MROCZNY RYCERZ
Jakim więc cudem Joker przegrał batalię o dusze Gotham, skoro naprzeciw niego stanął taki niedomagający super bohater? Dwa słowa: promy i sonar. Nie wybaczę Nolanowi sekwencji na promach. To był dla mnie nokaut, coś tak nieskończenie idiotycznego, że nawet statystyka tego nie uwzględnia. Ja naprawdę potrafię wiele zdzierżyć. Potrafię dla przykładu wyobrazić sobie słonia, który wisi nad przepaścią przywiązany ogonem do stokrotki i nie spada, lecz w obliczu takich urągających zdrowemu rozsądkowi przegięć jedyne, co mogłem uczynić, to rozłożyć ręce w akcie kapitulacji. To, co wymyślił Nolan, nazywa się w żargonie filmowym sztampą do kwadratu bez zażenowania serwowaną widowni. Typową amerykańską, słodziutką sztampą, obliczoną na upokorzenie złego bohatera, który ma rację, ale jego racje są “nie dla dzieci”, “nie na lato” i ogólnie: “Po co dołować publikę, skoro można wciskać jej kit?”. Oświadczam tu i teraz, że gdyby ów szczęśliwie zresocjalizowany Murzyn do rany przyłóż (albo ktokolwiek inny) wysadził sąsiednią barkę w powietrze, siedziałbym sparaliżowany w fotelu jeszcze długo po wygaśnięciu napisów końcowych i chyba obsługa kina musiałaby mnie wynieść z sali, bo o własnych siłach nie dałbym rady się wyturlać.
Tymczasem zamiast sparaliżowany, do końca seansu siedziałem zdegustowany, gdyż dostałem nachalną, niezgodną z empirią pochwałę ludzkiej szlachetności, która zdarza się tylko i wyłącznie w filmach z gatunku fantasy, gdzie triumf dobra stanowi – sorry za popadanie w tautologię – niepodważalny aksjomat. Thriller sensacyjny funkcjonuje w oparciu o inne zasady. W thrillerze sensacyjnym prawy obywatel jest prawy, dopóki ma pewność, że zobaczy swoje dzieci albo że jego rodzinie nic nie zagraża. Kiedy tej pewności brak, nie ma już prawa ani prawych obywateli. Nie zrozumcie mnie źle: tu nie chodzi o moje życie. Moje życie jest gówno warte. Tu chodzi o życie moich bliskich. Wysadziłbym cały świat, byle tylko ich ratować, a nie jakąś tam nędzną barkę. Barkę wypełnioną pedofilami, gwałcicielami i mordercami pewnie wysadziłbym za darmo.
Kłopot Nolana z barkami polega na tym, że scena ta miała być w założeniu szczytowym punktem na skali perfidii zła, miała być niczym erupcja wulkanu, tyle że w miejsce rzygających z krateru strumieni lawy reżyser wymarzył sobie prawdziwy gejzer emocji. Rzeczywistość okazała się okrutna: zamiast zdobyć Kilimandżaro emocjonalnego wrzenia, Nolan ściągnął film na niziny emocjonalnej tandety. Inni reżyserzy w innych filmach (nawet tych z certyfikatem PG, jak choćby Spielberg w Wojnie światów) postawili swoich bohaterów wobec analogicznych dylematów (w dodatku zaaranżowanych w sposób nieporównywalnie bardziej naturalny – u Nolana widzimy grupę doskonale statycznych tekturowych dykt, które sprawiają wrażenie owieczek prowadzonych na rzeź) i nie byli skłonni popadać w lukrowany banał, jeno uderzali młotem raz po razie, obnażając tę część naszej natury, o której na co dzień nie chcemy pamiętać, bo kompromituje nas jako ludzi. Powtarzam: motyw z barkami to bujda na resorach. Jej funkcja (tej bujdy) sprowadza się do pognębienia jedynej, całkowicie osieroconej, realistycznej postaci w filmie, mającej odwagę przekonań w mówieniu rzeczy wykraczających poza ramy nawet najlepszej produkcji z certyfikatem PG. Pognębienia jej w oczach najmłodszych widzów, gdyż, jak wiadomo – “Batman nic złego nie zrobił” i z takim przesłaniam dziecko idzie do wyrka. Wyobrażacie sobie, co by było, gdyby te promy faktycznie eksplodowały? Gdyby płonące ludzkie pochodnie rzucały się z krzykiem do wody? Jak sądzicie, jak bardzo zmieniłby się wówczas wydźwięk filmu? Odpowiedź niech każdy sobie dośpiewa wedle uznania.
