STEVE BUSCEMI. Król odmieńców kończy dzisiaj 60 lat
Kiedy Steve Buscemi stał w kolejce po twarz, drogą niefortunnego wypadku zamiast oblicza filmowego amanta przydzielono mu facjatę uroczego dziwaka, odmieńca i bezlitosnego gangstera. Plan zakładał jednak wielką karierę aktorską. Nie poddając się, wykorzystał swą wątpliwą urodę, stając się żywą wizytówką Hollywood lat dziewięćdziesiątych. Tak dobrze nie zadziałało nawet włoskie nazwisko, które nie dość, że często wylatuje z głowy, to jeszcze winno być wymawiane BUSZEMI. Aktor jednak sam nalegał, by wymawiać je błędnie, po amerykańsku, jak na nowojorczyka z krwi i kości przystało. Od strażaka i sprzedawcy lodów po kinową supergwiazdę. Sześćdziesięcioletni już intrygujący brzydal przeszedł długą, wyboistą drogę, przeżył wiele filmowych zgonów, by stać się najbardziej charakterystycznym i wyrazistym bohaterem (nie tylko drugiego planu).
Urodził się zimą 1957 roku w Nowym Jorku. Jego ojciec zaś był pochodzenia włoskiego, a matka irlandzkiego, angielskiego oraz holenderskiego. Po spędzonej przed telewizorem młodości Buscemi zainteresował się aktorstwem. Tuż po ukończeniu szkoły, w 1975 roku, został rzucony w otchłań bezkresnego Long Island, tułając się i snując od roboty do roboty, przypominając zagubionego Tommy’ego, którego zagra za dwadzieścia lat w pierwszym wyreżyserowanym przez siebie filmie, Trees Lounge.
Wiedział, że chce być aktorem, ale było to jedynie mgliste marzenie, za które nie wiedział, jak się zabrać. Pierwszy kurs w szkole aktorskiej Lee Strasberga na Manhattanie stał się dorywczym zajęciem między kolejnymi wezwaniami z nowojorskiej straży pożarnej, której przyszły aktor poświęci niemały skrawek swojego życiorysu. Do służby cywilnej zachęcił go ojciec, podobnie jak pozostałych trzech braci. Strażakiem Buscemi został w 1980 roku, czuwając nad Małymi Włochami Nowego Jorku przez cztery lata. Do starej remizy wrócił po 20 latach, już po wielu osiągnięciach aktorskich, 12 września 2001 roku. Dzień po ataku na World Trade Center zgłosił się do pomocy jako ochotnik. Przez tydzień pracował w strefie zero na dwunastogodzinnych zmianach, szukając ocalałych wśród gruzów. Unikał kamer i pracował anonimowo. Wspierał także wiece i protesty nowojorskich strażaków, został nawet w 2003 roku aresztowany za udział w jednym z nich.
Choć czerwień straży zawsze była mu bliska, romans z aktorstwem okazał się silniejszy nawet od próśb i rad ojca. Zanim jednak przerodziło się to w poważny związek, niepozorny i skromny Buscemi próbował swoich sił jako komik. Występował na tętniących życiem nowojorskich scenach off-off-broadwayowskich oraz działał w eksperymentalnych zespołach teatralnych. Stamtąd prostą drogą przeniósł się na ekran, a jego debiutem okazała się drugoplanowa rola w filmie Billa Sherwooda, Parting Glances, dramacie obyczajowym o AIDS z 1986 roku. Odważny wybór dla osoby rozpoczynającej karierę. Mimo wszystko jest to jedna z najmilej wspominanych przez aktora ról.
Mój bohater był bystry, zabawny, uszczypliwy. Po tym filmie spodziewałem się, że będę grać takie właśnie postacie. Byłem ogromnie zaskoczony, gdy zaczęto mnie obsadzać w rolach przestępców i ludzi niezrównoważonych.
