W jednym z najlepszych filmów Woody’ego Allena von Sydow gra neurotycznego artystę, męża Lee – jednej z tytułowych sióstr. Jego występ pokazuje, jak dużo w filmach Allena zależy od aktorów i jak Szwed potrafi wyczuć swoją postać. Choć twórca Manhattanu ma bez wątpienia talent do pisania ciekawych postaci, w rękach mniej umiejętnego aktora rola naburmuszonego malarza, dystansującego się od dużo młodszej żony, czym doprowadza do jej ucieczki w romans i rozpadu związku, mogła być zlepkiem stereotypów i fabularnym wypełniaczem. Jednak von Sydow, korzystając bez wątpienia ze swoich doświadczeń w budowaniu portretów psychicznie udręczonych jednostek u Bergmana, postać Frederika wykreował w bezbłędny sposób, łącząc jego dramatyzm, opresyjność wobec Lee oraz wewnętrzne cierpienie. Szwed ucieleśnił w ten sposób figurę umęczonego i męczącego artysty, nadając jej cielesną formę. Jego zachowania są naturalne, wiarygodne, a równocześnie nie tracą swojego dramatycznego wymiaru. Dzięki temu stosunkowo niewielka rola zapada na długo w pamięć i wyróżnia się nawet na tle doskonałego w tym filmie zespołu aktorskiego.
Z kolei film Stephena Daldry’ego, w którym von Sydow wciela się w zagadkową postać dziadka głównego bohatera, zmagającego się z traumą chłopca osieroconego przez ojca 11 września, to przypadek, kiedy Szwed swoim występem podnosi wartość filmu i wyróżnia się w przeciętnej historii. Przesadnie sentymentalny i pozbawiony polotu Strasznie głośno… bez milczącej roli von Sydowa byłby znacznie słabszy. Sama postać, w którą wciela się Szwed, nie jest szczególnie inspirująca, jednak ogrywający swoją starczą fizys von Sydow wydobył z niej bez słowa emocjonalną moc i przede wszystkim hipnotyzującą nieoczywistość, generującą napięcie i przyciągającą do ekranu. Zademonstrowana tak siła opiera się na fizycznym reprezentowaniu przez smutnego aktora egzystencjalnego ciężaru, wyrazistym skupianiu w sobie napięć i oddawaniu ich za pomocą oszczędnej, niemalże ascetycznej mimiki. Von Sydow bezbłędnie czuje kamerę, doskonale dobierając intensywność środków ekspresji. Nie pozwala sobie na popadanie w przesadę, ale równocześnie utrzymuje frapującą intensywność swojej obecności na ekranie. Strasznie głośno, niesamowicie blisko to chyba najdobitniejszy przykład na to, jak von Sydow potrafi ze stosunkowo ubogiego materiału i przeciętnie napisanej historii stworzyć małe arcydzieło aktorskie. Nieprzypadkowo za ten właśnie występ otrzymał swoją drugą nominację do Oscara.
Teza, że aktorski warsztat Maxa von Sydowa ukształtował się w znacznej mierze pod okiem Ingmara Bergmana, wydaje się co najmniej zasadna. Pod okiem twórcy Siódmej pieczęci aktor stworzył szereg wybitnych kreacji, dając się poznać jako artysta zdolny za pomocą oszczędnych środków, nierzadko samymi jedynie oczami, oddać spektrum głębokich emocji i metafizycznych przeżyć. Dość wspomnieć tu pamiętne dialogi prowadzone przez rycerza Blocka ze Śmiercią w Siódmej pieczęci (szczególnie tę w konfesjonale) czy scenę przyjęcia z upiorami w Godzinie wilka. Zademonstrowana w szwedzkich arcydziełach technika surowej ekspresji była też tym, co nadawało charakter rolom von Sydowa za oceanem. Wyraźnie metodę von Sydowa widać również w pamiętnej, pełnej dramatyzmu i smutku scenie rozstania z Hannah i jej sióstr, w którym zestawienie chłodu Szweda z energią Barbary Hershey dało tak zapadający w pamięć efekt. Całkiem niedawno fani Gry o tron mogli posmakować próbki specyficznej, niesamowicie efektywnej gry von Sydowa, gdy wcielał się on w Trójoką Wronę, nauczyciela Brana Starka. Choć w popularnym serialu wiekowy aktor grał zaledwie poboczną rolę, to jego charakterystyczna, jakby ciągle wykrzywiona mimowolnym grymasem twarz idealnie wpasowała się w obecną w opowieści ambiwalencję.
Max von Sydow nigdy nie ubierał na ekranie masek, zamiast tego zawsze wtłaczając tożsamość i charakter swojej postaci we własną fizyczność, we własną twarz. Co znamienne, właśnie von Sydow otrzymał główną rolę w tak zatytułowanym filmie Bergmana, poświęconym aktorstwu i artystycznej mimikrze. Faktycznie, sztukę tę opanował on w niebywały sposób. Dzięki połączeniu wyrazistości i umiejętności subtelnych przemian, pozwalających na kreowanie różnorodnych postaci za pośrednictwem niezmiennie intensywnej aktorskiej obecności, Szwed stał się ikoną kina i jednym z najwybitniejszych aktorów, jakich mieliśmy okazje oglądać na kinowych i telewizyjnych ekranach. Jego kariera nie jest być może spektakularna, jednak pełna znakomitych kreacji, dodatkowo zarysowujących całą panoramę kina powojennego. Jest on bez wątpienia jednym z najznakomitszych Szwedów w historii filmu, a przy tym swego rodzaju wzorcem aktorstwa kinowego – wyczulonego na wrażliwość kamery, specyfikę kreowanego za jej pomocą świata i autorskie kierunki poszczególnych twórców. Jest także przykładem na możliwość łączenia głęboko artystycznej aktywności z popularnością i bardziej przystępnymi występami. Spójny wizerunek von Sydowa łączy obydwa nurty kina i wskazuje na uniwersalne wyznaczniki jego jakości.