Connect with us

Publicystyka filmowa

NAJLEPSZE występy aktorów UZNAWANYCH za SŁABYCH

Komu choć na chwilę udało się zamknąć usta krytykom? Kto zaskoczył nas swoim występem? Zerknijmy.

Published

on

NAJLEPSZE występy aktorów UZNAWANYCH za SŁABYCH

To dla wszystkich niedowiarków, którzy powtarzają, że się nie da! Podobny motywacyjny aforyzm mogliby wykrzyczeć bohaterowie zestawienia. Krytykowani za brak talentu, odgrywanie w kółko tych samych kiepskich ról, muszą udowadniać, że nie brakuje im pary, kiedy robi się poważniej. Komu choć na chwilę udało się zamknąć usta krytykom? Kto zaskoczył nas swoim występem? Zerknijmy.

Advertisement

Channing Tatum w Foxcatcher (2014), reż. Bennett Miller

Idealny aktor do filmu akcji oraz komedii romantycznej. Można by pomyśleć, że w zasadzie uniwersalny, gdyby nie dość oszczędny warsztat Tatuma, który sprawia, że gwiazdor 21 Jump Street często obsadzany jest w rolach polegających na umiejętnym operowaniu fizycznością.

Przypomina przy tym gwiazdy złotej ery Hollywood, powielające wizerunek amanta, który, gdy trzeba, to i po pysku da. Tatum nie należy do pierwszej ligi aktorów, ale za jeden występ należą mu się owacje na stojąco. Mówię o Foxcatcher, kinie wielkim i nagradzanym, ale chyba niedocenionym przez widzów. Channing trafia w nim pod skrzydła milionera ekscentryka Johna du Ponta, organizującego na terenie swojej posiadłości przygotowania do olimpiady w zapasach. Miejsce akcji przypomina bajkę, w której Mark (Tatum) szlifuje formę, nawiązując dość osobliwą relację z du Pontem.

Advertisement

Gdy do tej dwójki dołącza brat zapaśnika, by pomóc w treningach, stosunek właściciela rancza do gości staje się, mówiąc krótko, dość chłodny. Foxcatcher to intensywny dramat psychologiczny opowiadający o pasji, obsesji i niedoświadczeniu zarówno tym sportowym, jak i życiowym. Duża w tym zasługa Channinga, który stara się rozdzielić uwagę pomiędzy troskliwego brata i niepokojącego gospodarza. Jest przy tym impulsywny, naiwny i niestabilny emocjonalnie. Jego Mark Schulz wypada wspaniale i nie ustępuje prawdziwemu kameleonowi, którym w obrazie jest Steve Carrell w roli Johna du Ponta.

Adam Sandler w Nieoszlifowanych diamentach (2019), reż. Josh Safdie, Benny Safdie

Na dobrą sprawę można wybierać spośród dwóch, trzech ról. Ale zarówno George Simmons w Funny People, jak i Barry Egan z Lewego sercowego niosą za sobą cechy Sandlera, jakiego kojarzymy, czyli rozkrzyczanego neurotyka, nieumiejącego w relacje i przyciągającego pecha.

Advertisement

Sytuacja ulega diametralnej zmianie, gdy komik (można tak go nazwać?) nawiązuje współpracę z braćmi Safdie – a ci robią z Sandlera użytek, jakiego być może jeszcze w jego wykonaniu nie widzieliśmy. W postaci Howarda Ratnera niemalże brakuje humoru, za to pełno jest cwaniactwa, manipulacji i apetytu na ryzyko. Jego tryb życia poddany jest miejskiej dżungli, którą Howard oddycha, a która bywa śmiertelnie niebezpieczna. Jako uzależniony od hazardu złotnik w sercu Manhattanu Sandler balansuje na krawędzi chaosu. Jego paliwem są długi, umiejętne unikanie wierzycieli i wyszukiwanie najlepszej okazji, by podbić i tak wywindowaną do sufitu stawkę.

Kreacje pochwalił sam Daniel Day-Lewis, co nie powinno dziwić. Dziwi natomiast brak nominacji do Oscara, co nie uszło kąśliwej uwadze samego Sandmana. Jego odpowiedź na Twitterze? Przynajmniej nie muszę już zakładać garnituru.

