Wiedźmini też bywają starzy, nawet jeśli rzadko. Postać doświadczonego już, nieco mocniej nadgryzionego zębem czasu mutanta otwiera inne perspektywy na cechy, które powinien posiadać wiedźmin, niezmienna pozostaje jednak emanacja siły – w końcu najemny łowca powinien dożyć sędziwego wieku. Jako dojrzały już wiedźmin świetnie sprawdziłby się Jeff Bridges, który podobną rolę zagrał już w Prawdziwym męstwie. Połączenie jego charyzmy oraz trochę nonszalanckiego, trochę niebezpiecznego uroku pasowałoby jak ulał do roli nieco starszej wersji Geralta lub Lamberta (przykładowo). Bridges potrafiłby się też odnaleźć w wielu konwencjach, a nawet sprawnie je połączyć, co powinno być także cechą dobrego odtwórcy roli wiedźmina.
Sean Bean jest oczywiście urodzony do ekranowego umierania, nie brakuje mu jednak również talentu dramatycznego i drygu do czarnych charakterów, a przynajmniej do postaci niejednoznacznych. Ma też ewidentny dryg do występów kostiumowych i fantasy, czego wizytówką są pamiętne występy w dwóch ikonicznych produkcjach współczesnej fantastyki filmowej, Władcy Pierścieni oraz Grze o tron. Dlaczego by więc Bean nie mógł dorzucić do swojej bogatej filmografii kolejnego występu w ekranizacji kultowych książek? Jako wiedźmin Bean miałby zarówno odpowiednio szorstki, nawet „zniszczony” wizerunek dojrzałego faceta w średnim wieku, jak i automatyczną sympatię widzów (bo chyba tego aktora lubią akurat wszyscy). Co więcej, profesja wiedźmina stwarza wiele okazji do spektakularnych zgonów – czyli czegoś, w czym Bean jest mistrzem.
Kto powiedział, że wiedźmin musi być biały? Okej, wiem – tuziny internetowych bojowników o realizm fantasy. Przyjmijmy jednak, że nie musi być (skądinąd w innym miejscu warto rozważyć, czemu figura wiedźmina wręcz idealnie pasuje do czarnej tematyki i obsady) – w takim razie do roli wiedźmina rozważyłbym Donalda Glovera, aktora wszechstronnego, o równie wielkim talencie dramatycznym, co komediowym. A przecież obydwie te sfery powinny się w adaptacji prozy Sapkowskiego łączyć. Być może kiedyś doczekamy się bardziej frywolnej, grającej z postmodernistycznymi tropami ironii i pastiszu interpretacji postaci wiedźmina – przede wszystkim na taką okoliczność zgłaszam kandydaturę Glovera.
Skoro ustaliliśmy już (a przynajmniej ja ustaliłem), że wiedźmin nie musi być biały, nic nie stoi na przeszkodzie, by w tej roli obsadzić kobietę. Kobieta wiedźminka wydaje się bardzo ciekawą figurą i mogłaby się stać sercem bardzo interesującego projektu w świecie wiedźmińskich legend. Jeśli ktoś (znów uśmiechałbym się pewnie do studia A24) zdecydowałby się na taki ruch, to według mnie perfekcyjną kandydatką do roli wiedźminki byłaby Riley Keough. Aktorka ma w sobie specyficzny magnetyzm i potrafi łączyć subtelność czy wręcz kruchość z twardą siłą. Potrafi też zdominować męskich partnerów ekranowych i przejąć kontrolę nad całą sytuacją (kłania się tu głównie American Honey). Jeśli zestawilibyśmy wyrazistą urodę z tą energią, otrzymalibyśmy niemal perfekcyjne połączenie dla mutantki-łowczyni potworów, która radzić sobie musi z kryzysowymi sytuacjami. Keough jako wiedźminka mogłaby poprowadzić narrację eksplorującą problematykę seksualności i genderu w świecie wykreowanym przez Sapkowskiego, co mogłoby być intrygującym rozwinięciem prozy Polaka.
Drugą aktorką, którą widziałbym w roli wiedźminki, jest Vera Farmiga, ostatnio będąca gwiazdą serii Obecności. Inaczej niż Keoug, Farmiga mogłaby się wcielać w postać nieco bardziej doświadczoną i zdystansowaną, która, mimo że na pozór nie emanuje może siłą, to w razie konieczności potrafi okiełznać nawet demona. Aparycja aktorki nadaje się znakomicie do gry postaci mającej na co dzień styczność ze światem zjaw i potworów, ale zachowującej przy tym swoje człowieczeństwo. W postaci wiedźminki Farmiga mogłaby więc wygrywać przede wszystkim tony konfliktu między tożsamością mutantki a człowieka, co sprawdziłoby się świetnie w mniej przygodowo, a bardziej psychologicznie zorientowanej opowieści.