Najlepsze walki POTWORÓW w kinie SCIENCE FICTION
Wybór wcale nie jest duży, chociaż potworów w kinie science fiction nie brakuje. Zwykle jednak nie walczą one między sobą, bo to by było o wiele mniej angażujące widzów niż walka z ludzkimi bohaterami. Dlatego naprawdę wybór walk między potworami jest ograniczony. Może jeszcze, gdybyśmy dodali do SF gatunek fantasy, znalazłoby się jeszcze kilka wartych uwagi scen, lecz sama fantastyka naukowa zdominowana jest historiami, w których to ludzie walczą z potworami, i najczęściej wygrywają. A jeśli nawet potwory walczą ze sobą, to człowiek jest na niedalekim planie, biorąc udział w tej walce, chociaż nie bezpośrednio. Warto jeszcze pamiętać, że ta niewielka liczba sekwencji walczących potworów spowodowana jest rozwojem technicznym kina, a raczej jego brakiem w XX wieku. Dopiero w XXI wieku CGI umożliwiło twórcom kręcenie pełnych scen z walczącymi istotami z obcych światów, chociaż wcale za tym nie poszła wysoka jakość produkcji, w których te sekwencje zostały wykorzystane.
Kong i Skull Devil („Kong: Wyspa Czaszki”, 2017, reż. Jordan Vogt-Roberts)
Kong to postać, która nigdy nie zyskała mojej szczerej sympatii, chociaż są filmy, w których toleruję go bardziej, a są takie, w których zupełnie nie pasuje mi jego „ekranowa osobowość”. Kong: Wyspa Czaszki to ten pierwszy, a jego walka z Skull Devilem czy też Ramarakiem jest jedną z najlepszych scen w filmie. Skull Devil jest samicą alfa wśród tzw. skullcrawlerów. Skullcrawlery to wielkie, muskularne stworzenia przypominające gady, które mają coś w rodzaju nad wyraz rozwiniętych dwóch przednich łap, przez co tylne się całkowicie zredukowały. Podobnie jak krokodyle mają pyski w kształcie litery V. Ich skóra jest szarozielona, mają również długie ogony, prawdopodobnie dla wspomagania utrzymywania równowagi oraz do walki. Gdyby nie pomoc ludzi Kong nie byłby w stanie pokonać Ramaraki, niemniej starał się to zrobić efektownie, używając wszelkich dostępnych mu narzędzi. W końcu zmęczył przeciwnika i wykorzystał jego animalne ciągoty do gadziego połykania ofiar. Nadarzyła się ku temu okazja, gdy Devil próbował połknąć rękę Konga. Wystarczyło tylko, żeby Kong użył swojej siły.
George, Ralph i Lizzie („Rampage: Dzika furia”, 2018, reż. Brad Peyton)
W całym filmie to chyba jedyna wartościowa sekwencja. George to zmutowany, biały goryl. Lizzie jest krokodylopodobną gadziną, a Ralph po przemianie stał się krwiożerczym wilkiem potrafiącym latać. George jest rzecz jasna pozytywnie nastawiony do świata, ale musi walczyć, a ma niełatwe zadanie. Potrafi jednak kreatywnie, jak to naczelny, używać otaczających go przedmiotów, a także ścian budynków. I na tym właśnie polega jego kolosalna przewaga, chociaż przeciwnicy wydają się silniejsi fizycznie. Jeśli chodzi o użycie CGI, jest dobrze, tylko w jednym momencie, kiedy widzimy Dwayne’a Johnsona, a w tle George’a, mamy wrażenie, że Dwayne jest niewprawnie doklejony do obrazu. Na szczęście ujęcie to nie trwa długo, a slow motion ze zjedzeniem A10 zupełnie rekompensuje tę małą wtopę.
