7. Sweet Country, reż. Warwick Thornton
Jeden z najmniej efekciarskich, ale jednocześnie najbardziej efektownych filmów tegorocznego weneckiego konkursu. Oszczędny australijski western to kolejna zrealizowana przez Thorntona próba rozliczenia się z przeszłością kontynentu, która zbudowana została na krwi jego aborygeńskich przodków. Znakomite role Hamiltona Morrisa i Sama Neilla, doskonałe zdjęcia Dylana Rivera i Thorntona i trzymająca w napięciu historia pościgu za zaszczutym przez białych Aborygenem – to wszystko sprawia, że Sweet Country to jeden z najlepszych przedstawicieli gatunku westernu ostatnich lat.
W spopularyzowanym przez Johna Woo nurcie kina akcji zwanym poetycko heroic bloodshed bohaterowie uprawiali istny taniec śmierci – strzelali i obrywali w zwolnionym tempie, skakali przez przeszkody i efektownie rzucali się na przeciwników. Free Fire Bena Wheatleya to też jedna wielka strzelanina – tylko że jej bohaterami nie są herosi, ale banda tchórzy i cwaniaków.
Punkt wyjścia jest tu niemal identyczny, co we Wściekłych psach – reżyser zamyka grupę bandytów (między innymi Brie Larson, Armie Hammer, Sharlto Copley i Michael Smiley) w opuszczonym magazynie i pozwala im się pokłócić. Ponieważ wszyscy są uzbrojeni po zęby, słowne utarczki szybko zamieniają się w strzelaniny, a każdy z bohaterów desperacko szuka sposobu, by wymordować pozostałych i nie oberwać w głowę. Obserwowanie tego spektaklu nieudolności to perwersyjna przyjemność, której nie warto sobie odmawiać. [Grzegorz Fortuna]
Oto film, który dowodzi, że wcale nie trzeba rewolucjonizować gatunku, by zdobyć sympatię jego fanów. Wind River zadebiutował w canneńskiej sekcji Un Certain Regard i z miejsca stał się jej hitem, a Taylor Sheridan zdobył tam nagrodę za reżyserię. Udany debiut za kamerą to wspaniałe przedłużenie scenariopisarskiej kariery Sheridana, który osiągnął duży sukces historiami napisanymi do Sicario (2015) i Aż do piekła (2016), dwoma filmami, o których także sporo mówiło się w Cannes. Wind River to klasyczny i dość przewidywalny thriller, ale bardzo dobre aktorstwo (Jeremy Renner, Elizabeth Olsen, Jon Bernthal w niewielkiej roli) i śniegi Wyoming nadają mu indywidualny charakter. Obyśmy więcej takich debiutów oglądali w 2018 roku. [Dawid Myśliwiec]
Nieśmiało pozwolę sobie złamać zasady niniejszego zestawienia i wybrać film krótkometrażowy – a robię to, bo wyreżyserowane przez Niki Lindroth Von Bahr, trwające zaledwie piętnaście minut Brzemię to doświadczenie absolutnie niesamowite. Mamy do czynienia z animowanym metodą poklatkową musicalem, opowiadającym o zwierzątkach pracujących w położonym obok autostrady centrum.
Żeby było jeszcze dziwniej, w trakcie swoich numerów zwierzaki śpiewają między innymi o nadchodzącej apokalipsie i trudach współczesnego życia. Poszczególne numery przepełnione są melancholią, smutkiem i zmęczeniem, a metoda animacji tylko potęguję atmosferę niesamowitości. Całość jest doświadczeniem jedynym w swoim rodzaju – na poły komicznym, na poły przerażającym, w całości hipnotyzującym. [Grzegorz Fortuna]