Advertisement

Marlon Wayans w Requiem dla snu (2000), reż. Darren Aronofsky

Pozory mylą. Marlon L. Wayans, najmłodszy z dziesięciorga rodzeństwa, z którego siedmioro związało się z branżą filmową, ma solidne papiery na granie poważnych i dobrych ról. W końcu skończył prestiżową High School of Performing Arts. Co ciekawe, swój cały aktorski potencjał Wayans zainwestował w scenę komediową, gdzie odnosił sukcesy od początku lat 90.

Tutaj też utknął, dając się poznać szerokiej publiczności w Chłopaczkach z sąsiedztwa (kojarzycie amerykański tytuł?) i Strasznym filmie. Po krótkiej notce biograficznej czas na wyjątek od reguły, i to jaki wyjątek. Na głęboko niepokojący wydźwięk Requiem dla snu składa się parę czynników. I choć na mnie osobiście największe wrażenie wywarła Ellen Burstyn w roli obsesyjnie uzależnionej od leków i telewizji matki, to być może Wayans jako Tyrone jest najbardziej tragiczną postacią dramatu. To on wykazuje się największą troską wobec innych bohaterów. On szuka życiowego spokoju w handlu dragami, chcąc tym sam sprostać wymaganiom matki, która najprawdopodobniej zmarła, gdy Tyrone był dzieckiem.

Advertisement

Jeśli ktoś z grupki przyjaciół zaprzepaścił swoją szansę w największym stopniu, to właśnie Tyrone. Sam Wayans podkreśla, że dramat to jest to, co robi, podczas gdy komedia to zawód. Pomimo że na ekranie ostatecznie jest jedynie przyjacielem Harry’ego i Marrion, trudno o nim zapomnieć w kontekście emocji, jakie przekazuje. Jedna z ciekawszych aktorskich odskoczni.

Nicolas Cage w Zostawić Las Vegas (1995), reż. Mike Figgis

Na świecie jest tyle samo fanów co przeciwników Cage’a. Idealnie zbalansowana widownia to wypomina mu niefortunny ciąg produkcji z ostatnich lat, to chwali za dokonania w latach 90. i chwilę potem. W środku tej krzywej plasuje się być może najlepsza rola bratanka Francisa Coppoli, a przynajmniej jeśli pod uwagę weźmiemy jej ciężar artystyczny.

Advertisement

Nagrodzony Oscarem za swoją rolę w Leaving Las Vegas, Cage upijał się, by móc nagrać stan upojenia i potem odwzorować go, już na trzeźwo, przed kamerą. W parze z równie dobrą Elizabeth Sue tworzy portret alkoholika, scenarzysty, który postanawia ze sobą skończyć. Jego postać jest zblazowana, przepełniona cynizmem do świata; nieustannie flirtuje, rzucając wyuzdaną prozą w płeć przeciwną (scena w banku). Ponieważ film nakręcony jest techniką 16 mm, wspieraną niewielkimi kamerami, Cage nie czuł się przytłoczony i mógł swobodnie skupić się na metodzie aktorskiej, czytaj: swojej legendarnej ekspresji.

To, co jednak najbardziej uderza w roli Bena Sandersona, to jego ciąg do autodestrukcji. Czasem z uśmiechem na twarzy, a czasem skąpany smutkiem, Nicolas nie ustaje w wymierzaniu sobie kar, raniąc przy okazji jedyną mu bezinteresownie oddaną osobę, czyli Serę. Jeśli któryś występ aktora unika zbędnych dyskusji o jego talencie, to właśnie Leaving Las Vegas.

Advertisement

Mila Kunis w Czarnym łabędziu (2010), reż. Darren Aronofsky

Dumna członkini nie tak znów licznego klubu zrzeszającego gwiazdy, które pokonały szklany sufit i awansowały z telewizji do filmu. Czarny łabędź, do którego Kunis trafiła z polecenia Natalie Portman, to jeden z niewielu dramatycznych punktów na komediowej mapie aktorki. Co ciekawe, jej rola nie byłaby tym samym bez głównej baletnicy, czyli Niny.

To ona pała niechęcią do swojej rywalki, traktując ją jak lustro, w którym dostrzega mroczniejszą część swojej osoby. Kunis jako Lily wydaje się w tym porównaniu stroną niewinną, będącą pod ciągłym ostrzałem postępującej paranoi Niny. Z tego powodu jej rola nie może być dosłowna, musi podsuwać mylne tropy, zwodzić ekranową partnerkę i widzów, nawet jeśli nie w pełni świadomie. Występ u Darrena Aronofskiego kosztował gwiazdę Różowych lat 70. tygodnie treningu przypłacone licznymi kontuzjami. Było warto, nawet jeśli Mili już później nie udało się powtórzyć tego sukcesu.

Advertisement

Will Ferrell w Na sprzedaż (2010), reż. Dan Rush

Często posuwający się w swej śmieszności zbyt daleko, Will Ferrell ma w swoim dorobku filmy wymagające od niego prawdziwego warsztatu. Jednym z nich jest do bólu poprawny Na sprzedaż. To adaptacja opowiadania króla gatunku, Raymonda Carvera, w której Ferrell zostaje na lodzie. W jednej chwili bowiem traci żonę, pracę i dom – wszystko wskutek choroby alkoholowej, nad którą nie był w stanie zapanować.

W konsekwencji pozostaje mu snucie egzystencjalnych refleksji nad puszką piwa i urządzanie wyprzedaży na trawniku przed swoim domem, do którego nie ma już wstępu. Koczowanie zapoczątkowuje głęboki proces oczyszczania, w którym Nickowi Halseyowi pomaga dzieciak z sąsiedztwa. Młody chłonie sprzedażowe nauki Helseya, pomagając mu jednocześnie dojść do siebie po spektakularnej wywrotce. To Ferrell, jakiego mało znamy – poważny, empatyczny, dostający po głowie od życia i najbliższych. W tym trudzie pozostaje jednak niewzruszony. Każdy policzek od losu znosi dzielnie, choć widać, że podskórnie niewiele mu już tej cierpliwości zostało.

Advertisement

Oglądanie zupełnie innej i nowej twarzy aktora jest czystą przyjemnością, nawet jeśli film pozostaje przeciętnym reprezentantem indie, którego najmocniejszym ogniwem jest smutny jak pieseł główny bohater.

David Schwimmer w Duane Hopwood (2005), reż. Matt Mulhern

Po raz kolejny zapachniało spektakularnym transferem z małego ekranu na kinowe salony. Niestety niewiele z tego wyszło, czego najlepszym dowodem była niedawna Pralnia Stevena Soderbergha. Gdy tylko zobaczyłem w nim znajomą, aczkolwiek dawno niewidzianą twarz, wyprostowałem palec wskazujący i krzyknąłem w niedowierzaniu: „To Ross?!”. Schwimmer od dawna nie jest już chodliwym nazwiskiem.

Advertisement

Zaszufladkowanie odbiło się na jego karierze, ale też talencie, którego nie mógł odpowiednio rozwinąć, pomimo drzemiącego potencjału. Brak dywersyfikacji ról i środków wyrazu doprowadził do kolejnej łaty, tej najboleśniejszej – aktora po prostu słabego. Co brzmi krzywdząco, zwłaszcza jeśli rzucimy światło na jego naprawdę niezły występ w Duane Hopwood, kameralnym dramacie, który swego czasu debiutował na Sundance. Tytułowy Duane, w tej roli Schwimmer, dwoi się i troi, by odczarować serialowy wizerunek aktora. Jest ojcem z problemami, łatającym to, co zepsuł. Brzmi jak mocny, wyraźny charakter wybrukowany dramaturgią.

I taki też Duane Hopwood jest, co nie uszło uwadze Rogera Eberta. Ten epizod, jak się wkrótce okazało, nijak wpłynął na dalsze losy Davida jako aktora filmowego. Kilka lat temu mogliśmy oglądać go w wymagającej roli Davida Kardashiana w American Crime Story: Sprawa O.J. Simpsona, gdzie, mówiąc krótko, błyszczy, nie tylko ze względu na fizyczne podobieństwo do obrońcy Simpsona. To jednak wciąż telewizja, alma mater, którą nie tak łatwo porzucić.

Advertisement

Filmy na zmianę ogląda i słucha. Nieprzyzwoicie często wraca do ulubionych tytułów. Kinoman z zamiłowania, ceniący brak reklam i dubbingu. Wyjątkowo podatny na literackie adaptacje. Aktualnie w poszukiwaniu tej jednej, idealnej platformy streamingowej. Członek International Film Music Critics Association (IFMCA).

Advertisement
Kliknij, żeby skomentować

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *