Choć na polskim poletku film spotkał się raczej z chłodnym odbiorem, sam należę do osób, które dały się ponieść jego dusznej, parnej atmosferze. Fascynujący konflikt dwóch odmiennych podejść do kontaktów międzyrasowych uosabianych w postaciach granych przez Violę Davis i Chadwicka Bosemana. Obserwowanie ich ekranowej potyczki – mimo że do fizycznych spięć dochodzi jedynie w wybiórczych momentach, to ich przeciwstawne charaktery ścierają się nawet, kiedy nie występują wspólnie w scenach – było niesamowicie intensywnym doświadczeniem, tym mocniej wybrzmiewającym, że oboje wypadli znakomicie. To oscarowe role: dobitne i szarżujące tam, gdzie trzeba (zwłaszcza Bosemana).
Moja sympatia do teen dram dała o sobie znać już w przypadku topki najgorszych filmów oryginalnych Netfliksa, więc nie mogło jej zabraknąć i tutaj. Film wyreżyserowany i napisany przez Alice Wu to niegłupia, zabawna i trafna pod względem obserwacji komedia romantyczna dla nastolatków. Zabawa motywem trójkąta miłosnego, nagminnie stosowana w przypadku tego typu produkcji, wybrzmiewa tu mniej cynicznie przede wszystkim dlatego, że żadne z trójki bohaterów nie wydaje się na siłę demonizowane. To sympatyczne, choć jeszcze niepewne siebie i swojej roli w świecie postacie, które łatwo polubić i łatwo rozczulić się nad ich problemami. Także burzące sielankę konflikty stanowią naturalną kolej rzeczy, a nie jedynie wymysł scenarzystki i pretekst do zaostrzenia rywalizacji. Szkoda, że w trzecim akcie historia wyraźnie dąży do określonego rozwiązania, bo gdyby to okazało się mniej jednoznaczne, najprawdopodobniej Więcej niż myślisz znalazłoby się jeszcze wyżej w rankingu.
Aaron Sorkin to najwyższa klasa, jeśli chodzi o dialogi, i Proces siódemki z Chicago jest tego najlepszym możliwym dowodem. Film dosłownie niesiony na barkach ożywionych wymian zdań między bohaterami, co do których czasami mamy wrażenie, że prowadzą wręcz werbalną szermierkę. Napisane przez Sorkina teksty znakomicie podają zaś wybrani do projektu aktorzy – ze szczególnym wyróżnieniem dla Sachy Barona Cohena (grającego w sposób jakże różny od kojarzonego z nim wesołego błaznowania), Marka Rylance’a i Franka Langelli (dodatkowy punkt za stworzenie bodaj najbardziej „policzkowalnego” bohatera w kinie ostatniego czasu). I choć rozumiem zarzuty o przezroczystą reżyserię i podporządkowanie całości właśnie wspomnianym potyczkom słownym, tak sam nie widzę innego rozwiązania w przypadku gatunku, jakim jest dramat sądowy. To po prostu bardzo dobrze skonstruowany reprezentant tej gałęzi kinematografii i pozostaje jedynie żałować, że mało mówi o samym konflikcie politycznym, więcej czasu poświęcając osobistym rozterkom przedstawionych postaci historycznych. Wciąż świetna robota i kodujący się w głowie okrzyk: „THE WHOLE WORLD IS WATCHING”.