Najlepsze FILMY POLITYCZNE
Ktoś, kto ogląda filmy, ten na pewno nie mógł być zaskoczony ani aferą taśmową, ani policzkiem krula JKM wymierzonym w politycznego konkurenta. To wszystko w kinie już było, bardziej lub mniej dosadnie, a twórcy filmów od zawsze próbowali zmierzyć się z polityką, odsłonić jej kulisy.
Sama sztuka nie istnieje bez polityki, każde dzieło przesiąknięte jest jakąś ideologią. Tytuł tego rankingu: “Najlepsze filmy o polityce i politykach” jest jednak bardzo zwodniczy ponieważ do tego zestawienia można wrzucić wszystko. Każdy film można umieścić w odpowiednim kontekście historyczno-społeczno-gospodarczo-obyczajowym i wpisać do naszego artykułu.
Do głowy wpada od razu masa pomysłów. Sięgnijmy do najbardziej, wydawałoby się, nieoczywistych obszarów kina: Jak wytresować smoka zinterpretować można jako baśń o kapitalistycznym wyzysku, Toy Story 3 to z kolei rozliczenie z totalitaryzmem, Amelia utwierdza Francuzów w marzeniu o idyllicznej, czystej etnicznie i bajkowej Francji, a W samo południe jest reakcją na kadencję Josepha McCarthy’ego. Jednak my na główny temat wybraliśmy politykę gabinetową – tą najoczywistszą, najbardziej widoczną i równocześnie tę najbardziej spektakularną, rozgrywaną w korytarzach Białego Domu i innych państwowych urzędów. Zmieszaliśmy ze sobą filmy oparte na faktach i historie całkowicie fikcyjne. Pojawiają się w nim produkcje amerykańskie, polskie i europejskie – dzięki temu ten obraz kinowej polityki jest różnorodny i niejednogłośny, oferujący wiele perspektyw na to samo wydarzenie i zapraszający do dyskusji – taki, jaka powinna być nowoczesna demokracja.
Oczywiście tego tematu nie wyczerpaliśmy (by to zrobić musielibyśmy zacząć pisać ten ranking w momencie założeniu KMFu). Byliśmy wybredni i wybraliśmy tytuły naszym zdaniem najlepsze i najważniejsze. Wiemy, że może Was zaskoczyć obecność Kariery Nikosia Dyzmy i brak choćby Wojny Charliego Wilsona ale taka jest istota rankingów: nie sposób wszystko w nich umieścić i zawsze czegoś w nich brakuje. Nie ukrywamy: Liczymy na Waszą aktywność i przypominanie filmów przez nas pominiętych. Na pewno dołączymy do dyskusji pod artykułem. Z Waszymi komentarzami ten ranking na pewno nabierze właściwego dla tego tematu rozmiaru.
1. Pan Smith jedzie do Waszyngtonu (1939)
Podobne wpisy
Frank Capra to najważniejszy piewca New Dealu w kinie. Jego filmy przesiąknięte są wyidealizowaną ideologią lewicową, realistyczny świat miesza się z estetyką baśni, a bohaterowie często uosabiają jedną wybraną cechę. Taki też jest grany przez Jamesa Stewarta Jefferson Smith. Jego imię i nazwisko wiele nam o nim mówią. To przecież połączenie anonimowego przypadkowego reprezentanta społeczeństwa z nazwiskiem jednego z autorów amerykańskiej konstytucji. Smith sprowadzony zostaje do kongresu, by być marionetką w rękach silniejszych politycznych graczy. Głosować na to, co oni od niego zażądają. Razem z nimi się sprzeciwiać. Smith jednak nie wierzy, że tak to funkcjonuje – jego idolem jest Abraham Lincoln, pod którego pomnik kilkakrotnie się wybierze – on ciągle wierzy w czystą, sprawiedliwą i uczciwą politykę. O nią chce walczyć. Dziecięcy uśmiech oraz ufne i naiwne spojrzenie Stewarta wyleczą kongres ze zżerających go od środka korupcji i fałszu. Film Capry trudno traktować jako rzetelny komentarz do politycznego środowiska.
Celem Pan Smith jedzie do Waszyngtonu nie jest skompromitowanie władzy: ujawnienia rządowych mechanizmów, wykalkulowanych politycznych zagrań i moralnego upadku. Takie drapieżne kino Ameryka zaoferuje nam już w zbliżających się dekadach. Pan Smith… to raczej marzenie Capry o tym jak polityka powinna wyglądać i jacy ludzie powinni nas reprezentować. Końcowe heroiczne przemówienie Jeffersona jest niemerytorycznym i bezkompromisowym krzykiem domagającym się sprawiedliwości – a jej oczekuje każdy obywatel, każdy bezbronny i apolityczny Kowalski. Dlatego ten film, pomimo pewnej naiwności, dalej się broni. [Maciej Niedźwiedzki]
2. Gubernator (1949)
Reżyser Gubernatora – Robert Rossen – nie ma żadnych wątpliwości. To polityka sprawia, że człowiek staje się zły i zepsuty. To ona degeneruje i zmienia go. W jej ramach żaden idealizm i wyższe wartości momentalnie giną. To ona sprawia, że Willy Stark (fenomenalny Broderick Crawford) z początku uczciwy i ambitny społecznik oraz moralny przywódca prowincjonalnej mieściny staje się uosobieniem wszystkich patologii władzy. Wchodząc na coraz wyższe szczeble politycznej struktury łamie kolejne zasady i przepisy. Rossen kompromituje nie tylko metody jakimi się Stark posługuje, by osiągać swoje kolejne cele. Willy przegrywa również na płaszczyźnie prywatnej – z dala od publicznych obowiązków. Popada w alkoholizm, rozbija swoją rodzinę nadużywając zaufanie wszystkich jej członków. W filmie ważną rolę odgrywa również reprezentant czwartej władzy – dziennikarz Jack Burden. Tym razem to jednak obserwator – głównie wyraża rozgoryczenie i rozczarowanie postępowaniem Starka.