W pierwszym filmie nowicjusz wcielił się w postać umierającej gwiazdy rocka, Nicka. Kto by pomyślał, że pierwsza aktorska kreacja rozpędzi spiralę nieszczęścia, zimny oddech śmierci nie będzie opuszczać jego scenariuszy już nigdy. Innymi słowy, Sean Bean się chowa, gdy nowojorski aktor wychodzi naprzeciw ze swoją barwną kolekcją licznych i makabrycznych filmowych zgonów. Urodził się w piątek trzynastego. W młodości przyciągał nieszczęśliwe wypadki, ale nigdy nie narzekał na pecha. W wieku czterech lat przeżył potrącenie autobusem, kilka lat później kolejne bliskie spotkanie z samochodem. W 2001 roku doświadczył kilku muśnięć noża na szyi, twarzy oraz ramieniu, gdy próbował przerwać bójkę kolegi z planu zdjęciowego Terenu prywatnego. Jego ekranowi bohaterowie zwykle nie mają tyle szczęścia. Reżyserzy prześcigają się między sobą w najbardziej kreatywnych oraz twórczych sposobach uśmiercania Steve’a Buscemiego, który nędznie kończy w prawie każdym filmie, w którym występuje. Jego spektakularne zgony przeszły już do historii kinematografii. Jako psychopatyczny porywacz z Fargo zostaje postrzelony w twarz, a następnie poćwiartowany toporem. Ścieżka strachu prezentuje zdeformowane truchło brutalnie zamordowanego Minka, nierozpoznawalne nawet dla widzów. W Desperado bohater Buscemiego kończy jako żywa tarcza do rzucania nożami. W filmie Big Lebowski grany przez aktora niedoszły surfer Donny umiera ze strachu na atak serca, a jego prochy trafiają później do puszki po kawie.
Czasem, gdy czytam scenariusz, zaglądam na sam koniec, by sprawdzić, w jaki sposób umrę lub jak dotkliwie zostanę pobity. Gdy czytałem skrypt do Big Lebowski, wierzyłem, że mój bohater jest na tyle miłym gościem, że nie ma szans, by chciano go zamordować. Gdy jednak doszedłem do sceny zawału, zawołałem: Cholera, znowu to samo!
Nawet gdy dane mu jest grać twardego, bezwzględnego gangstera, musi liczyć się z możliwością przykrej zniewagi ze strony twórców. We Wściekłych psach narwany profesjonalista grany przez Steve’a dostaje niefortunny przydomek Różowy. Nawet Randall Boggs, postać z animacji Potwory i spółka, której aktor użycza głosu, jest wesoło okładany kijem po głowie, a pod koniec filmu bezpowrotnie znika.
Steve Buscemi poza ekranem wygląda bardziej jak kolega z baru osiedlowego niż aktor dużego formatu. Idealnie komponuje się z kuflem piwa w dłoni i czapką baseballową na głowie. Widok jego twarzy, malutkich oczu wyłaniających się z mroku ciemnej, ślepej uliczki może jedynie zmrozić krew w żyłach. Intrygujący i spokojny zarazem, jakby całe życie leczył kaca. Nie więc dziwnego, że został niekoronowanym królem filmowych dziwaków, pomyleńców, narwańców oraz przestępców. Postacie grane przez Buscemiego są przeważnie neurotykami i paranoikami, dziwakami w zwariowanych szarżach głównych bohaterów. Na przekór wszystkiemu obdarzamy ich jednak sympatią. Niezależnie od tego, jak bardzo są nieuczciwi, zepsuci, perwersyjni. Emanują ludzkimi słabościami i wzbudzają litość. Są po prostu zabawni, przyozdobieni najbardziej urokliwą twarzą typowego nieudacznika. I żyją po swojemu.
Właśnie dlatego aktor rzadko występuje w roli głównego bohatera. Jest zbyt charakterystyczny, za to stanowi idealne dopełnienie drugiego planu. Niezależnie od roli jednak jest docenianym oraz szanowanym aktorem, który swój fach opanował do perfekcji. Każda grana przez niego postać, wielowymiarowa i wyrazista, zasługuje na osobny film.
