Kto przetrwa postapokalipsę, czyli kolejny filmowy pojedynek
W najbliższych dniach dojdzie do pojedynku Oza z Jackiem (o czym piszemy w innym artykule), a już niedługo kolejny pojedynek, bowiem premierę mieć będą dwie, na pierwszy rzut oka bliźniacze superprodukcje science fiction.
Mowa o filmach „Oblivion” (polski tytuł to „Niepamięć”), reprezentujący stajnię Universal Pictures i wchodzący do kin w kwietniu tego roku, oraz „After Earth” (1000 lat po Ziemi), czyli przedstawiciela Columbia Pictures, będącego premierą czerwcową. Obie są postapokalipsami, czyli przedstawicielami podgatunku SF, mającego na celu przybliżenie wizji przyszłości, w której znany nam świat widzimy bezpośrednio po kataklizmie- nuklearnym, ekologicznym bądź wojennym (więcej o specyfice podgatunku w zbliżającym się artykule). Co jednak istotne, oba filmy nie łączy tylko przynależność gatunkowa.
W obu projektach widać podobnie nakreśloną linię fabularną. W „Oblivion” Ziemia na skutek napromieniowania zostaje opuszczona przez ludzkość, która teraz postanowiła żyć w chmurach. Na ziemski padół powróci jednak protagonista, który swym działaniem zaangażuje się w rozwiązanie tajemnicy świata dotkniętego kataklizmem. Dokładnie to samo zrobi bohater „After Earth”, choć trochę więcej będzie przypadku w jego powrocie na rodzimą planetę. Tutaj nie wiemy, jaki dokładnie kataklizm dotknął Ziemię, wiemy jednak, że ludzkość także postanowiła się z niej wynieść- w tym wypadku na inną planetę o wdzięcznie brzmiącej nazwie Nova Prime.
Kampania promocyjna obu filmów nakierowana jest na wywołanie w widzu zbliżonych emocji. W zwiastunach oglądamy wprowadzenie do fabuły, ukazanie Ziemi po katastrofie, ulokowanie protagonisty na Ziemi – czyli jego „powrót” – ukazanie zagrożenia płynącego z zamieszkałych Ziemię stworzeń oraz, rzecz jasna, zapierającą dech akcję, podkreśloną mniej (After Earth) lub bardziej (Oblivion) udanymi efektami wizualnymi. Z kolei jeszcze większe podobieństwo dostrzec możemy na oficjalnych plakatach zbliżających się widowisk. Widać na nich oddaloną w perspektywie postać skierowaną tyłem do odbiorcy, ukazaną na tle postkatastroficznych widoków. Co ciekawe, w tym roku premierę mieć będzie jeszcze jeden film (także SF), którego oficjalny plakat oparty jest na tej samej koncepcji graficznej – mowa oczywiście o najnowszym „Star Treku”. Trudno jest więc oprzeć się wrażeniu, że na przestrzeni najbliższych (trzech) miesięcy będziemy mieć do czynienia z dwiema koncepcyjnie zbliżonymi do siebie produkcjami. Efekt Deja vu może niewątpliwie zagrozić sukcesowi finansowemu i artystycznemu zarówno jednego, jak i drugiego widowiska SF.
Analogie widoczne są jednak tylko na etapie pierwszego wrażenia, które nie może być przyjmowane miarodajnie. Może więc ciekawić fakt, która produkcja wyjdzie z tego pojedynku obronną ręką. Posługując się czysto subiektywnym wrażeniem, wskazałbym jednak na „Oblivion”. Pierwsze zadatki do sukcesu można dostrzec już w zwiastunie. Prawdopodobnie film ten pójdzie bardziej w kierunku mystery SF, z ciekawie nakreśloną intrygą i zaskakującym finałem, podczas gdy „After Earth” skupi się na byciu efektownym kinem przygodowo-familinym, opartym na utartym motywie trudu relacji ojca i syna. W „Oblivion” forma umiejętnie dopełni treść, z kolei w „After Earth” treść będzie stanowić dodatek dla formy. Przemawia za tym także dobór aktorów. Przeżywający ostatnio drugą młodość Tom Cruise nie zwykł angażować się w produkcje fantastyczne, które nie miałyby solidnej podstawy scenariuszowej – wystarczy wspomnieć choćby „Raport mniejszości”.
Z kolei grający główną rolę w „After Earth” Will Smith nie dość, że ostatnio nie miał zbyt wiele okazji do udowodnienia swojej formy, to można także podejrzewać, iż jego zaangażowanie w nowy projekt było głównie podyktowane możliwością zagrania z własnym synem. Nie sądzę bowiem, żeby w tym wypadku większe znaczenie odegrać mogła osoba reżysera. Tym zaś jest M. Night Shyamalan, który w Hollywood powoli staje się synonimem artystycznej porażki. Kilka kolejnych boxofficowych klap oraz liczne nominacje do Złotych Malin, nie wróżą nic dobrego nowemu projektowi reżysera słynnego „Szóstego zmysłu”.
Za „Oblivion” odpowiedzialny jest z kolei Joseph Kosinski, który udanie powrócił do cybernetycznego świata „TRONu”, kręcąc jego długo wyczekiwaną kontynuację. Film, prócz urzekającej strony wizualnej zapamiętany został także dzięki idealnie wkomponowanej muzyce elektronicznej, przygotowanej specjalnie na potrzeby filmu przez zespół Daft Punk. Kosinski przy swoim najnowszym filmie najwyraźniej zapragnął obrać podobną drogę. Muzykę do „Oblivion” skomponował zespół Anthony’ego Gonzaleza, M83, będący jednym z ważniejszych objawień muzyki elektronicznej ostatniej dekady. Jeśli chodzi o scenariusze do dwóch, zbliżających się premier, to w obydwu przypadkach była to praca zbiorowa. Z reguły nie wróży to nic dobrego (bo gdzie kucharek sześć…), aczkolwiek w wypadku tych filmów zapowiada to ciekawe starcie pomysłów. W ekipie odpowiadającej za scenariusz do „Oblivion”, prócz reżysera, znaleźć można Willa Monhana, który dostał Oscara za „Infiltrację”, oraz Michaela Ardta, czyli oficjalnego scenarzystę VII epizodu „Gwiezdnych wojen”. Z kolei w ekipie scenarzystów „After Earth” pojawia się jedno ważne nazwisko, które dobrze byłoby gdyby miało znaczący udział w procesie tworzenia skryptu do filmu, a chodzi o Stephana Gaghana, mogącego pochwalić się Oscarem za „Traffic” i nominacją za „Syrianę”. W moim odczuci nazwisko to jest jedyną nadzieją tego projektu.
Z finansowo-artystycznego pojedynku „Oblivion” vs. „After Earth” prawdopodobnie zwycięsko wyjdzie ten pierwszy. To może być najważniejszy i najlepiej dopracowany SF tego roku, okraszony sugestywną i zapadającą w pamięci wizją świata postkatastroficznego. Jeśli jednak moje przewidywania okażą się mylne, nie będę się wzbraniał przed uznaniem triumfu drugie filmu, który mógłby w końcu pomóc Shyamalanowi odzyskać dobre imię w przemyśle. Pożyjemy, zobaczymy.