Generalnie media nie wydają się być tak poważnym i silnym graczem na polu politycznej walki (tak jak obecnie na naszym małym ale krzykliwym podwórku). Burden mimo wszystko stoi nieco z boku ale to z nim będziemy się jednak utożsamiać, to z jego perspektywy oglądamy upadek autorytetu władzy nie zasługującej na legitymację otrzymaną od społeczeństwa. W przeciwieństwie do opisanego wcześniej Jeffersona Smitha Willy Stark bardzo szybko się łamie. Jest za słaby, by w konfrontacji z bezwzględnym światem polityki umieć uchronić swoje uczciwe “ja”. Dobrze naoliwiona korupcją i hipokryzją polityczna machina takich jednostek nie akceptuje. To boleśnie prawdziwy wniosek nigdy nie tracący na aktualności. [Maciej Niedźwiedzki]
3. Dr. Strangelove, czyli jak przestałem się martwić i pokochałem bombę (1964)
Film Stanleya Kubricka z 1964 roku zawsze rozpatrywałem bardziej w kategoriach satyry wojennej niżeli filmu politycznego. Jednakże, jako że to wojna właśnie od niepamiętnych czasów stanowi integralną część polityki niemal każdego państwa, piastowanie miejsca w tym zestawieniu wydaje mi się być uzasadnione. Kubrick z odpowiednią sobie swadą i wyrachowaniem podszedł do tematu zimnowojennego zagrożenia. Wypunktował wszystkie krzywizny mentalności amerykańskiej generalicji ukazując obsesyjne dążenia jej członków do zainicjowania wojennych działań. To krzywe zwierciadło porusza ważne dla przeciętnego obywatela dylematy – co byłoby gdyby za struny współczesnej wojennej polityki odpowiadali szaleńcy, którzy jednym telefonem potrafiliby zasadzić na terenie wroga atomowego grzyba? Czytelne nawiązania do przywódcy Trzeciej Rzeszy, skrywające się w tytułowej postaci, mają zatem swoje uzasadnienie. I co istotne, widz nie może mieć jednak gwarancji, że psychopatyczny duch Hitlera nie odrodzi się w przyszłości, a to dlatego, że wdrożenie w życie jego metod nie jest – jak się okazuje – wcale takie trudne. Dr Strangelove… to jedno z bardziej osobliwych i wymownych dzieł wielkiego mistrza, sprzedających pod kostiumem groteski wiele elementarnych i zarazem gorzkich prawd na temat zasad rządzących wojną. Czasem potrzeba jej przeprowadzenia jest silniejsza niż moglibyśmy przypuszczać.[Jakub Piwoński]
4. Siedem dni w maju (1964)
Gdy Stany Zjednoczone i Związek Radziecki podpisują traktat pokojowy, w myśl którego oba narody mają zniszczyć swoje zasoby broni nuklearnej, bardzo szybko okazuje się, że nie cała Ameryka chce tego samego. Pułkownik Jiggs Casey (Kirk Douglas) zaczyna podejrzewać, że jego szef, generał James Mattoon Scott (Burt Lancaster), dąży do obalenia urzędującego prezydenta (Fredric March), a w przewrocie mają mu pomóc Szefowie Połączonych Sztabów oraz żołnierze tajnej, oficjalnie nieistniejącej bazy.
Drugi po Przeżyliśmy wojnę thriller polityczy Johna Frankenheimera przedstawia realistyczną wizję próby zamachu stanu, która w dobie atomowego zagrożenia mogła tylko pogłębić strach i poczucie możliwej zagłady u przeciętnego Amerykanina. Wróg zza Żelaznej Kurtyny to jedno, ale jak się odnieść do wewnętrznego zagrożenia, rzekomo stojącego w naszej obronie? Kogo posłuchać, komu zaufać – wierzyć tym, którzy straszą wybuchem wojny, czy tym którzy obiecują, że do niej nie dojdzie? Jednak Frankenheimera, bardziej nie reakcja podzielonego społeczeństwa, interesuje pełna napięcia gabinetowa rozgrywka między generałem Scottem, a prezydentem USA, początkowo oparta na dowiedzeniu, że spisek rzeczywiście istnieje, następnie jak najszybszemu zduszeniu go, a gdy to się nie udaje, bezpośredniej konfrontacji dwóch stron. W przeciwieństwie do jego poprzedniego filmu, obfitującemu w surrealistyczne obrazy oraz gwałtowną przemoc, Siedem dni w maju rezygnuje z takich zagrywek, starając się ukazać konflikt tak realistycznie, jak to tylko możliwe. Być może dlatego pułkownik Casey, którego oczami obserwujemy odkrywanie kolejnych etapów spisku, w pewnym momencie znika. Nie jest bohaterem, tylko pionkiem, i to nie z nim walczy Scott, choć widzowie pewnie woleliby zobaczyć w finale jak Douglas staje naprzeciw Lancastera. Taki obrazek pojawia się w Siedmiu dniach maja, lecz zamiast strzałów i ciosów padają jedynie słowa. Frankenheimera opowiada się po jednej ze stron, choć sygnalizuje, że niekoniecznie jest to prosty wybór. [Krzysztof Walecki]