search
REKLAMA
Zestawienie

NAJGORSZE efekty praktyczne w filmach

Czy CGI jest rzeczywiście lepsze?

Odys Korczyński

8 lipca 2023

REKLAMA

Kukiełkowy obcy, „Mac i ja”, 1988, reż. Stewart Raffill

Czy to konkurencja dla E.T.? Tak chyba miało być, lecz produkcja nie sprawdziła się, jeśli chodzi o scenariusz, chociaż mam nawet pewność, że niektórym dzieciom wciąż będzie się podobać. Nie zwrócą one uwagi na specjalnie zaprojektowane ujęcia, żeby pokazać twarz małego kosmity Maca, a raczej lalki go grającej, która zupełnie nie panuje nad mimiką, a z drugiej strony uciąć dolną połowę ciała, bo nie było możliwości technicznych, żeby zaprojektować tak sprawnego, humanoidalnego robota. Za to w ujęciach szerszych, kiedy Mac jest widziany np. od tyłu lub z boku, gra go już żywy człowiek. Takie kontrasty są zawsze mocno widoczne.

Mechaniczny rekin, „Szczęki”, 1975, reż. Steven Spielberg

Film legendarny, tym bardziej bolą słabo zrealizowane efekty praktyczne. Traktuję je więc nieco umownie, bo liczył się klimat, a to zostało stworzone przez reżysera po mistrzowsku. Nie jest tak źle, dopóki rekin nie wychodzi zanadto z wody, żeby zaatakować kuter Quinta. Atak na konstrukcję łodzi obnaża sztuczność modelu, który kłapie szczęką jak opętany, jednak jest w tym zadziwiająco nieprecyzyjny, zwłaszcza kiedy widzimy bezpośrednią obronę przed jego gigantyczną szczęką za pomocą nóg Quinta. W końcu następuje to, co nieuniknione, i Quint zostaje do połowy pożarty przez wielką rybę, jednak wciąż żyje. Rekin porusza głową to w jedną, to w drugą stronę, zupełnie bez sensu, przez co coraz bardziej staje się sztuczny, motorycznie martwy. W bocznych ujęciach widać, jak zrobiona jest konstrukcja ruchomej szczęki. Cały strach się przez to gdzieś ulatnia.

Upadek Kimble’a, „Ścigany”, 1993, reż. Andrew Davis

Generalnie w filmach z czasów nieznających CGI lub niedysponujących odpowiednimi na nie środkami zrzucanie kogokolwiek z wysokości wygląda źle. Spadają różnego rodzaju manekiny, lepiej lub gorzej zrobione, do czego nas kino klasy B już przyzwyczaiło. Inaczej sytuacja wygląda jednak w produkcjach uznanych za wysokobudżetowe, ze znanymi aktorami, które zyskały stałe miejsce w kanonie filmów do oglądania na zasadzie 100 książek, jakie należy przeczytać w ciągu życia. Tutaj kulejące efekty praktyczne np. w postaci zrzuconej kukły, która wygląda jak kukła, bolą szczególnie. I tak jest z upadkiem, a raczej skokiem uciekającego doktora Richarda Kimble’a. Decyduje się on na skok śmierci z zapory Cheoah Dam w Północnej Karolinie. Na tle wody nie widać jednak człowieka, a jakąś bezwolnie spadającą kukiełkę. Jak na taki film, wygląda to bardzo źle i pozostawia, na szczęście chwilowy, niesmak.

Spalenie Sary Connor, „Terminator 2: Dzień sądu”, 1991, reż. James Cameron

Z kolei we śnie Sary Connor nikt nie upada z wysokości, ale również gra w nim model człowieka. Sarah śni o sobie, którą widzi z synem na placu zabaw. Nie może jednak się do nich dostać, bo dzieli ją od bawiących się siatka ogrodzenia. Jest bezsilna. Wie, co się zaraz stanie. Wybuchnie bomba. Nagle gdzieś w tle rozbłyska śmiertelny blask, a fala żaru spopiela wszystko na swojej drodze, Sarę wraz z synem na placu zabaw, Sarę patrzącą na nich i każdy przedmiot wokoło. Sekwencja rozpadu budynków i aut jest zrobiona całkiem dobrze. Ekipa Camerona się postarała. Niestety, jak na tak legendarny już dzisiaj film, moment śmierci Sary jest mniej więcej na poziomie ekstrakcji swojego oka przez Terminatora z pierwszej części. Model porusza się, jakby nie był człowiekiem, no i spala się warstwami, odsłaniając nazbyt gładkie powierzchnie, jak na budowę ludzkiego ciała. No i posiada wyjątkowo odporny na temperaturę szkielet.

Wejście robota ED-209, „RoboCop”, 1987, reż. Paul Verhoeven

Sytuacja podobna do kilku już tu opisanych. Lata 80. obficie korzystały z efektów poklatkowych. Starano się za wszelką cenę oddać jakość ruchu tak, żeby wyglądał płynnie i intuicyjnie. Najtrudniej jest animować człowieka. Co zaś do maszyn, jest o wiele prościej. Wystarczy zachować płynność, co w gruncie rzeczy zależy od ilości sfilmowanych poszczególnych ruchów oraz możliwości ruchu samego modelu. Robot ED-209 wygląda nieźle, gdy jest pokazywany w detalach, natomiast szersze ujęcia i wkomponowanie w scenę z ludźmi jest już dzisiaj jakościowo nieakceptowalne.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA