Najciekawsze FILMY z 2018 ROKU, które NIE WESZŁY DO POLSKICH KIN
5. Luz, reż. Tilman Singer
Ten skrajnie niskobudżetowy, wyreżyserowany przez pochodzącego z Niemiec i debiutującego w pełnym metrażu Tilmana Singera mariaż horroru z thrillerem jest najlepszym przykładem na to, że da się napisać i nakręcić wciągające i udane kino niepokoju za śmieszne pieniądze. Luz opowiada o młodej taksówkarce, która trafia na posterunek policji po dziwnym wypadku i uruchamia serię niezrozumiałych wydarzeń.
Nie fabuła jest jednak w Luz najważniejsza, ale niezwykły klimat, łączący inspiracje kinem Andrzeja Żuławskiego i zapomnianym arcydziełem Geralda Kargla – Angst. Akcja filmu rozgrywa się w zaledwie kilku pomieszczeniach, a całość trwa niewiele ponad godzinę, ale skorzystanie z chropowatej taśmy szesnastomilimetrowej i klasycznych metod tworzenia efektów specjalnych powoduje – w połączeniu z niepokojącą elektroniczną muzyką – że Luz ogląda się jak film, który przeleżał w obskurnym magazynie ostatnie 35 lat i dopiero wczoraj ujrzał światło dzienne. Jest w tej niedzisiejszości jakaś magia, która nie pozwala oderwać się od ekranu.
Luz miał swoją polską premierę na Nowych Horyzontach, później był także pokazywany na Octopus Film Festival i Splat!FilmFest, ale nie zapowiada się, żeby trafił do naszych kin. [Grzegorz Fortuna]
4. Zatrzyj ślady, reż. Debra Granik
Pojęcie „survival movie” zyskuje w filmie Debry Granik zupełnie nowe znaczenie – zupełnie dosłowne. Jednak w tym kameralnym rodzinnym dramacie chodzi o przetrwanie wynikające nie z zagrożenia, lecz z nieumiejętności współżycia w społeczeństwie. Ta nieumiejętność jest z kolei wynikiem… Ale nie, nie będę dalej brnął w streszczanie Zatrzyj ślady, bo właśnie w odkrywaniu wszystkich emocjonalnych odcieni tej historii tkwi największa siła filmu Granik. By w pełni „poczuć” opowieść o Willu (świetny jak zawsze Ben Foster) i jego córce Tom (rewelacyjna Thomasin McKenzie, której nie boję się nazwać jednym z odkryć sezonu), trzeba się na nią otworzyć – nie dla każdego bowiem będzie w pełni zrozumiała. Seans z Zatrzyj ślady to bez wątpienia trening empatii i wrażliwości, a także spore wyzwanie dla tych widzów, którzy wzbraniają się przed wylewaniem łez. [Dawid Myśliwiec]
3. Anna i apokalipsa, reż. John McPhail
Jasne, żywe trupy opatrzyły się w popkulturze tak bardzo, że parodiowanie konwencji zombie movie wydaje się spóźnione co najmniej o dekadę, ale Anna i apokalipsa to tytuł świeży (pun intended) nawet w świecie, który na wylot zna Wysyp żywych trupów i Zombieland. Oto bowiem film o nieumarłych połączony zostaje z licealnym musicalem.
Anna i apokalipsa zaskakuje jednak nie dziwacznym pomysłem wyjściowym, ale sposobem jego poprowadzenia. Części musicalowa i zombiakowa zostają bowiem potraktowane z taką samą powagą i przywiązaniem do gatunkowych kodów. Z jednej strony mamy więc licealne dramaty tytułowej Anny (świetna Ella Hunt) i piosenki, które brzmieniem i tekstami przypominają te z High School Musical (a do tego mają w pełni profesjonalne układy choreograficzne), z drugiej – żywe trupy, które zjadają bohaterów żywcem, a potem są efektownie rozczłonkowywane. Szkoda, że nikt o tym filmie nie słyszał, bo jestem pewien, że gdyby zobaczył go Peter Jackson z czasów pre-Tolkienowych, to zarechotałby się na śmierć. [Grzegorz Fortuna]
2. Eighth Grade, reż. Bo Burnham
Choć Elsie Fisher nie jest debiutantką, Eighth Grade należy uznać za jej pierwszy poważny aktorski test, za który należy przyznać jej najwyższe noty. Debiutantem-reżyserem jest natomiast Bo Burnham, znany w USA stand-uper, którego możecie kojarzyć z filmów I tak Cię kocham czy Ostra noc, i jemu także należą się brawa za tę inteligentnie zrobioną i świeżą komedię o dojrzewaniu. Napędzane błyskotliwą kreacją Fisher, Eighth Grade w mądry i wrażliwy sposób podchodzi do kwestii nastoletniej tożsamości, której utworzenie bez przerwy zagrożone jest kompleksami, buzującymi hormonami i pierwszymi rozczarowaniami interpersonalnymi. Choć trudno uznać film Burnhama za wyjątkowo analityczny, młody reżyser notuje wiele celnych obserwacji z życia amerykańskich nastolatków, będących w przededniu ukończenia gimnazjum i wejścia w przeddorosłość, czyli licealny świat. Rezolutna Kayla to mój nowy ulubiony przykład zblazowanej amerykańskiej nastolatki, która udaje mniej dojrzałą, niż jest, by odnaleźć się wśród rówieśników. [Dawid Myśliwiec]
1. Niech ciała się opalają, reż. Hélène Cattet i Bruno Forzani
Reżyserski duet Hélène Cattet i Brunona Forzaniego od blisko dekady reaktywuje zapomniane gatunki włoskiego kina popularnego, by nadać im nowe życie – najpierw w sensualnym Amer (2009), później w niezbyt udanym, ale prowokującym Dziwnym kolorze łez twojego ciała (2013). Jeśli w tamtych tytułach twórcy oddawali hołd gialli, czyli brutalnym włoskim thrillerom i horrorom, to teraz nawiązują do spaghetti westernu i poliziottesco.
Kto zna poprzednie filmy Cattet i Forzaniego, doskonale wie, że duet ma totalnego zajoba na punkcie zbliżeń kamery i efektownie podkręconych dźwięków. Choć fabuła opowiada w tym przypadku o grupie złodziei, którzy udają się na odosobnioną wyspę, by odczekać swoje po udanym napadzie, formuła pozostaje mniej więcej ta sama – motorem napędowym Niech ciała się opalają są zbliżenia, dźwięki i fetyszystyczny montaż. A ponieważ do wymienionych elementów szybko dołącza niespodziewany humor, całość ogląda się jak karuzelę atrakcji, która powstała po to, by z włoskiego kina gatunkowego wydobyć surrealizm i perwersję. Efekt jest pikantny, smaczny i bardzo pożywny. [Grzegorz Fortuna]