Walka królowej Ksenomorf („Obcy kontra Predator”, 2004, reż. Paul W.S. Anderson)
Nie chodzi tu o jedną scenę, lecz o cały finał, rozpoczynający się mniej więcej w momencie, gdy Predator uzbraja swoją naręczną bombkę atomową, pokazuje gestem jej niszczycielskie działanie, żeby Lex zrozumiała, i następnie rzuca ładunek w stronę zgromadzonych jaj z facehuggerami. Wtedy rozpoczyna się ucieczka połączona z walką. Najpierw Predator walczy z nacierającymi Ksenomorfami, a potem rozpoczyna się starcie z uwolnioną z kajdan królową. Notabene w jej przypadku warto przyjrzeć się dokładnie, w jaki sposób się uwolniła, bo to również jest interesujące. Przypomina się sytuacja z podstępem zastosowanym przez Ksenomorfy w filmie Obcy: Przebudzenie.
Bitwa pod wodą („Pacific Rim”, 2013, reż. Guillermo del Toro)
Monumentalnie wygląda już sam transport jaegerów na miejsce walki. To ogromne potwory i trudno uwierzyć, że mogą w ogóle poruszać się zgodnie z prawami fizyki i mechaniki oraz że kilka helikopterów jest w stanie je przetransportować, ale to nieważne. Liczy się akcja, a jest ona znakomicie poprowadzona i rozgrywa się na dwóch planach – tym ludzkim, wewnątrz głów jaegerów, oraz tym całkowicie nam obcym, pod wodą, ale i w innym wymiarze, gdzie znajdują się prekursorzy. Nie jest to też standardowa walka, w której wiadomo, kto będzie silniejszy. Mit jaegerów jako nietykalnych więc już całkiem upada. Ich trud zwyciężania jest wręcz samobójczy dla nich i sterujących nimi ludzi. Jaegery-potwory? Tak i jest to zgodne z definicją potwora w języku polskim. Potwór to przecież istota o niesamowitych, a także przerażających kształtach. Jeśli ktoś wątpi, to niech wyobrazi sobie, co by czuł, gdyby stanął u stóp takiego jaegera, a ten nagle podniósł nogę. Czy pojawiłby się strach? Zapewne, a jeśli tak, to definicja potwora została spełniona w praktyce.
Walka o Fuji („Pacific Rim: Rebelia”, 2018, reż. Steven S. DeKnight)
Walka bardzo nawiązująca do klasycznych japońskich filmów o Godzilli, rozgrywająca się w warunkach wielkiego miasta, ale zrealizowana z licznymi zaskakującymi elementami. W tym zestawieniu jest to jedna z najdoskonalej zrealizowanych bitew, chociaż pewnym złamaniem założenia jest to, że jaegerami sterują ludzie. Kaiju zaś zaskakują, zwłaszcza w momencie, gdy z kilku robi się jeden, którego nie da się już pokonać w otwartej walce, ale tylko sposobem. Bo niestety potwory w ludzkich filmach mają jedną wspólną cechę – zaniżone zdolności intelektualne, które w bitwach okazują się kluczową słabością w konfrontacji np. z człowiekiem. Generalnie w kinie SF potwory traktuje się jak zwierzęta.
Godzilla i Muto („Godzilla”, 2014, reż. Gareth Edwards)
Godzilli nie trzeba nikomu przedstawiać, natomiast potwory Muto mogą być niektórym mniej znane. Nazwa to skrót od „Massive Unidentified Terrestrial Organism”. Ich ciała pokryte są opalizującym, metalicznym, szarawo-czarnym egzoszkieletem. Ich głowy są raczej spłaszczone i pozbawione jakichkolwiek cech charakterystycznych, może poza dwoma czerwonymi oczami. Jako gatunek MUTO są dymorficzne płciowo. Samica MUTO ma dwie główne pary szponiastych kończyn przednich i mniejszą parę manipulatorów na brzuchu, chodzi na sześciu nogach i jest znacznie większa od samca MUTO. Samiec MUTO ma podobny wygląd, z tą różnicą, że jest znacznie mniejszy, ma bardziej zwinną budowę i chodzi na czterech nogach, ponieważ jego przednie kończyny zostały w naturalny sposób przekształcone w skrzydła, które są długie, spiczaste i błoniaste. Z jednym Muto walka dla Godzilli nie jest aż takim wyzwaniem, natomiast z dwoma już tak. Cały ten tytaniczny wysiłek dobrze odzwierciedlono w scenie konfrontacji między potworami.
