NAJLEPSZE FILMY z 2020 roku, które NIE DOCZEKAŁY SIĘ polskiej dystrybucji
Do tej pory pojawiło się już u nas kilka rankingów podsumowujących 2020 rok, więc tym razem przyszła pora na filmy, które ostatecznie nie doczekały się szerokiej polskiej dystrybucji. Oglądać można je było w obiegu festiwalowym lub podczas krótkich „bramek” VOD. Jeśli chodzi o poniższe tytuły, to na tę chwilę daty premier w naszym kraju nie są znane, ale mimo wszystko radziłbym wyczekiwać ich z niecierpliwością – przeważająca część topki to bowiem produkcje nawet nie tyle po prostu dobre, co znakomite. A przy tym niezwykle ciekawe seanse – czy to pod względem zabawy formalnej (a tej będzie sporo), czy dojrzałości narracyjnej. Nie przedłużając – oto lista!
10. Shirley (reż. Josephine Decker)
Shirley Jackson to pisarka, którą z pewnością kojarzą wszyscy zainteresowani literaturą grozy. Utalentowana amerykańska twórczyni napisała takie tytuły jak Nawiedzony dom na wzgórzu (którego serialową adaptację możemy obejrzeć na Netfliksie) czy Hangsaman. O powstawaniu tego drugiego opowiada zresztą uwzględniony w zestawieniu film, choć robi to w inny sposób niż ten, do jakiego przywykliśmy w produkcjach biograficznych. W Shirley największa radość płynie z nietypowych rozwiązań audiowizualnych, za pomocą których reżyserka Josephine Decker stara się zobrazować zespół lęku społecznego, na który cierpi grana przez Elisabeth Moss (szybko wyrastającą na mistrzynię filmowej paranoi) bohaterka. Nie każdemu jazgotliwy, przytłaczający charakter dzieła przypadnie do gustu, ale zdecydowanie polecam sprawdzić.
Wersja skrócona
9. Malmkrog (reż. Cristi Puiu)
Cristi Puiu, który kilka lat temu zachwycił świat Sieranevadą, powraca z nowym filmem. Formuła pozostaje podobna – obserwujemy długie, obfite treściowo dialogi kilkoro bohaterów prowadzone na ujęciach często pozbawionych jakichkolwiek cięć, co jakiś czas jedynie przemieszczając się z jednego pomieszczenia do drugiego, kiedy akurat wymaga tego sytuacja. Tym razem jednak nie będziemy słuchać nieskomplikowanych tematycznie rozmów rumuńskiej klasy średniej, lecz transylwańskich arystokratów prowadzących dysputy o sztuce, filozofii, religii oraz polityce. Będący także scenarzystą reżyser daje tu popis elokwencji słownej i czerpie z dokonań Władimira Sołowjowa, wkładając w usta bohaterów niezwykle kwieciste, niemal żywcem wyjęte z jego poezji porównania. Wbrew pozorom zrozumienie sensu ich wypowiedzi nie wymaga wcale wszechstronnego wykształcenia i być może ciekawszy dla niektórych okaże się kontrast pomiędzy podniosłymi monologami dworników a przyziemnymi konfliktami rozgrywającymi się w tle. Tak czy siak – warty uwagi.
8. Bestie na krawędzi (reż. Kim Yong-hoon)
W tym przypadku mamy coś dla fanów postmodernistycznej gangsterki okraszonej zabawą chronologią. Kim Yong-hoon chce coś powiedzieć o sytuacji ekonomicznej w Korei Południowej, a używa do tego konwencji przywodzącej na myśl Fargo braci Coen. Oto ósemka nieznajomych wplątuje się w pewną zawiłą intrygę kryminalną za sprawą wypełnionej gotówką walizki. Brzmi znajomo? Gwarantuję, że nie. Choć fabułę uszyto z dobrze znanych nam motywów, reżyser i scenarzysta stara się, by wątki rozgrywały się w sposób nieprzewidywalny i prowadziły do zaskakujących konkluzji. Przygotujcie się na sporo krwi, kilka zwrotów akcji, próby rozgryzienia linii czasowej poszczególnych scen i charakterne postacie, z których jednym będziemy życzyli bolesnej śmierci, a innym szczęśliwego końca ich problemów. Bardzo dobry debiut.
7. Malarka i złodziej (reż. Benjamin Ree)
Pierwszy i jedyny dokument na liście. Mimo że opowiadana przez Benjamina Ree historia została napisana przez samo życie, to konstrukcją przypomina kompetentne feel-good movie, gdzie mamy wyraźnie zaznaczony wstęp, zawiązanie akcji, upadek, drogę do odkupienia, przyjaźń i szereg innych motywów. Barbora Kysilkova to awangardowa malarka poszukująca złodzieja odpowiedzialnego za kradzież jej obrazu z wystawy. Kiedy już odnajduje Karla-Bertila Nordlanda (a nie jest to specjalnie trudne), zamiast prowadzić z nim spór, postanawia uczynić go swoim modelem. Z czasem między nimi zawiązuje się nietypowa więź. Otrzymujemy motywującą opowieść o niejednoznacznych bohaterach pomimo początkowo egoistycznych pobudek szybko wchodzących ze sobą w poruszającą komitywę. To jeden z tych filmów, które pozwalają odzyskać wiarę w wewnętrzne ludzkie dobro.
6. Czarny niedźwiedź (reż. Lawrence Michael Levine)
Jeżeli ktoś na sali jest fanem Aubrey Plazy, to może z miejsca dopisać ten film na listę najbardziej oczekiwanych, bo bodaj nigdy nie miała takiego pola do aktorskiego popisu, jak w tym przypadku. Rozpiętość jej umiejętności nie jest bynajmniej jedynym powodem, dla którego warto Czarnego niedźwiedzia wyczekiwać. To interesujący eksperyment filmowy, który najtrafniej można by opisać za pomocą jednego słowa – autotematyczność. Na naszych oczach zacierają się w nim granice między fikcją a rzeczywistością, a postacie uwikłane są w proste emocjonalne intrygi, które jednak – z racji środowiska, w jakim się obracają – traktują w pełni autentycznie. Celowo nie opisuję tutaj fabuły, gdyż radość z odkrywania jej nieschematyczności jest wartością dodaną płynącą z seansu. Aubrey Plaza jest zachętą, ale jeśli szukacie również po prostu interesującego kina – powinniście być zadowoleni.