Prometeuszem mogliby być Inżynierowie. Ale czy są nimi? Ich intencje do samego końca pozostają nieodgadnione. Pada sugestia, że ci nie sieją życia, tylko śmierć, zniszczenie. Ale jeśli robią to rozsiewając nowy gatunek, to tak czy siak są siewcami, rozsiewają nowe życie, a że przynosi ono śmierć innym, w tym naszemu gatunkowi, to zupełnie inna historia. Biologia nie jest dziedziną moralną. Kwestie etyczne w tym przypadku należy odstawić na bok, bo to kategorie, którymi natura nigdy się nie posługiwała.
Czy Inżynierowie świadomie stworzyli ludzi? Nie wiadomo. Czy David wiedział, co czyni, budząc do życia Innego/Obcego? Czy wiedział, czym to jest? Bynajmniej. I to właśnie go różni od starożytnego tytana (też nie-człowieka). Świadomość stwarzania. Tytan świadomie stworzył człowieka i świadomie ulepił go na podobieństwo Bogów. Davida cechuje nieświadomość, brak namysłu, bezmyślność. Doktor Shaw też nieświadomie pozwala rozwinąć się zarodkowi w swoim ciele (co jeszcze nie jest jej winą, pada bowiem ofiarą sabotażu Davida), ale potem, gdy uwalnia się od niego, nie niszczy go, pozwala mu dojrzeć, nabrać sił, znaleźć nosiciela (w postaci Inżyniera) i dać życie nowemu gatunkowi – właściwemu Obcemu.
Można by zatem uznać, że do pewnego stopnia wszyscy bohaterowie filmu są Prometeuszami. Słabość najnowszego obrazu Ridleya Scotta polega na tym, że są to marni Prometeusze. Wynika to ze słabości umysłów bohaterów tej historii. Trudno odmówić Scottowi ambicji; od początku widać, że to nie kino popcornowe, ale traktat o powstaniu gatunku ludzkiego i obcego. Problem polega na tym, że nie da się opowiadać traktatu mając tak niemądrych bohaterów, a to jest zasadnicza wada tej historii. Ci bohaterowie nie są inteligentni, nie są naukowcami. To znaczy teoretycznie są nimi, ale są niekompetentni, zachowują się nieprofesjonalnie i nieodpowiedzialnie (vide Charlie Holloway odkrywszy, że został zarażony, nie informuje o tym nikogo, nawet swej ukochanej, narażając na niebezpieczeństwo całą załogę; kapitan statku odkrywszy ruch na lądzie, w miejscu, gdzie pozostało dwóch członków załogi, nie informuje o tym nikogo, tylko… idzie spać; Doktor Shaw po usunięciu z macicy ciała obcego nie unicestwia go, pozwala mu żyć etc.). Przy tym wszystkim język załogantów jest ubogi, tematy rozmów płytkie, wręcz banalne. Gdybyż to byli zwykli, przeciętni ludzie, nie byłoby problemu, ale to są ponoć specjalnie wyselekcjonowane tęgie umysły naszej planety. Przy tej ekipie w drużynie statku Nostromo (której opisu Scott dokonał w filmie Obcy: ósmy pasażer Nostromo) nawet mechanik wyrasta na intelektualistę.
Nawiązując jeszcze do Nostromo, jego zaletą były nie tylko inteligencja i logika, ale też przejrzystość komunikatu. Obcy był tam pasożytem, którego celem jest rozmnażanie się kosztem ludzi; celem ludzi zaś przetrwanie w konfrontacji z nim i zgładzenie potwora. Kapitanem okazał się tam nie nominalny kapitan, lecz porucznik Ellen Ripley. To ona wykazała się największą bystrością umysłu i siłą, więc co zrozumiałe, to ona zabija potwora i odlatuje do domu. W istocie prosty film, ale klarowny w wyrażaniu naszych odwiecznych lęków przed tym, co nas czeka poza naszą planetą. Tej jasności zabrakło Prometeuszowi.
Prometeusz szukał ognia, by móc się nim z nami podzielić. Bohaterowie Scotta nie wiedzą, czego szukają i nie wiedzą po co (choć deklarują co innego). Nie wiedzą, czego chcą. Nie myślą. Nie mają więc czym się z nami podzielić, czym nas obdarować. Być może wynika to z faktu, że sam Ridley Scott nie ma. Nie może być Prometeuszem w 2012 roku, gdyż został nim już w 1979 roku, realizując faktycznie pionierskiego Ósmego pasażera Nostromo. On już odnalazł ogień, zapalił go i podzielił się nim z nami lata temu.
„Wielkie rzeczy mają skromne początki” mówi za swym ekranowym idolem David. Ten film Ridleya Scotta do nich nie należy. Peter Weyland wydając ostatnie tchnienie mówi o swym spotkaniu ze Śmiercią/Niebem/Piekłem/Bogiem: „Tam nic nie ma”, na co David odpowiada: „Wiem”. A skąd on może wiedzieć? Jest tylko maszyną.
Gdyby Scott więcej wiary pokładał w ludziach, a nie maszynach, gdyby obdarzył ludzi właściwą im inteligencją, może wykrzesałby trochę ognia z tej opowieści.
Pozostaje z sympatią patrzeć na akcenty polskie, a są to nie tylko zdjęcia Dariusza Wolskiego, swojsko brzmiące nazwisko pilota statku (Janek), który zbawia świat, ale także muzyka Fryderyka Chopina, zwłaszcza zaś Henryka Wieniawskiego. Teraz Polska?