search
REKLAMA
Artykuł

Netflix, wszechświat i cała reszta, czyli przygody Marvela na małym ekranie

Radosław Pisula

6 października 2016

REKLAMA

Żyjemy w czasach rozbuchanej ekspansji komiksowych seriali, zbliżającej się coraz bardziej do klimatów prawie że apokaliptycznych. DC Comics trafiło na żyłę złota, gdy powierzyli w ręce Grega Berlantiego, Marka Guggenheima i Andrew Kreisberga trochę zakurzonego już na łamach komiksów łucznika Green Arrow. Serial Arrow – dziecko stacji CW – wbił się przebojem w 2012 roku na telewizyjne salony i mimo mocnych spadków formy, natężenia niezjadliwych smutów czy kulejącej gry aktorskiej, nadal radzi sobie całkiem nieźle, a dodatkowo przyczynił się do startu całego uniwersum połączonych projektów, do którego należy jeszcze superszybki Flash, grupka podróżująca w czasie z Legends of Tomorrow, a ostatnio dołączyła do zabawy rezolutna Supergirl, porzucona przez CBS.

George Reeves w <em>Adventures of Superman<em> 19521958 pierwszym wielkim serialu na podstawie komiksu

Krew się polała, rekiny finansjery ją wyczuły, przez co telewizję zalała fala komiksowych adaptacji (luźnych i zwartych). Na mały ekran trafia już chyba wszystko: cieszące się niesłabnącą popularnością The Walking Dead (i jego bękart, Fear the Walking Dead), proceduralne iZombie, mroczniejsze Constantine, Lucyfer, Kaznodzieja i Outcast, nowa wersja Kleszcza, westernowo-horrorowa Wynonna Earp, trochę zahukane Powers, a na horyzoncie zapowiedziano już tysiąc pięćset kolejnych projektów na czele z Empire of the Dead (za oryginalną miniserię odpowiada sam George A. Romero), Y: Ostatnim z mężczyzn, DMZ, Ronin, serialowa wersja Red, socialmediowe Unfollow, będące zgrywą ze świata DC Powerless, czy nawet Krypton – o rodzinnej planecie Supermana przed jej eksplozją…

W poczet tego miliona seriali i serialików całkiem nieźle wpisuje się dzisiaj wydawnictwo Marvel, które w przemyślany sposób (i zdecydowanie oryginalny) próbuje pożenić swoje kinowe blockbustery z małym ekranem, rozwijając na nim pewne aspekty, najczęściej marginalne, które mają potencjał na zaciekawienie widza oraz dodanie znaczącej cegiełki do budowy ogromnego, intermedialnego uniwersum. Nie da się ukryć, że jeszcze żadne wydawnictwo nie rzuciło się na umysły widzów z taką finezją i zuchwałością jak Marvel Studios (oraz jego podwykonawcy) oraz nie stały za tym wcześniej też tak kosmiczne pieniądze. Jednak pierwsze kroki wydawnictwa na małym ekranie były mocno poplątane, a ono samo nieraz upadło z hukiem na twarz.

mtv1
Stan Lee z synem

STAN, CO MIAŁ PLAN

Stan Lee zawsze miał zacięcie filmowca. Może i tworzył komiksy na pęczki, od czasów II wojny światowej, gdy na froncie zapełniał kolejne szafy kreślonymi w każdej wolnej chwili fabułami, a w 1961 roku zapoczątkował superbohaterską rewolucję, gdy stworzył Fantastyczną Czwórkę (do której w niedługim czasie dorzucił Spider-Mana, Daredevila, Hulka, Thora, Iron Mana, Ant-Mana czy X-Menów), ale gdzieś tam w głębi duszy widział siebie brylującego z komiksowymi licencjami w wielkich hollywoodzkich studiach. Niestety, przez lata wszelkie jego plany celuloidowej rewolucji grzęzły gdzieś w niebycie i nie pomagało sprzedawanie praw filmowych za paczkę fajek – za co do dzisiaj cierpią włodarze Marvel Studios, dla których Fantastyczna Czwórka i X-Men są na razie nieosiągalni.

Gdy wielki autor zaczął rozumieć, że trochę mniejsze niż on ekrany (ale nadal ogromne) nie są jeszcze gotowane na jego bohaterów (chociaż bardziej nie były gotowe na zupełny brak pomysłów, bo na przykład kultowi producenci Menahem Golan i Yoram Globus z Cannon Films jeszcze w latach osiemdziesiątych myśleli, że Spider-Man to postać z horroru podobna do wilkołaka), zaczął – w okolicach premiery niezwykle popularnego Supermana Richarda Donnera – sprzedawać prawa do telewizji. Chociaż była to dosyć obopólna miłość, bo to Frank Price, szef telewizji Universalu, zwrócił kiedyś uwagę na podobiznę Hulka widniejącą na koszulce syna. Zachwycony potworem zadecydował, że to postać wymarzona dla małego ekranu. Za niecałe trzynaście milionów dolarów kupił od Marvela prawa do pakietu kilkunastu postaci wydawnictwa i poleciał do CBS z kartonowymi wersjami herosów. Stacja postanowiła w ciągu paru miesięcy nakręcić osiem pełnometrażowych pilotów różnych seriali (w pakiecie był m.in. Kapitan Ameryka, Human Torch i Doktor Strange). W końcu po latach posuchy coś miało się ruszyć w świecie aktorskiego Marvela.

