Najlepsze BITWY w filmach SCIENCE FICTION
Od razu zaznaczę, że nie zawsze chodzi o przestrzeń kosmiczną, chociaż sporo z tych scen w niej się rozgrywa. Nie zawsze również sceny te wkomponowano w fabuły, które godne są nazwania je arcydziełami. W kinie science fiction batalistyka kiedyś miała większe znaczenie niż dzisiaj, kiedy stawia się na intelektualne analizy, niemniej sekwencja z Diuny 2 wybija się tu na pierwszy plan ze względu na swój bitewny spokój – tak bym nazwał ten jej charakterystyczny, poukładany i niespieszny dramatyzm. Reszta przykładów to zaledwie początek tej niesamowitej przygody z fantastyką wymieszaną z kinem akcji, więc ten tekst dedykuję przede wszystkim miłośnikom zupełnie realistycznych filmów sensacyjnych. SF to przecież nic innego jak np. Ojciec chrzestny przeniesiony na Arrakis.
Rozprawa z Harkonnenami, „Diuna 2”, 2024, reż. Denis Villeneuve
Długo się zastanawiałem, czy wybrać pierwszą, czy drugą część. Ostatecznie jednak czerwie przeważyły, a dokładnie ich obłędnie ukazana szarża. Atak Harkonnenów na Arrakis wydał mi się na ich tle nazbyt klasyczny i przewidywalny, a kto mógł się spodziewać, że Fremeni będą umieli użyć tych wielkich stworzeń w celu ataku na wszechpotężne zjednoczone siły Imperatora i Harkonnenów. Prócz samej bitwy na osobnym planie rozgrywa się kulminacja historii z udziałem Szaddama, Chani, Paula, Irulan oraz Vladimira Harkonnena. Oba plany zajmują uwagę, uzupełniają się pod względem napięcia, aż w końcu następuje rozwiązanie – i nie mam tu na myśli losu barona.
Bitwa o Pandorę, „Avatar”, 2009, reż. James Cameron
Wszyscy to wiemy – jest kolorowa, animistyczna, podniosła, świetnie zrealizowana technicznie mimo tylu lat, które upłynęły, i jak na całość filmu wybitnie dobrze wypełniona treścią. James Cameron stworzył epicką sekwencję ostatniej bitwy, w której najważniejszy jest kontrastowy symbolizm. Zaawansowana technologia ludzka próbuje zawładnąć pierwotnym światem i przez chwilę się to nawet udaje, ale potem cała natura przeciwstawia się technice, a ta ustępuje. Wydaje się, że Pandora wygra. Widok różnych rodzimych gatunków jednoczących się w obronie swojej planety jest ekscytujący, buduje, napełnia siłą, a występ Stephena Langa w roli złoczyńcy dodaje tej scenie złowrogiego posmaku, gdyż takich pułkowników przybędą na planetę niezliczone ilości, a każdy będzie bardziej zdesperowany.
Bitwa na Hoth, „Imperium kontratakuje”, 1980, reż. Irvin Kershner
Klasyka bitew wszystkim dobrze znana, chociaż nie zawsze zaliczana do gatunku science fiction. Technologii w niej jednak nie brakuje i dlatego o niej wspominam. Jest także dobrze wycieniowana emocjonalnie. Kulminacją jest oczywiście trafienie generatorów i wejście Vadera do bazy rebeliantów. Luke Skywalker tym razem musi jeszcze uciec. Nie jest gotowy na konfrontację z ciemną stroną mocy. Bitwa na Hoth pokazuje siłę Imperium. Nie jest jednowymiarowa. Poznajemy mnogość imperialnej broni, ale i wciągający scenariusz jej użycia. Bitwa ma długą fabułę, co się często w blockbusterowym kinie nie zdarza. Reżyser doskonale wiedział, kiedy zwolnić, a kiedy przyspieszyć starcie, przez co nie czuć monotonii, która może pojawić się nawet w zawrotnej akcji.
Finałowa bitwa z Nero, „Star Trek”, 2009, reż. J.J. Abrams
Tak naprawdę Nero miał przeciwko sobie nie tylko Enterprise, ale i niewielki statek pilotowany przez Spocka, który został użyty jako pocisk ze śmiercionośnym ładunkiem, zdolnym do wytworzenia jedynej broni, umiejącej pokonać Romulan. Najpierw jednak warto docenić nagłe wejście Enterprise, niemal atak z flanki, który umożliwił zbliżenie się Spocka do Nero na taką odległość, żeby ten już nie miał szans go zestrzelić. W pewnym momencie wydaje się, że Spock zginął, i ten moment powinien trwać dłużej, niemal aż do końca, ale twórcy nie wykorzystali tej szansy na przedłużenie suspensu. Sama zaś zagłada Nero jest niezwykle dramatyczna i rozciągnięta, ale nie nudna. Jest czas na niemalże nawrócenie i pewnie część z widzów się tego spodziewa. Niestety w tym przypadku Enterprise wraz z kapitanem Kirkiem nikogo nie uratują, a wręcz dobiją Nero phaserami i torpedami fotonowymi.
Mgławica Mutara, „Star Trek II: Gniew Khana”, 1982, reż. Nicholas Meyer
Liczy się pomysł, a nie efekty specjalne, a pomysł i klimat Gniew Khana posiada niepodrabialny i wciąż broniący produkcję przed upływającym czasem. Od lat uważam, że to jeden z najlepszych filmów science fiction wszech czasów. Niesamowicie realistycznie aktorsko oddany przez Ricardo Montalbána Khan przejmuje kontrolę nad USS Reliant i atakuje Enterprise, jakże skutecznie, niemal doprowadzając do jego unicestwienia. Załoga Enterprise wpada w pułapkę, a Reliant niszczy mu napęd, broń i tarcze. Tylko dzięki pomysłowości załogi Enterprise udaje się odeprzeć Relianta i skryć się w pobliskiej mgławicy. W kosmicznej mgle dzieje się finał. Statek kapitana Kirka, nadal poważnie uszkodzony, musi być jak sprytny pies gończy, który musi zapolować na Lwa. Dzięki inteligentnemu prowadzeniu akcji widz nawet nie zwraca uwagi na poruszające się po sztucznym tle statki kosmiczne, jakby były to papierowe zabawki.
USS Vengeance vs Enterprise, „W ciemność. Star Trek”, 2013, reż. J.J. Abrams
W całej serii, nie licząc statku kolektywu Borgów i romulańskiego niszczyciela światów dowodzonego przez Nero, to właśnie USS Vengeance mógł z łatwością przeciwstawić się Enterprise, który wcale tak potężną bronią sam w sobie nie był. Miał jednak załogę, której należy zawdzięczać możliwą do uzyskania przewagę nad ciężkim krążownikiem przez moment wrogo przejętym przez zdesperowanego Khana. Konflikt tych statków jest najmocniejszą stroną W ciemność, chociaż niewątpliwie zbyt dużo ujęć z kapitańskich mostków psuje klimat. Doczekałem się jednak nareszcie sugestywnie zrealizowanego katastroficznego lądowania Vengeance na Ziemi. Dzięki niemu uświadomiłem sobie, jak wielki to był statek. Rzadko możemy zobaczyć skalę porównawczą, a tutaj były to drapacze chmur w futurystycznym mieście.