T-Rex, Indominus Rex i Velociraptory („Jurassic World”, 2015, reż. Colin Trevorrow)
Indominus Rex był potworem szczególnym – gatunkową hybrydą, której zagubienie w rzeczywistości ekosystemu Ziemi wynikało nawet z natury genetycznej, a co dopiero „moralnej”. Stąd zapewne agresja i owa potworność, dobrze wykorzystana w niezbyt wybitnym filmie. W scenie walki wzięły udział trzy gatunki – Indominus, szkolone przez Owena velociraptory, oraz dotychczasowy król dinozaurów T-Rex. Początkowo to tylko raptory przeciwstawiły się Indominusowi, ale nie byłyby w stanie tej konfrontacji wygrać, gdyby nie tyranozaur. Dały mu czas, a także sprytnie odwróciły uwagę w pewnym momencie walki Indominusa, gdy ten zyskał na chwilę przewagę. Technicznie znakomicie zrealizowana scena walki prehistorycznych gadów, z ostrzeżeniem w tle, jak złowrogie bywają ludzkie wynalazki kopiujące naturę.
Abomination i Hulk („Incredible Hulk”, 2008, reż. Louis Leterrier)
Widać, że minęło już trochę lat od premiery, i to jest zapewne przyczyna, dla której lepiej nie wpatrywać się w wyrazy twarzy walczących przeciwników. Zarówno Abomination, jak i Hulk osobliwie ukazują emocje, zwłaszcza te towarzyszące walce na śmierć i życie. Projektanci sceny walki jednak uparli się, żeby co jakiś czas pokazywać twarze, zwłaszcza Hulka, który był zawsze bardzo ekspresyjny. Całość sekwencji ma jednak jedyny w swoim rodzaju komiksowy urok, niemal jak animacja. A poza tym walka z Abomination jest bardzo dobrze rozegrana fabularnie, a nie tylko choreograficznie. Bohaterowie walczą nie tyle o śmierć przeciwnika, ile o dominację, o dowód, że potrafią być panami własnego losu, bo bycie takimi potworami, a jednocześnie ludźmi wydaje się niemożliwe do kontrolowania. Hulk się o tym przekonał, a Abomination zapewne wkrótce doświadczy tego uwięzienia w sobie.
Atom i Zeus („Giganci ze stali”, 2011, reż. Shawn Levy)
Potworność czasem może być, i de facto jest, definiowana jako inność złączona z unikalnymi zdolnościami, których większość nie posiada. Dlatego owa większość sądzi, że ma do czynienia tylko z potworami, a Atom i Zeus z pewnością takimi by się stali, gdyby nie okazali się przydatni. Ich walka jednak zasługuje na docenienie, jako walka dwóch „potworów”, świetnie zrealizowana, pełna napięcia, które naprawdę trudno jest w kinie tchnąć w aktorów niebędących ludźmi, a w tym przypadku: maszynami. Widzowie oczywiście kibicować będą Atomowi, ale pozycja Zeusa jest podobnie relatywna. Obaj są ofiarami potworności ludzkiej rozrywki.
Uber-Jason i Kay-Em („Jason X”, 2001, reż. James Issac)
A na koniec walka z przymrużeniem oka między Jasonem, jego ulepszoną wersją, a androidem Kay-Em o wyglądzie atrakcyjnej kobiety. Wspominam o dwóch scenach, które są nakręcone w podobnie prześmiewczym stylu. W pierwszej potwór Jason w dowcipny sposób przegrywa z atrakcyjną, ale i śmiertelnie niebezpieczną i nieludzką androidką. Urywa mu ona najpierw rękę, potem nogę, kawałek korpusu, a następnie głowę. Jason jednak zostaje naprawiony i radykalnie ulepszony, a wtedy to on urywa głowę Kay-Em. Nie będzie więc miała już okazji na pocałowanie człowieka, co bardzo lubiła, ani nie będzie mogła paradować z maczetą wbitą brzuch, szczycąc się, że na takie obrażenia jest odporna. Jason jest niewątpliwie potworem, ale Kay-Em mu dorównuje swoją pokrętną osobowością, chociaż na szczęście dla ludzi, moralnie jest po ich stronie.