To jest właśnie najlepsze w aktorstwie: można realizować wszystkie najbardziej szalone fantazje.
Choć na dużym ekranie zadebiutował dopiero w wieku 29 lat, dziś ma na swoim koncie ponad sto ról. Steve Buscemi uważany jest za najważniejszego aktora amerykańskiego kina niezależnego, współpracując z jego mistrzami: Martinem Scorsesem, Jimem Jarmuschem, Quentinem Tarantino. Po występie we Wściekłych psach aktor i reżyser spotkali się ponownie na planie Pulp Fiction, w którym Buscemi zagrał epizodyczną rolę kelnera ucharakteryzowanego na Buddy’ego Holly. Pojawia się również na podium ulubionych aktorów braci Coen. W 1990 roku Ścieżką strachu rozpoczęła się ich wieloletnia współpraca. Był trzy razy nominowany do Independent Spirit Award. Grywa w serialach. Pojawia się między innymi w Zakazanym imperium, epopei mafijnej, w której objął aktorskie stery, grając główną rolę Enocha Nucky’ego Thompsona, polityka kontrolującego Atlantic City w czasach prohibicji. Występuje także w nowym projekcie science fiction, Philip K. Dick’s Electric Dreams. Nie sposób wymienić wszystkich kreacji tego dyskretnego tytana pracy. Za udział w superprodukcjach takich jak Ucieczka z Los Angeles, Con Air – lot skazańców czy Armageddon, finansuje skromne filmy, które sam reżyseruje.
Jego twórczy debiut, Trees Lounge z 1996 roku, niespodziewanie okazał się sukcesem. Aktor stworzył autobiograficzną, melancholijną opowieść o nowojorskim kierowcy ciężarówki z lodami. W filmie Buscemi obsadził swego brata oraz przyjaciół z dawnych lat. Odtworzył również atmosferę Long Island z czasów, kiedy sam nie wiedział, co począć ze swoim życiem. Sam Trees Lounge zaś to najlepszy lokal serwujący drinki w mieście. Prezentuje barwną mozaikę zwykłych, szarych mieszkańców. Jakby ktoś zebrał i upchnął w jednej produkcji wszystkich filmowych odmieńców Buscemiego.
Byłem pewien, że staram się nie idealizować życia barowego włóczęgi. Okazało się jednak, że uważam tych bohaterów za romantycznych, a knajpy wciąż mnie pociągają.
Buscemi początkowo był onieśmielony, stając po drugiej stronie kamery. Później polubił tę niecodzienną zamianę ról, a jego nowa kariera toczyła się ze zmiennym szczęściem. Prawdopodobnie największym sukcesem okazał się współreżyserowany przez niego serial Rodzina Soprano, w którym występował także jako Tony Blundetto.
A jaki Steve Buscemi jest prywatnie? Jest po prostu miłym gościem. Od wielu lat, niezmiennie w Nowym Jorku, mieszka ze swoją żoną, Jo Andres, oraz synem Lucianem. Reżyserzy chwalą go nie tylko za kunszt aktorski, który pozwala mu wcielić się we wszystkie możliwe role. Jest pokornym, szczerym i wdzięcznym geniuszem. Całkowitym przeciwieństwem swoich narwanych antybohaterów. Skromnym królem odmieńców. Nauczono go, by nigdy nie oczekiwał wiele. Swoją ciężką pracą osiągnął jednak jeszcze więcej. Intrygujący Steve wyróżnia się jeszcze jednym niecodziennym wdziękiem. Bezpowrotnie zapada w pamięć każdego widza, i to nie tylko dzięki zagadkowej i niebanalnej urodzie.
Która z ról Steve’a Buscemiego jest twoją ulubioną? Zapraszamy do udziału w głosowaniu!
korekta: Kornelia Farynowska