Scarif, „Łotr 1”, 2016, reż. Gareth Edwards
Przyznaję, że estetyczną wartość tej produkcji doceniłem po latach, zwłaszcza gdy pojawiły się najnowsze części Gwiezdnych wojen. Treściowo zawsze będę miał zastrzeżenia, chociaż zakończenie uznaję za wybitne. Częścią tego pamiętnego finału jest bitwa na Scarif, będąca niesamowitym spektaklem wizualnym i emocjonalnym, który został zwieńczony wejściem smoka w postaci Dartha Vadera. Jego czerwony miecz świetlny jakby od niechcenia rozświetlający ciemny korytarz rebelianckiego statku mówi nam, że wszystko skończone, a na buntowników czeka tylko jeden los. O znakomitości starcia na Scarif świadczy także wieloaspektowość rozgrywki. W kosmosie walczą ze sobą floty, na ziemi zmagają się ze sobą w dramatycznie nierównej walce bohaterowie, a na jeszcze jednym planie decyduje się los całej Galaktyki w postaci szpiegowskiej intrygi. Jest jeszcze miłość w cieniu śmierci, więc jest w czym wybierać, a przy tym to wszystko jest wykonane znakomicie pod względem efektów specjalnych oraz rozłożenia akcentów budujących napięcie.
Atak na statek matka, „Dzień Niepodległości”, 1996, reż. Roland Emmerich
Z perspektywy czasu te ekrany kontrolne na posterunku obcego wyglądają bardzo ziemsko, a znaki na nich się pojawiające przypominają tablice znaków w programie InDesign, tyle że ktoś wprawił ją w szybki ruch z góry na dół lub z dołu do góry i nieco rozświetlił. Wszystko jednak rozgrywa się z niezłą dawką przygody i humoru, a także zaspokaja ciekawość widzów, co się w tym statku znajduje. Osobno wydarza się sprawna bitwa na ziemi i te plany są ciekawie ze sobą scalone. Finałowa bitwa w kontynuacji Dnia Niepodległości, nakręconym przecież po tylu latach z innymi możliwościami technicznymi, nie dorasta do pięt tej z lat 90., a to za sprawą odkrycia już tej tajemnicy kosmicznych najeźdźców. Cóż więcej można było wymyślić?
Konfrontacja z obcym, „Obcy: Przymierze”, 2017, reż. Ridley Scott
Zaletą tej kameralnej bitwy jest wciągnięcie w nią Davida i Walthera. Od nich się ta konfrontacja rozpoczyna. A wydarzenia są tak poprowadzone, żebyśmy na którymś etapie stracili orientację, który z androidów przetrwał. Ksenomorf jest gdzieś w tle. Wkracza dopiero wtedy, gdy jego domniemany pan jest już na pokładzie transportowca i można tylko zgadywać, czego chce. Oglądałem tę sekwencję kilka razy, ale nie jestem wcale przekonany, że Obcy miał za zadanie wybić wszystkich, łącznie z Davidem/Walterem. W trakcie jednak coś poszło nie tak. Na szczęście David/Walter był przygotowany, a ta zmyślna scena z hibernacją, opowieścią o domku nad wodą i embrionami wieńczy tę emocjonującą bitwę z ksenomorfem.
Thanos zdobywa kamienie, „Avengers: Wojna bez granic”, 2018, reż. Anthony i Joe Russo
Wracam do tematu regularnie od kilku lat, opisując ten film ze szczegółami, a pamiętam, że na samym początku mojej przygody z Marvelem z wielką rezerwą traktowałem zwiastun tej produkcji. A były w nim fragmenty bitwy rozgrywającej się na terenie Wakandy, w konsekwencji której Thanos zdobył w końcu wszystkie kamienie. I pewnie teraz fani Marvela się na mnie obruszą, bo to przecież Thor zaważył na całej przyszłości świata i umożliwił Thanosowi wygraną. Problem w tym, że Thanos celowo wyprowadził tak frontalny atak, żeby związać główne siły Avengers. Najpierw rozbroił ich uwagę, a potem dopełnił zadania z kamieniami. Co zaś do bitwy, mimo strategicznie wątpliwych zagrań rodem ze średniowiecza, zjawienie się postaci Thanosa i wmieszanie z nim scen na Tytanie i w Wakandzie sprawia, że (mimo długiej sekwencji walki) widz nie czuje się znudzony. A potem znika kilka mniej lub bardziej lubianych postaci i Thanos nareszcie może odpocząć. Czy w całym Marvelu jest lepsza scena epickiej bitwy?