KSIĘŻNICZKA MONONOKE (1997)
Nie ma w filmie postaci czarno-białych, więc jej oponentka nie jest osobą symbolizującą tego co najgorsze w rodzaju ludzkim. To kobieta z jednej strony bezwzględna, pragnąca zniszczyć świat bogów, zarozumiała, z drugiej jednak strony posiadająca miłość swych poddanych, będąc jedyną władczynią, zajmującą się trędowatymi. Nie wiem, czy analogia jest zamierzona, ale trafiłam na legendę o cesarzowej Komyo, żyjącej w VIII wieku, która to okazywała swe miłosierdzie np. przez to, iż obmywała biedaków. Wśród nich był także trędowaty, którego cesarzowa nie odrzuciła. Dzięki temu poszedł do nieba, a Budda okazał swą przychylność Komyo. Także Eboshi ze względu na wiele ze swych przymiotów zasługuje na uznanie. Natomiast przez nawiązanie do Buddy można było poruszyć kolejny aspekt – porzucania starej religii dla nowej. Zwierzęta więc z góry skazane są na porażkę.
To, co łączy wszystkich bohaterów, to nienawiść, od której jest się w stanie uwolnić tylko młody książę, będący przecież reliktem czasów, które przeminęły. Twórcy kreując tę postać zwracają także uwagę na rolę przywódcy. Jest w filmie pewna scena, kiedy Ashitaka z pobojowiska ratuje wilka. Gdy sojusznicy Eboshi chcą go powstrzymać, on odwołuje się do rozsądku jej poddanych, którzy wówczas stają po jego stronie. Okazuje się, że tłum, kierowany przez człowieka rozsądnego, potrafi ulec temu przymiotowi charakteru. Książę zostaje nagrodzony zdjęciem klątwy, lecz musi się dostosować do nowej rzeczywistości. Nie może żyć nadal jako bezstronny rozjemca, zawieszony między dwoma światami. Saga kończy się, gdy bohater pomaga odbudować miasto. Także pani Eboshi pojmuje swój błąd, chociaż przed techniką nie ma ucieczki. Ludzie potrafią dostrzec, ile zła wyrządzili, lecz na jak długo starczy rozsądku? Tego już film nie dopowiada…
Nie stawia także na łatwy optymizm. Twórcy nie ujawniają, czy ludzie faktycznie się czegokolwiek nauczyli. Pamiętajmy, że okres sengoku nie zakończył się na wojnie Onin. Wręcz przeciwnie, stanowiła ona tylko preludium walk trawiących Japonię przez wiele kolejnych dziesięcioleci. Również w filmie nienawiść nie zostaje unicestwiona. San odchodzi mimo uczucia, jakie łączy ją z księciem. Stwierdza wprost, że nie przebaczy ludziom tego, co zrobili. Miłość jest zatem silna, ale nie tak silna jak nienawiść. Odejście San nie symbolizuje jedynie faktu, że technika i przyroda są dwoma przeciwstawnymi żywiołami, ale pokazuje, do czego może doprowadzić destrukcyjne uczucie. Nie może go przezwyciężyć nawet czysta i prawdziwa miłość. Tym bardziej nie jest możliwe, aby kiedykolwiek ustały wojny. Nie jest odkrywcze stwierdzenie istnienia dążenia człowieka do autodestrukcji. Miyazaki pokazuje, że jest nadzieja, a jednak pozostaje ona poza zasięgiem przeciętnego człowieka, który patrzy na świat oczami zaślepionymi żądzą zemsty, nie potrafi przebaczać. Trudno jest podjąć walkę z demonem, znajdującym się w środku. Udaje się to Ashitace i jest to jego zwycięstwem, lecz czy jeden człowiek może wiele zmienić? Wspaniałym momentem jest śmierć Boga Lasu. San stwierdza:
– Wielki duch lasu jest martwy…
Na co słyszy odpowiedź:
– Nigdy. On sam jest życiem, nie jest martwy, jest tu teraz, próbuje nam coś powiedzieć…
Niestety, nie każdy to rozumie. Śmierć ta jednoczy antagonistów, lecz czy faktycznie jest gwarantem zmiany w ich sercach, zmiany ich postawy? Wydaje mi się, że okres historyczny, w jakim została osadzona akcja, stanowi odpowiedź na to pytanie. Ludziom została dana szansa życia, szansa odrodzenia i przebaczenia, jednak nie potrafili z niej skorzystać.
