„Słyszałeś o tragedii Dartha Plagueisa Mądrego?” – tym pytaniem kanclerz Palpatine rozpoczyna rozmowę z młodym Anakinem Skywalkerem, której konsekwencje na zawsze zmienią oblicze galaktyki. Scena świetnie (jak na warsztat Lucasa) napisana i równie udanie zagrana przez Iana McDiarmida. Do dziś przywoływany jest jako bardzo udany moment z niezbyt powszechnie uznanego filmu. Sam Zemstę Sithów lubię bardzo (mimo – podobnie jak w przypadku Mrocznego widma – oczywistych niedociągnięć) i mógłbym w przypadku tego tytułu wymienić dużo więcej ikonicznych momentów – jak na przykład ostatnie słowa Obi-Wana Kenobiego skierowane do ucznia czy wykonanie słynnego rozkazu 66.
Abstrahując od indywidualnych ocen Przebudzenia Mocy, wszyscy przyznać powinni, że to film pod wieloma względami dla serii wyjątkowy. Stworzony po 10-letniej przerwie, gdy fani pogodzili się już z faktem, że to koniec kosmicznej przygody. Pierwszy zrealizowany bez udziału George’a Lucasa. W końcu – wracający do postaci, które ostatnio na wielkim ekranie widzieliśmy w 1983 roku. Właśnie ten element stanowi siłę sceny, którą wybrałem. Na pokład kultowego Sokoła Milenium wdziera się dwóch tajemniczych osobników, którzy szybko okazują się Hanem Solo i Chewbaccą. „Chewie, jesteśmy w domu” – podsumowuje ten magiczny moment postać grana przez Harrisona Forda.
Chyba mało który badacz popkultury mógł przewidzieć, że Ostatni Jedi będzie filmem, który wywoła wśród fanów takie emocje i tak mocno ich podzieli. Osobiście bardzo lubię dzieło Riana Johnsona, które uważam za najlepszą odsłonę trylogii sequeli i stawiam na podium całej Sagi Skywalkerów. Całkowicie urzekło mnie (budzące chyba największe kontrowersje) podejście twórcy do postaci Luke’a Skywalkera. Johnson bezceremonialnie zagrał na oczekiwaniach fanów i postawił na ciekawą, autorską wizję postaci. Kiedy zgromadzeni na salach kinowych widzowie wciąż otrząsali się z momentu pierwszego spotkania Luke’a z Rey, reżyser kazał wcielającemu się w kultową postać Markowi Hamillowi nacisnąć sutek kosmicznej krowy, wydoić z niego zielonkawe mleko i bez ogłady uraczyć się porządnym grzdylem płynu. Mówcie, co chcecie. Człowiek może wylecieć z kosmicznej farmy, ale kosmiczna farma nie może wylecieć z niego.
Długo mógłbym pisać o swoim rozczarowaniu okropnym scenariuszem zwieńczenia Sagi Skywalkerów. Ponad pół roku po premierze potrafię jednak podejść do całości na chłodno i docenić też jasne punkty produkcji, na przykład ujmującą stronę wizualną widowiska. J.J. Abrams już przy Przebudzeniu Mocy udowodnił, że doskonale rozumie stylistykę serii. I chociaż sama scena, jej kontekst i sens pozostawiają wiele do życzenia, to pomysł, żeby zakończyć tę kilkupokoleniową historię ponownym zachodem dwóch słońc na Tatooine, zwyczajnie kupuję. To po prostu piękny kadr.
A poniżej – w ramach ciekawostki – prezentuję wszystkie podwójne zachody słońca z serii:
Niech Moc będzie z Wami!