Lovecraft na ekranie, czyli Wielki Cthulhu podbija Hollywood (i nie tylko)
Necronomicon (1993), reż. Christophe Gans, Brian Yuzna, Shusuke Kaneko – Vintage’owa pulpa
Kto zna Lovecrafta, musiał słyszeć o Necronomiconie. Kto oglądał Martwe zło – także. Tytułowa księga to zaginiona pozycja, zawierająca historie spisane przez szalonego alchemika. Za to obraz, który tu omawiamy, to film nowelowy. Trzy niespełna półgodzinne historie, luźno oparte na prozie HPL. Pierwsza z nich opowiada o właścicielu starej posiadłości, który odkrywa mroczne sekrety swego rodu. Druga dotyczy zagadnienia nieśmiertelności. W trzeciej ciężarna policjantka musi się zmierzyć z niejakim Rzeźnikiem. Klamrą spinającą całość są losy samego HPL poszukującego Necronomiconu w mrocznym domostwie.
Żadna z nowel nie rzuca na kolana. Necronomicon to kino klasy B, wyprodukowane dla telewizji. Widać tu pewną staranność wykonania i da się odczuć, że za historie wzięli się fani autora. Efekty specjalne zazwyczaj są niezłe – pod warunkiem, że lubimy ręczną robotę. Ich vintage’owy urok stanowi główną zaletę obrazu. Niemniej ciężko rozpatrywać całość inaczej niż przeciętniaka. Filmowi nie pomaga też fakt, że dwie pierwsze historie to klasyczna, dość stonowana groza, za to trzecia idzie w stronę gore. Reżyserem ostatniej części segmentu jest Brian Yuzna – producent Reanimatora i Zza światów – który rozbija stylistycznie Necronomicon. Klimat wymienionych tytułów przywodzi na myśl także obecność Jeffreya Combsa (tutaj w roli samego HLP). Necronomicon – jako całość – zainteresować może przede wszystkim wytrawnych Lovecraftologów.
W paszczy szaleństwa (In the Mouth of Madness, 1994) reż. John Carpenter – Popkulturowa apokalipsa
John Carpenter – kultowy reżyser i wielki fan HPL – jak mało kto nadawał się do przeniesienia jego wizji na ekran. Z jakiegoś jednak powodu wybrał droczenie się z legendą niż stuprocentowe skupienie na temacie. John Trent – doświadczony detektyw ubezpieczeniowy, pragmatyk i realista – otrzymuje zadanie odnalezienia pisarza horrorów. Twórca zniknął gdzieś z rękopisem najnowszej powieści, budząc niepokój zarówno licznych fanów, jak i wydawnictwa. Trent postanawia odwiedzić miasteczko, które pisarz opisał w książkach, spodziewając się go tam zastać.
Podobne wpisy
Bardzo lubię ten film. To mroczne, gęste i pomysłowe kino. Gdyby nie znakomite Dark Waters, byłby to mój czarny koń zestawienia. Podoba mi się sposób, w jaki reżyser zaciera granicę między codziennością i koszmarem. Podoba mi się Sam Neill w roli głównej, intrygujący początek w psychiatryku i doskonałe zakończenie w kinie. Chwalę sobie gatunkowe smaczki: oślizgłe macki potworów w tunelu między światami, upiornego rowerzystę i koncepcję postaci uwięzionych w powieści; zabawę w “robienie świata na niebiesko” i liczne pętle czasowe.
Oto film wielopłaszczyznowy. Z jednej strony mocny horror, z drugiej – zabawa składowymi gatunku. Zabawa udana i inteligentna, bo tak się składa, że reżyser zna konwencję (i popkulturę) na wylot i wie, jak się robi solidny mindfuck movie. Pomimo ironicznej atmosfery i nieco postmodernistycznego zacięcia wciąż mamy tu do czynienia z naprawdę sugestywną opowieścią grozy.
Ile w tym wszystkim HPL? Sporo, ale mogło być więcej. Tytuł filmu i jego struktura wywodzą się od autora Szepczącego w ciemności, podobnie jak wiele rozwiązań fabularnych czy estetycznych. Duch HPL unosi się nad W paszczy szaleństwa, ale jego obecność stanowi część składową fabuły, a nie dominantę. Kino z rozmachem – intelektualnym i wizualnym. Ścisła czołówka moich filmów o apokalipsie.