mtv2
Nicholas Hammond w <em>The Amazing Spider Man<em> 1977 1979

Już chwilę wcześniej, w 1977 roku, stacja zajęła się produkcją serialu The Amazing Spider-Man, którego pilot to skok popularności superbohaterów zwiastowany przez nadejście wspomnianego już Supermana. Niestety, sam serial miał niewiele wspólnego ze swoim komiksowym odpowiednikiem, ponieważ stacja – ze względu na ograniczenia budżetowe oraz próbę przystosowania całości do starszych odbiorców – zmarginalizowała sceny z wykorzystywaniem przez bohatera pajęczych mocy, a także wprowadziła więcej wątków obyczajowych, które zdusiły w zarodku komiksowe uwarunkowania projektu. Serial wytrzymał na wizji ledwo dwa sezony, na które składało się w sumie trzynaście odcinków, a sam Stan Lee do dzisiaj twierdzi, że konsultacje związane z tym projektem były dla niego największym telewizyjnym koszmarem.

mtv3
Bill Bixby i Lou Ferrigno w<em> The Incredible Hulk<em> 1978 1982

Dużo lepiej poradził sobie debiutujący w 1978 roku The Incredible Hulk, któremu brak pieniędzy i technologia z końca lat siedemdziesiątych, negujące widowiskowe wykorzystanie mocy supersilnego olbrzyma, zaskakująco się przysłużyły, ponieważ skierowały opowieść w rejony dramatu psychologicznego – co od tej pory stało się wyrazistą częścią konwencji tej postaci, żeniąc wielkie rozwałki z wiwisekcją ludzkiego umysłu. Główną postacią opowieści nie był tak naprawdę zielony heros, ale jego alter ego, uwięziony w swoim dualnym piekle doktor David Banner (serial wprowadził wiele kosmetycznych zmian, oprócz imienia głównego bohatera, Bruce’a – które według producentów brzmiało podobno… zbyt gejowsko – dostaliśmy na przykład wypadek z promieniami gamma w laboratorium w miejscu wybuchu bomby).

Elementy fantastyczne ograniczono praktycznie tylko do przemian w Hulka, zredukowano znacznie jego moc, zrezygnowano z potwornych przeciwników (uznawanych za zbyt dziecinnych) i… wszystko to świetnie zadziałało. Podróż bohatera przez Stany Zjednoczone, połączona z ciągłym zaszczuciem przez paskudnego dziennikarza i poszukiwaniem lekarstwa oraz własnej tożsamości (trochę przypominało to dziwaczną wersję Kung Fu z Davidem Carradinem), zakończyła się dopiero po pięciu sezonach, osiemdziesięciu dwóch odcinkach i trzech filmach telewizyjnych (Powrót niesamowitego Hulka, 1988; Hulk przed sądem, 1989; Śmierć niesamowitego Hulka, 1990). Do dzisiaj pomalowany na zielono kulturysta Lou Ferrigno (do roli przymierzany był sam Arnold Schwarzenegger, który odpadł ze względu na nieodpowiedni wzrost) i fantastyczny jako Banner, wyciszony, skrywający głęboko w sobie pokłady agresji Bill Bixby, uchodzą za ikoniczne obrazy aktorskich adaptacji komiksu. Za cały projekt odpowiadał błyskotliwy Ken Johnson, który chciał zrobić jak najmniej komiksowy serial, a przypadkiem stworzył fenomen, do którego do dzisiaj odwołują się inni twórcy. Nie do końca udany Hulk w reżyserii Anga Lee został przecież zatopiony w psychologicznych dywagacjach na temat doktora Bannera, sprowadzając akcję do minimum, co nie spodobało się widowni (plus: to na pewno nie jest szczególnie udany film).

mtv4
Peter Hooten w <em>Doktorze Strangeu<em> 1978

Kolejne projekty niestety nie miały już tak błyskotliwej ekipy i umierały bardzo szybko.

Doktor Strange doczekał się jedynie filmu telewizyjnego, który miał być pilotem kolejnej po Hulku hitowej serii. Opowieść o mistycznym bohaterze znowu straciła sporo ze swojego komiksowego dziedzictwa (brak wypadku, inny zawód, zupełne przewartościowanie jego charakteru), a akcja w sporym stopniu ograniczała się do protagonisty snującego się po szpitalnych korytarzach. Wąsy Petera Hootena wyglądały na ekranie naprawdę nieźle, ale cały projekt został szybko pozbawiony życia – wydatnie wspomogła ten fakt premiera w tym samym czasie antenowym co Korzenie, jednego z największych hitów w historii amerykańskiej telewizji. Natomiast już w zarodku zniszczono serię z Human Torchem – szefowie stacji odrzucili projekt z płonącym bohaterem, gdyż mógłby doprowadzić do tragedii, gdyby jakiś młody widz postanowił go naśladować. CBS zanim schowało do szafy komiksowe licencje, zdążyło wyemitować jeszcze w 1979 roku dwa filmy telewizyjne z Kapitanem Ameryką, które nie zapowiadały jednak potencjalnego serialu. Tutaj również zmieniono dosyć mocno genezę postaci – Steve Rogers był teraz tajnym agentem, potomkiem oryginalnego Kapitana; jeździł na super-pstrokatym motocyklu (bo zabawki muszą się sprzedawać) i atakował wrogów transparentną plastikową tarczą. Reb Brown miał przyjemną twarz jankeskiego osiłka, ale trudno dzisiaj widzieć w tych produkcjach coś więcej niż urocze kuriozum w duchu groszowym filmów akcji.

BEZKRÓLEWIE W ŚWIECIE MARVELA – czytaj dalej

REKLAMA
https://www.perkemi.org/ Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor 2024 Situs Slot Resmi https://htp.ac.id/