Najlepsze CZARNE CHARAKTERY polskiego kina
Malik (Zabij mnie, glino)
Zanim Bogusław Linda stał się gwiazdą pierwszej wielkości polskiego filmu dzięki roli Franza w Psach Pasikowskiego, pokazał swoje możliwości w dziełach Wajdy, Kieślowskiego czy Holland. Jedną z lepszych kreacji tamtej dekady jest Malik z sensacyjnego obrazu Jacka Bromskiego. Linda ma na swoim koncie negatywne wcielenia (Zabić Sekala), a to również nie należy z pewnością do pozytywnych. Główny antagonista Zabij mnie, glino to zbiegły z więzienia kryminalista uciekający przed wymiarem sprawiedliwości, a jednocześnie chcący wyrównać rachunki ze ścigającym go policjantem i dybiącą na jego głowę grupą przestępców. Malik jest równie groźny, co sprytny, nie wzbudza jednak potępienia, widz nawet w jakimś sensie zaczyna mu kibicować, gdyż czasami można w nim dostrzec ludzkie odruchy oraz zasady, którymi się kieruje. Nie jest do końca zepsuty, pomimo że kiedy trzeba zabić, potrafi to zrobić bez mrugnięcia okiem. To jeden z tych łotrów, który posiada jakiś magnetyczny blask, wiadomo, że czyni źle i źle skończy, nie można jednak mu odmówić przyciągającej osobowości.
Major Gross (Psy)
Skoro była mowa o Psach… Czy jeśli w przełomowym filmie na polskim rynku czarny charakter gra ponownie Janusz Gajos, to można to pominąć w tym zestawieniu? Zwłaszcza że major Gross to jakby odpowiednik Kąpielowego z Przesłuchania przeniesiony w następny ustrój do innej funkcji. Wspólne cechy rzucają się w oczy nie tylko ze względu na tego samego aktora. Oficer UB stał się szefem mafii chcącym przejąć kontrolę nad handlem narkotykami, pozbywającym się rywali bez żadnych wyrzutów sumienia, strzelającym do stróżów prawa jak do kaczek i korumpującym byłych funkcjonariuszy i urzędników wysokiego szczebla. Gajos znowu wcielił się w postać złą do szpiku kości. Mimo że znalazł się na drugim planie, przebój Pasikowskiego nie miałby tego napięcia, gdyby zabrakło postaci majora Grossa.
Konrad (Na granicy)
W przypadku niektórych aktorów, nawet jeśli przeważnie grają postacie stojące po stronie dobra, można w nich wyczuć jakąś mroczną skazę. Marcin Dorociński pasuje do tego stwierdzenia. Było wiadomo, że prędzej czy później otrzyma propozycję zostania bohaterem jednoznacznie negatywnym. Tak się stało w filmie Na granicy, który całkiem udanie wskrzesza kino gatunkowe. Thriller ten czerpie ze znanych schematów: odosobnione miejsce, trudne warunki, bohaterowie mierzący się z osobistymi problemami, pojawienie się intruza. Trzeba przyznać, że największym walorem produkcji oprócz zdjęć jest właśnie Dorociński jako Konrad. Tajemniczy nieznajomy pojawia się w chacie pośrodku bieszczadzkich gór, burząc próbę odzyskania spokoju przez ojca i jego synów. Konrad od początku nie wzbudza zaufania, jego zapuszczony wygląd wraz z tatuażami na oczach oraz szorstkie, nieprzyjazne zachowanie od razu wskazują, że jest to typ spod ciemnej gwiazdy, mający coś poważnego na sumieniu i mogący dopuścić się czegoś naprawdę złego. Przeczucia okazują się zasadne. Mężczyzna jest przemytnikiem, który doprowadził do wypadku podczas nielegalnego przewozu obcokrajowców i nie cofnie się przed niczym, żeby uniknąć reperkusji. Okazuje się psychopatą zdolnym do wszystkiego, staje się zagrożeniem dla dwóch braci, którzy zostali z nim w domku, podczas kiedy ich ojciec ruszył na ratunek osobom z wypadku. Z przyjemnością ogląda się „Despero” w takiej odsłonie, mimo że jest ona doprawdy złowroga. W tym samym roku Dorociński zagrał w filmie Moje córki krowy postać flegmatycznego męża i dał się poznać jako aktor zdolny wcielić się z zupełnie przeciwstawne charaktery.