Zew Cthulhu (Call of the Cthulhu, 2005), reż. Andrew Leman – Bezbożne nieme dźwięki
Wnuk umierającego profesora staje się powiernikiem wielkiej tajemnicy. Dziadek przekazuje mu wskazówki dotyczące pewnego kultu. Od tej pory los wnuka splecie się nieodłącznie z zagadką potwora zwanego Cthulhu.
Z HPL różnie już sobie poczynano, ale twórcy tego obrazu wskazali zupełnie nowy kierunek. Grupa amerykańskich fanów pisarza, skupiona wokół Historycznego Towarzystwa Lovecrafta, miała dość kiepskich ekranizacji mistrza i sama zabrała się za ambitny projekt. Poszli w stylizację. Pokazali, że wszystkie te potwory i koszmary to rozczulające retro trącące myszką, w którym jednak można się zakochać. Oto niemy czarno-biały film, trwający 47 minut. Przerysowana gra aktorów, długie zbliżenia na twarze, plansze z partiami mówionymi. Archaiczna muzyka – inwazyjna i pełna przesady. Wszyscy bohaterowie ubrani elegancko i poważni do bólu. Mamy tu zabawę w niemiecki ekspresjonizm. Oraz w grozę i przerażenie z innej epoki – tak, jakby nie istniały już Teksańskie masakry, Obcy i długowłose japońskie duchy wypełzające z telewizora. Pewnie już się domyślacie, że na tym seansie nie wypadną wam włosy ze strachu. Ale nie o to tu chodzi. Dostaliśmy hołd dla HPL i starego kina. Hołd przemyślany i starannie wykonany. Sugestywny, interesujący, przyjemny. Z gęstym klimatem, pełnym strachu i paranoi. Nawet animowany poklatkowo Cthulhu jest tu trafiony.
Mało odpornych na eksperymenty seans znuży i zirytuje. Pozostali powinni się dobrze bawić. W 2011 roku ta sama ekipa zrealizowała Szepczącego w ciemności. Film czerpał z HLP i był czarno-biały, ale posiadał dźwięk i odwoływał się tym razem do przebojów grozy kina lat 30. Dzieło było równie udane, co omawiana powyżej produkcja.
Lovecraft Paragraphs (2009), reż. Reber Clark – Syntezator mowy wieści apokalipsę
Reber Clark – twórca muzyki filmowej – porwał się na ryzykowne zadanie. Postawił na miks dźwięków i obrazów jako portal do lovecraftowskiego świata. Z równania wykreślił aktorów. Nie ma ich tutaj – i dobrze. Jest za to pół godziny niezwykłego widowiska. Najbardziej wyraziste, pesymistyczne, przesiąknięte fatalizmem fragmenty twórczości HPL czyta tu syntezator mowy. Podobno nie wynikało to z ograniczeń budżetu, lecz stanowiło część spójnej wizji. Kupuję takie tłumaczenie.
Lovecraft nie lubił ludzi. Lovecraft był dziwny. Mechaniczny głos opowiadający o zagładzie świetnie koresponduje z zimną, wyzutą z sentymentalizmu wizją świata. Syntezatorowym kwestiom towarzyszy profesjonalna ścieżka dźwiękowa autorstwa Clarka i parada zdjęć, animacji i obrazów; tworzą one wizualny karnawał paranormalnej grozy. Rzecz może się wydawać amatorskim tworem, jakich pełno na youtubie, ale obejrzana w skupieniu i bez negatywnego nastawienia, okazuje się spójna, wciągająca i bardzo lovecraftowska.
Ja miałem sporo przyjemności, obcując z tym groteskowym seansem. Oto pół godziny z syntezatorem, który wytrzeszczy wam w uszy, jak niewiele znaczycie we wszechświecie i jak żałosne jest wasze poczucie, że macie na cokolwiek wpływ. Film do obejrzenia w całości na YouTubie.
korekta: Kornelia Farynowska