NAJLEPSZE POLSKIE DEBIUTY FILMOWE. Fabuły (Festiwal Młodzi i Film)
Rozpoczynając od żartu, można by przytoczyć stary branżowy kawał o tym, że debiut jest jak kredyt – człowiek boryka się z nim do końca życia. Nawet uznając, że jest to mało śmieszny żart, a bardziej z kategorii tych żenujących, to trudno odmówić mu uchwycenia kawałka prawdy. Debiut jest czymś, co zaświadcza jako pierwsze, co w szerszym kontekście prędzej czy później stanowi punkt odniesienia dla całej kariery.
Natomiast Koszalin przez tydzień staje się rewią dla debiutantów i niekwestionowanym ośrodkiem młodego kina. Młodego, czyli jakiego? Przede wszystkim bardzo przekrojowego i aktualnego, jak starają się udowodnić twórcy, ale niepozbawionego pierwszych autorskich zamysłów.
Malkontenci narzekaliby, że część filmów prezentowanych w konkursie pełnometrażowym jest już znana widowni, a zwłaszcza bywalcom festiwalu w Gdyni. Nie ma się czemu dziwić, skoro od kilku lat obserwujemy wysyp naprawdę dobrych pierwszych filmów, a ten rok był wręcz spektakularny. Jak również trudno sobie wyobrazić lepszy film otwarcia niż Cicha noc Piotra Domalewskiego – tegorocznego zwycięzcy Złotego Lwa, debiut zgarniający wiele wyrazów uznania i zadowolenia. Zwłaszcza że takie festiwale sprzyjają spotkaniom i wymianie poglądów i oprócz inicjatywy “szczerość za szczerość” (konfrontacji między publicznością a twórcami) do Koszalina zjeżdżają również aktorzy, by opowiadać o swojej profesji, a w tym roku jednym z nich był także Dawid Ogrodnik.
W programie koszalińskiego festiwalu nie mogło zabraknąć oczywiście takich filmów jak Photon, czyli brawurowy esej naukowo-popularny, bawiący się z tą wymierającą konwencją, dobrze przyjęty Atak paniki czy Wieża. Jasny dzień, chyba najgłośniejsze oraz budzące najszersze kontrowersje dzieło spośród wszystkich. Film Jagody Szelc jest najlepszym przykładem tego, że niebanalne kino potrafi wzbudzać wiele emocji nawet kilka miesięcy po premierze. Na szczęście programmerzy festiwalu byli wyczuleni na tytuły, których dotychczas zabrakło na innych ważnych imprezach filmowych, a mianowicie na Serce miłości, intymny, a zarazem szalony portret związku dwójki artystów, w którym możemy podziwiać niesamowite aktorstwo Jacka Poniedziałka i Justyny Wasilewskiej.
Podobne wpisy
Natomiast niektóre seanse to były wręcz debiuty do kwadratu, mianowicie filmy debiutanckie pokazywane szerszej publiczności właśnie na ekranach koszalińskich kin po raz pierwszy. Tytułem, który ma potencjał, by namieszać, są 53 wojny, nakręcone na podstawie książki Miłość z kamienia Grażyny Jagielskiej – żony korespondenta wojennego, która chociaż nigdy nie była na froncie, to zdiagnozowano u niej symptomy stresu pourazowego. Ewa Bukowska nie zamierzała być maksymalnie wierna książce, ale starała się możliwie głęboko wejść w emocjonalny świat bohaterki targanej ciągłym niepokojem i strachem. Skądinąd Magdalena Popławska udowadnia, że najlepsze i najciekawsze role dopiero przed nią.
Ponadto, taką filmową przygodą był na pewno Dzień czekolady Jacka Piotra Bławuta. Mi osobiście ta magiczna baśń dla młodszych widzów przypominała Most do Terabithii w swojej nastrojowości i braku ignorancji wobec odrobinę starszej widowni. Bławutowi udało się zawrzeć chemię pierwszej przyjaźni połączonej z przepracowywaniem przez dzieciaki trudnych tematów straty bez przynudzania czy uciekania w uproszczenia. To zresztą pokazuje też otwartość festiwalu na różne formuły, bo swoje miejsce w programie miały także obrazy zdjęte z tej bardziej komercyjnej półki sztuki filmowej, takie jak Podatek od miłości Bartłomieja Ignaciuka.
Prawdziwym wszechświatem różnorodności okazała się krótkometrażowa sekcja konkursowa. Krótki metraż to wbrew pozorom szalenie trudna sztuka opowiadania zgrabnych, przemyślanych i dobrze skonstruowanych historii, które czasem potrafią wzruszyć lub rozśmieszyć w ledwie kilka minut. Na szczęście bywalcy festiwali od dawna nie utożsamiają tego formatu z totalną amatorszczyzną i niekiedy trudno wyłowić te filmy, za którymi nie stoją szkoły filmowe czy programy pokroju “30 minut” od Studia Munka (co jest dla nich tym większym plusem, jak w przypadku chociażby Le Monde). Oczywiście w takim wymiarze najłatwiej o potknięcia, niedoróbki czy zbytnie zagmatwanie. Niektórym z nich brakowało puenty, inne zdawały się wręcz wymyślone dla końcowego efektu (jak bardzo zmyślny Atlas).
Krótkie metraże pokazują też, jak bardzo bliscy rzeczywistości są młodzi twórcy, w tym roku było bowiem zadziwiająco dużo obrazów aktualnych, o politycznym i społecznym podtekście – wymienić można chociażby Relax, czyli filmową satyrę portretującą małomiasteczkowy przekrój przeciwników uchodźców i różnego typu domorosłych biznesmanów próbujących wyłudzać pieniądze z Unii, bądź Saszkę z antyreportażowym spojrzeniem na trudną historię Ukrainki, która jest w stanie wiele wycierpieć, by móc pozostać w Polsce. Nie zabrakło też tragicznych powrotów z emigracji, jak w Sweet Home Czyżewo.
Niekwestionowanie młodzi reżyserzy stoją blisko swoich bohaterów i ich problemów. Czasem dzieje się to w przewrotny sposób, kiedy intrygująca konstrukcja ostatecznie pozostawia więcej pytań niż odpowiedzi, jak w Kobiecie budzącej się rano, która igra z odwiecznymi dylematami, nie „kto zabił”, ale „dlaczego”, czy Wakacjach, balansujących na granicy tego, co prawdopodobne a wyobrażone. Tytułem wartym zapisania, by przy dogodnej sposobności go obejrzeć, jest Heimat, wychodzący od prostego pomysłu opowiedzenia o reakcji rodziny na wieść o pobiciu jednego z jej członków. W zaledwie kilkanaście minut reżyserce udaje się uchwycić wewnętrzną dynamikę relacji, jakieś nieporozumienia i różnice charakterów, które ledwo zapomniane budują ekranową chemię.
Koszaliński festiwal Młodzi i Film to zdecydowanie impreza przeznaczona dla wszelkiego typu odkrywców, którzy lubią dać się zaskoczyć debiutantom nieoczywistym tematem czy formułą, i tym lekko zaganianym, którzy nie zawsze zdążą zobaczyć wszystko na czas w kinach. Nigdzie nie czuje się tak filmowego lata jak przez ten tydzień, a to ledwie relacje z fabularnej linii frontu.
* zdjęcie w tle: kadr z filmu 53 wojny