Podoba mi się niezwykły obiektywizm w przedstawieniu tej historii. Twórcy filmu nie opowiadają się po żadnej ze stron. Co już zostało podkreślone, nie istnieje w Księżniczce Mononoke definitywne dobro czy zło. Bogowie nie walczą jedynie o przetrwanie, a kieruje nimi nienawiść. Tylko Ashitaka oraz Bóg Lasu są ponad nią.
Podobne wpisy
- RE:CREATORS. Zmuszające do refleksji anime z elementami science fiction i fantasy
- TOMB RAIDER: LEGENDA LARY CROFT. Nie lepiej zagrać w stare gry lub zrobić nową? [RECENZJA]
- TERMINATOR ZERO. Roboty będą wśród nas, a potem zamiast nas [RECENZJA]
- Japońskie arcydzieła ponownie na dużym ekranie. Za co kochamy Studio Ghibli?
Miyazaki, tworząc sagę, zadbał o szczegóły. Obok osadzenia akcji w konkretnym czasie i miejscu, bazując na obecnej wiedzy archeologicznej, odtworzył wioskę Ashitaki oraz Żelazne Miasto. Podobnie rzecz ma się z ubiorami i uzbrojeniem. Nawet nieregularne kształty pół ryżowych przedstawione zostały z niezwykłą precyzją. Taka dbałość o poprawność historyczną w animowanym filmie, w którym snuje się opowieść w dużej mierze mityczną, może zadziwiać, ale świadczy po postu o kompetencji twórców.
W sposób interesujący przedstawiono także inne odwołania, już nie tylko zaczerpnięte z archeologii i umieszczone między historycznymi faktami, ale także te, które dotykają dawnych wierzeń – jak na przykład dwa ogony wilczycy Moro (przybrana matka San), będące oznaką jej boskości, czy też Nago jako demon, przybierający postać pająka, który jest mononoke, rzucającym na ludzi klątwy (w legendach występuje jako ziemny pająk – Tsuchigumo).
Fascynuje także inny aspekt, a mianowicie potomstwo Moro, które jest mniejsze, nie tak okazałe i dostojne jak ona. Gaiman w swej świetnej książce Amerykańscy bogowie przedstawia bogów odartych z chwały, uzależnionych od wiary. To ludzie ich wykreowali, a następnie porzucili. Podobnie jest tutaj, tyle że człowiek nie tylko zapomina o tym, w co wierzył, ale odmawia bogom prawa do istnienia. Smutny obraz rodu ludzkiego maluje się z tej opowieści.
Tytułem zakończenia – nie sposób nie wspomnieć o animacji oraz muzyce. Ta pierwsza charakteryzuje się nasyconymi kolorami, dbałością o szczegóły, zachwyca sposób rysowania krajobrazów. Natomiast ścieżka dźwiękowa należy do jednej z najpiękniejszych jakie znam i za każdym razem słucham jej z przyjemnością. Kompozycje są zróżnicowane, od spokojnych, podkreślających nastrój chwili, piękno przyrody, po dynamiczne, opisujące bitewny szał. Wspaniale przedstawione są momenty zagrożenia, śmierci, w końcu uspokojenia. Cudowna muzyka jest w pełni warta obrazu, nie ma tu zbędnych elementów, wszystko jest wyważone, przemyślane i podane w sposób inteligentny, bez epatowania przemocą, nawet jeśli zło zobrazowano w sposób odrażający. Czy jednak nie jest takim w rzeczywistości?
Film nie ucieka od posługiwania się prawdą w sposób dosłowny, jednocześnie nie tracąc nic ze swej bajkowości. To co wprawia w oniemienie, to właśnie sposób, w jaki jest ukazana potęga przyrody. Wolno sunące chmury po przejrzystym niebie, promienie słoneczne przebijające się przez korony drzew czy krople wody opadające na wojowników. Poetyka opowieści sprawia, że Księżniczka Mononoke potrafi urzec swym pięknem, pod którym znajduje się wiele treści… Każdy w tej opowieści może znaleźć zatem coś dla siebie.
Tekst z archiwum film.org.pl (11.06.2005).