Czemu nie wspomniałem jeszcze o sonarze? Pomysł z sonarem – sam w sobie dostatecznie kretyński, by nawet najbardziej zaślepiony miłośnik komiksowych uproszczeń dostrzegł jego horrendalną niedorzeczność – stanowi kolejne ogniwo w łańcuchu zdarzeń obliczonych na pognębienie Jokera. Clown – w swej zajadłości niedościgniony – poprzebierał niewinnych ludzi za zbirów z własnej ekipy, po czym porozstawiał ich na piętrach jak kaczki do odstrzału. Nie było absolutnie żadnej fizycznej możliwości uratowania owych istnień. Batman mógł co najwyżej oczyścić jedną kondygnację, nie więcej. Reszta zakładników zginęłaby z rąk antyterrorystów i mielibyśmy, co tu dużo mówić, krwawy anarchistyczny pochód przy akompaniamencie wystrzeliwanych SWAT-owskich nabojów. Słowem, zamęt, płacz i zgrzytanie zębów. W końcu telewizyjne pokazówki Jokera stałyby się ciałem, ponieważ jak dotąd wielkiej krzywdy mieszkańcom Gotham nie uczynił: zdetonował ładunki w szpitalu (pustym!), rozwalił kilka policyjnych furgonów i zalazł za skórę paru upośledzonym mafiosom. Ot, ledwie przygrywka. Kiedy natomiast miało dojść do prawdziwych zniszczeń, kiedy niewinni cywile faktycznie mogliby pocierpieć, wtedy pojawia się… sonar. Muszę przyznać, że Nolan wstawił go do fabuły w idealnym momencie – gdy tylko zaczęło robić się nieprzyjemnie, gdy film zaczął odpływać w stronę “zakazanych treści”, gdy Jokerowy chaos pomału osiągał apogeum, 3D sonar rodem ze Star Treka uratował sytuację i przywrócił wiarę w dobro. Potem na dobitkę Murzyn wyrzucił za burtę detonator i już spokojnie można było wykrzyczeć w twarz Złu, że przegrało batalię o dusze Gotham.
Podobne wpisy
Wiecie, co myślę? Myślę, że Nolan napisał postać Jokera na inną okazję i tylko jakiś nierozumny przypadek sprawił, iż wylądował on akurat w tym konkretnym, mocno niedorobionym filmie. Koleś jest zbyt zdeterminowany, zbyt nieprawomyślny, aby banda idealistów na czele z nieskazitelnym Gordonem (facio dostałby pewnie zawału, gdyby musiał skłamać w raporcie) oraz emo-Batmanem mogła go powstrzymać. Okalająca Jokera rzeczywistość wydaje się bowiem tak śmieszna w swej poczciwej naiwności, zamieszkujący ją ludzie tak zawstydzająco bezradni, że bez przesady w świecie The Dark Knight clown jawi się jako postać niepokonana i nie do pokonania, i tylko scenariuszowym głupotom zawdzięczamy, że złoczyńca ponosi klęskę, a sam film stopniowo odchodzi od angażującego sensorycznie i emocjonalnie realizmu w stronę niezobowiązującej komiksowości. A miało być tak pięknie…
Co się zaś tyczy Denta, to, patrząc na jego lewe lico po transformacji w Two-Face’a, przeszła mi przez głowę taka oto błyskotliwa myśl: Mumia + Darkman + Evil Dead 2.
Tekst z archiwum film.org.pl (18.08.2008).