Przerażający Guy Pearce w zwiastunie Brimstone!
Ostatnimi czasy westerny zdają się przeżywać niewielki renesans wśród filmowców. I nieważne, że kolejne tytuły najczęściej powstają za psie pieniądze, będąc niemalże niezależnymi projektami. Ważne, że powstają, jak i to, że wnoszą do gatunku nieco świeżości, nietypowego spojrzenia na, zdawałoby się, wyeksploatowany gatunek. Bardzo podobnie zapowiada się holenderska wyprawa na Dziki Zachód w postaci Brimstone.
Aczkolwiek z całą pewnością nie jest to czysty reprezentant gatunku, film Martina Koolhovena prezentuje się nad wyraz ciekawie. Na pierwszy plan wysuwa się w nim kaznodzieja o wybitnie nieprzyjemnej twarzy Guya Pearce’a. Poorana twarz aktora zapowiada jedynie problemy, a wypowiadane przezeń “kazania” dają jasno do zrozumienia, że poleje się krew za grzechy. Bezimienny wielebny z jakichś przyczyn szczególnie uwziął się na niemą Liz (wciąż wyrastająca ze swoich dziecięcych ról Dakota Fanning). Dziewczyna jednak tylko pozornie wydaje się być bezbronna…
Znamienny wydaje się tu być tytuł filmu, który bezpośrednio oznacza siarkę, ale odwołuje się także do Biblii i gniewu Bożego. Zaprawdę, z poniższego zwiastuna bije wyraźnie złość, w trakcie której Pearce aka klecha przyciąga swoją aparycją do ekranu. Czy będzie to mieć przełożenia na gotowy produkt?
Film miał już swoją premierę na kilku festiwalach, na których zebrał zarówno gromkie brawa, jak i trochę negatywnych głosów. Co ciekawe jednak, najbardziej zebrało mu się za przemoc w stosunku do dzieci. Kategoria wiekowa R, którą na chwilę obecną film dzierży, mówi zresztą wszystko i zapowiada bezlitosne kino. A czy dobre?
Trailer, jak i obsada, w której znajdziemy również twarze znane z Gry o Tron – Carice van Houten i Kita Haringtona – sugerują w miarę solidną jakość. Także wcześniejszy dorobek reżysera – twórcy m.in. Ostatniej zimy wojny (Oorlogswinter) – napawa optymizmem. Pozostaje liczyć, że do czasu premiery cenzorzy nie tkną blisko dwuipółgodzinnej produkcji holendersko-francusko-niemiecko-brytyjsko-belgijsko-szwedzkiej (sic!), która wyląduje na amerykańskich ekranach (zapewne w limitowanej liczbie kopii) w marcu przyszłego roku. Nieco wcześniej, bo już na początku stycznia zawita do bliższej nam ojczyzny reżysera. Premiera polska to na razie jednak znak zapytania, zapewne zależny od tego, jak film poradzi sobie za granicą. Trzeba zatem życzyć mu dobrej passy.