search
REKLAMA
Biografie ludzi filmu

Mastermind. O kinie George’a Millera

Krzysztof Walecki

22 maja 2015

REKLAMA

W 1995 roku powstał film, który zaskoczył wszystkich, choć rzadko kiedy jest utożsamiany z samym Millerem.

[quote]Babe – świnka z klasą była projektem, o którym twórca ten marzył od lat, lecz w momencie powstania postanowił zadowolić się tylko rolami producenta i współscenarzysty.[/quote]

Nakręcona przez Chrisa Noonana opowieść o małej śwince z zadatkami na psa pasterskiego doczekała się siedmiu nominacji do Oscara, również w najważniejszych kategoriach (najlepszy film, reżyseria, scenariusz). Ostatecznie skończyło się na jednej statuetce, za efekty specjalne, oraz zachwycie widzów i krytyków nad szlachetną historią, udanie łączącą humor z dramatem.

Twórcy postanowili iść za ciosem i w trzy lata później powstała kontynuacja, Babe – świnka w mieście, wyreżyserowana już przez samego Millera. Niestety tym razem instynkt zawiódł Australijczyka. O ile historia podróży prosiaczka do wielkiego miasta niepozbawiona była atrakcji i mądrego przekazu, o tyle zabrakło lekkości charakteryzującej oryginał. Tym razem styl Millera okazał się kompletnie nie pasujący do opowieści dla dzieci, czyniąc z kontynuacji miejscami groteskową i straszną bajkę. Miasto raziło sztucznością, ludzie byli nieludzcy, a nowi zwierzęcy bohaterowie nie zawsze dali się lubić. I choć intencje były czyste, wykonanie godne podziwu, a kilka scen rzeczywiście mogło wzruszyć, trudno nie traktować Świnki w mieście jako niepowodzenia na koncie reżysera. Film okazał się finansową klapą, każąc Millerowi zastanowić się nad powrotem do swojego kultowego bohatera.

MSDBABE EC051

Zdjęcia do czwartego Mad Maxa rozpocząć się miały już w 2001 roku, z Melem Gibsonem ponownie w roli tytułowej. Lecz po ataku na World Trade Center kurs dolara australijskiego względem amerykańskiego poszybował tak wysoko, że i budżet filmu urósł do niebotycznej kwoty. Trzeba było poczekać, aż sytuacja się ustabilizuje. W międzyczasie Gibson stracił ochotę na jeszcze jedną szaloną jazdę przez pustynię (sam miał wtedy kilka swoich „szalonych jazd”), co sprawiło, że studio odłożyło projekt na bok. Miller zatem mógł poświęcić się pracy nad filmem, który w końcu przyniósł mu upragnionego Oscara.

Happy Feet: tupot małych stóp (2006) mógł być ryzykowny dla kariery australijskiego twórcy. Nie dość, że po raz pierwszy mierzył się z animacją, to jeszcze był to znów film dla najmłodszych, co przecież w przypadku sequela Babe skończyło się porażką. Tymczasem nie dość, że powstała bajka urocza, bezbłędnie zrealizowana, pełna fantastycznej muzyki i z zaskakującą wymową ekologiczną, to jeszcze Miller dostał za nią najważniejszą nagrodę w świecie filmowym. Historia młodego pingwina Mambo, który woli stepować zamiast śpiewać jak każdy inny jego pobratymiec, jest skonstruowana wokół elementów znanych z poprzednich filmów reżysera. Ponownie głównym bohaterem jest jednostka, która odznacza się pewną innością wśród otoczenia, uważana przez innych za niespełna rozumu, a jednak czyniąca ze swojego „szaleństwa” atut. I podobnie jak to miało miejsce w przypadku kontynuacji Mad Maxa reżyser mitologizuje postać Mambo, wkładając w usta innego nielota, Lowelasa, historię jego wędrówki. Jedną pustynię natomiast zamienił na drugą, lodową.

Mumble-Penguin

Pięć lat później Miller zrealizował Happy Feet: tupot małych stóp 2, lecz podobnie jak to było w przypadku Świnki w mieście rezultat był daleki od sukcesu. Tym razem treścią filmu była międzygatunkowa akcja ratunkowa w celu wydostania uwięzionych nielotów. Wszystkie elementy składowe oryginału pojawiły się również w kontynuacji, lecz najwyraźniej widzowie niespecjalnie chcieli oglądać powtórkę z rozrywki. Pingwiny są przesympatyczne, również gdy śpiewają i tańczą, co powiedział już pierwszy film. Drugi był zwyczajnie niepotrzebny.

REKLAMA