NAJBARDZIEJ NIEDOCENIONE FILMY 2016
Joy
Gatunkowy miks, który przyjęto raczej wzruszeniem ramion – przypuszczalnie przez wzgląd na wcześniejszą twórczość reżysera, mocno już opatrzoną krytykom oraz widowni. Jak na ironię Joy wydaje się świeższe, ciekawsze, bardziej konsekwentne i trafniej obsadzone (choć przecież tymi samymi aktorami) aniżeli American Hustle. Nie trąci również fałszem tamtego filmu, jest autentycznie angażujące i stanowi solidną porcję rozrywki z niewielkim bonusem poznawczym. Może nie jest idealnie, może miejscami faktycznie niektóre rzeczy zgrzytają, a całość trudno nazwać dziełem oscarowym. Ale jak na film o twórczyni mopa atrakcji jest tu aż nadto. Pomysłów również nie brakuje. Słowem, czysta radość z oglądania.
Księgowy
Tytuł, który może stanowić nieślubną parę ze wspomnianą Joy, bo również łączy w sobie wiele idei, kilka różnych gatunków, parę odmiennych stylistyk. Sęk w tym, że robi to bardzo dobrze, stając się całkiem nietypowym kawałkiem kina, niekiedy jedynie popadającym w banał. Coś, co w teorii powinno wyglądać jak monstrum Frankensteina, z dużą gracją i naturalnością przemyka przez ekran, nie nudząc przy tym specjalnie, a nawet wręcz przeciwnie – przez długi czas trzymając w niepewności i podnosząc zainteresowanie. Trochę tu zatem angażującej, świetnie wyreżyserowanej akcji, nieco romansu, w którym czuć wystarczająco dużo chemii; kryminału o lotnej intrydze oraz dramatu, który potrafi przejąć, a dzięki obecności innych elementów nie staje się ckliwy lub pompatyczny. Ot, taki Forrest Gump o Pięknym umyśle i umiejętnościach Rambo. Zaskakująco zjadliwy, bynajmniej nie odbijający się czkawką i łatwy do polubienia. I zachęcający do sięgnięcia po dokładkę.
Nie oddychaj
Sinusoida. Z jednej strony mamy wszak do czynienia z głupiutką fabułą, po której pałętają się równie tępi bohaterowie – ot, horrorowy standard, od którego gatunek ten już od jakiegoś czasu z sukcesem potrafi się wyrwać. Niemniej klimat jest niesamowity, a sam pomysł wyjściowy genialny w swej prostocie (aż chce się zapytać, czemu nikt nie wpadł na to wcześniej?). Największa natomiast siła tkwi w głównym „czarnym charakterze”, w którego brawurowo wcielił się Stephen Lang – to dzięki niemu film budzi autentyczną grozę i potrafi zaskoczyć. Za tym ostatnim kryje się w dodatku całkiem niezłe drugie dno, które nadaje jedynie tej postaci dwuznaczności. Czyli generalnie horror jakich wiele, ale jak niewiele z nich zrobiony naprawdę diablo porządnie. Złożony z klisz twór Fede Alvareza potrafi bowiem naprawdę spełnić obietnicę zawartą w tytule. Wątpię, by zapowiadany sequel mu w tym dorównał.
Pasażerowie
Przyjemne zaskoczenie na koniec roku. Projekt od lat będący w hollywoodzkim niebycie został zrealizowany trochę na odwal się (o czym świadczy chociażby urwany finał) i po trosze sztampowo. I rozreklamowano go jeszcze gorzej, bo tanimi hasełkami i zakłamanymi zwiastunami. A jednak pozostaje ciekawszy, świeższy i bardziej emocjonujący od większości zeszłorocznych blockbusterów z najwyższej półki. Wizualnie niewiele im zresztą ustępuje, będąc momentami prawdziwą ucztą dla wszystkich ważnych dla kina narządów poznawczych. Ma jeszcze jeden atut: jest niesamowicie krótki, wobec czego trudno jest się na nim nudzić i zawsze coś się dzieje na ekranie. Niby mogło być lepiej, niby twórcom zabrakło kropki nad „i”, a producentom jaj, by pewne rzeczy rozegrać odważniej, lepiej. Co nie zmienia faktu, że wszelkie pomyje wylewane przez krytyków i kiepski box office wydają się mocno przesadzone. Film emanujący tak dużym ciepłem, uroczo i zgrabnie prawiący o ważnych dla człowieka rzeczach zasługuje na zdecydowanie więcej dobrej woli.
Siedem minut po północy
Na koniec pozycja nieco na wyrost, gdyż film J. A. Bayony dopiero co zadebiutował na ekranach, więc z pewnością jeszcze sobie zapracuje na dobre opinie. Niemniej boli już sam fakt, że przez niefortunną datę premiery zostanie pominięty w większości podsumowań różnego sortu. I bardzo możliwe, że mylne, kiepskie tłumaczenie tytułu przepadnie również w świadomości widzów, szybko ustępując kolejnym pozycjom kinowego repertuaru. A przecież mamy tu do czynienia ze współczesnym klasykiem dla całej rodziny – za dużo tu dobra i ogólnych wartości (również edukacyjnych), by pisać o nim inaczej. Gra i cyka tutaj właściwie wszystko, od świetnych efektów wizualnych, przez doskonale dobranych do swoich ról aktorów (Felicity Jones jest na ekranie zaledwie kilka minut, a i tak deklasuje tym występem całą swoją obecność w Łotrze 1), a na chwytającej za serducho fabule i niepodrabialnym głosie Liama Neesona skończywszy. Obecność tego ostatniego sprawia, że nawet kilka bajkowych schematów opiera się wszelkiej krytyce. Zdecydowanie polecam!
Wyróżnienie spoza kin polskich:
Oczy matki – już choćby ze względu na sam klimat warto się nim zainteresować. Niby przez kolejne festiwale przelatuje bez większego echa, ale trudno znaleźć w ostatnich latach film, który oglądałoby się z fascynacją równą towarzyszącej jej niezręczności.
korekta: Kornelia Farynowska