NAJLEPSZE FILMY ROKU według redakcji film.org.pl. ZŁOTE KRABY 2018
5. Pierwszy człowiek
To mój osobisty film roku i zarazem jeden z najbardziej emocjonalnych seansów mojego życia. Damien Chazelle i scenarzysta Josh Singer nie byli zainteresowani biograficzną laurką ani suchym świadectwem historycznym. Zdecydowali się na ukazanie historii lotu na Księżyc przez pryzmat osobistej traumy Neila Armstronga – tytułowego pierwszego człowieka. W jednej z pierwszych scen filmu Armstrong traci dwuletnią córeczkę i to właśnie ta tragedia popycha go do działania. Mężczyzna rzuca się w wir pracy w pogoni za niemożliwym, odsuwa się od rodziny i zamyka we własnej skorupie. Fenomenalny Ryan Gosling bezbłędnie wciela się w postać złamanego człowieka, który ukrywa swój ból pod fasadą stoickiego opanowania i autentycznego profesjonalizmu. Momenty, w których wspomniana skorupa pęka, a jego cierpienie wydostaje się na powierzchnię, poruszyły mnie bardziej niż wszystkie Romy i Zimne wojny razem wzięte (choć doceniam je i szanuje). Film Chazelle’a w zaskakujący sposób trzyma także w napięciu, pomimo tego, że dobrze znamy finał tej historii. Duża w tym zasługa wybitnej warstwy audio-wizualnej – ujęcia z perspektywy bohaterów, wwiercające się w mózg dźwięki kosmicznej maszynerii i przepiękna muzyka Justina Hurwitza tworzą największe (choć pozbawione przesadnego rozbuchania) widowisko tego roku. Niezależnie od tego, to właśnie pełna autentycznych emocji wędrówka od przytłaczającej żałoby do niezbędnej akceptacji tragedii czynią ten film tak wielkim w moich oczach. Lot na Księżyc tutaj jest przede wszystkim ostateczną formą ucieczki głównego bohatera – doskonała finalna scena nie pozostawia wątpliwości co do tego, o czym tak naprawdę była ta historia. [Mikołaj Lewalski] [RECENZJA]
4. Roma
Tuż za podium uplasowała się Roma, choć na listach wielu widzów i krytyków zajęłaby zapewne miejsce pierwsze. Nic dziwnego, film Alfonso Cuaróna to wybitnie wyreżyserowane, ujmujące i dogłębnie szczere, osobiste dzieło, które upoważnione jest do walki o najwyższe nagrody. Meksykanin skomponował je z pięknych ról kobiecych, urzekającej scenografii oraz finezyjnie utkanych kadrów. Roma nie sili się na bycie filmem feministycznym czy politycznym – jest spisaną w natchnieniu kroniką pewnej niepozornej rodziny. I to z jej prozaiczności, kameralności, ulotności, małych i dużych dramatów rodzi się wielkie kino. Nieczęsto spotykany majstersztyk, w którym każdy detal odgrywa istotną rolę. Oscarowe nominacje wydają się dla filmu już tylko formalnością. Obawiam się, że przy Cuarónie nasz rodak Paweł Pawlikowski może na gali obejść się smakiem. [Maja Budka] [RECENZJA]
3. Nić widmo
Na trzecim miejscu w naszym rankingu uplasował się ósmy pełnometrażowy projekt Paula Thomasa Andersona, a zarazem najprawdopodobniej ostatni film, który swoim aktorskim popisem uświetnił Daniel Day-Lewis. W świecie idealnym obraz ten otrzymałby w ubiegłym roku tyle samo nominacji do Oscara co Kształt wody i wszystkie zamieniłby na złote statuetki. Nić widmo jest bowiem absolutnie perfekcyjna pod każdym względem. Jasne, może to dla niektórych zabrzmieć jak okropny, wyświechtany frazes, ale chcąc oddać sprawiedliwość temu filmowi, trudno jest pisać o nim inaczej. Naprawdę znakomite jest tu wszystko: reżyseria oraz zdjęcia Paula Thomasa Andersona, ostatnia kreacja wielkiego Daniela Day-Lewisa, role Vicky Krieps i Lesley Manville, szykowne (główny bohater znienawidziłby mnie za to słowo) kostiumy nagrodzonego Oscarem Marka Bridgesa czy wreszcie, last but not least, muzyka skomponowana przez Jonny’ego Greenwooda. Niezwykle rzadki przykład dzieła, w którym, nawet pomimo największych chęci, trudno jest dopatrzeć się jakiejkolwiek wady. Łatwo za to jest się nim podczas oglądania delektować, a po seansie zachwycać i piać peany na jego cześć, do czego każdego z was gorąco zachęcam. [Janek Brzozowski] [RECENZJA]
2. Tamte dni, tamte noce
Mistrzostwo reżyserii, scenariopisarstwa i aktorstwa w wykonaniu całej ekipy. James Ivory snuje pozornie starą jak świat opowieść o wakacyjnym romansie, ale unika tanich wzruszeń czy niepotrzebnie rozbuchanych emocji. Tych jest jednak w filmie mnóstwo, ale uobecniają się jakby podskórnie – w spojrzeniach, gestach, detalach. Luca Guadagnino nie dość, że z wyczuciem zaznacza subtelne niuanse i detale w doskonale zainscenizowanej przestrzeni, to jeszcze wspaniale prowadzi aktorów, którzy wznoszą się na wyżyny swojego warsztatu (mam nadzieję, że Timothée Chalamet nie zwolni tempa). Tamte dni, tamte noce, choć dość powolne i może mało efektowne, aż kipią od przejmujących uczuć i stylistycznej wirtuozerii. [Dawid Konieczka] [RECENZJA]