
Książka a film #16 – NOSTALGIA ANIOŁA

Choć otrzymując angaż do głównej roli, Saoirse Ronan miała już na koncie nominację do Oscara za drugoplanową rolę w Pokucie Joego Wrighta (zdecydowanie na wyrost), dopiero Nostalgia anioła potwierdziła jej talent. Na planie towarzyszyły jej takie persony, jak Susan Sarandon (babcia Lynn) czy Stanley Tucci (George Harvey – doczekał się nawet nominacji do Oscara), ale trudno jest też cokolwiek zarzucić Markowi Wahlbergowi (Jack Salmon, ojciec) czy Rose McIver (Lindsey Salmon, siostra). Ich kreacje dobrze odzwierciedlają książkowe pierwowzory i tylko Rachel Weisz (Abigail Salmon, matka) można się przyczepić. Aktorsko film jest niemal nieskazitelny, jednak postać matki Susie została napisana zupełnie od nowa. To największa ze scenariuszowych ingerencji, a było ich sporo. Większość miała jednak charakter kosmetyczny i – co najważniejsze – działa się pod czujnym okiem Alice Sebold.
Dobór obsady, choć świetny, nie pomógł wysokobudżetowej produkcji. Zaważyły szczegóły, których liczbę znacząco ograniczył Jackson. O ile scena w podziemnej jamie, w której Susie dokonuje żywota, została rozwiązana dość dobrze – nikt przecież nie wymagał, by pokazano gwałt i ćwiartowanie ciała, które sprytnie zastąpiono „ucieczką” ducha głównej bohaterki – dalsze ingerencje w książkową materię zdają się nosić znamiona zastosowania mechanizmu wyparcia. Wszystko w filmie jest maksymalnie ugrzecznione, wyidealizowane. Nie ma wspomnianej, bardzo brutalnej sceny, nie ma makabrycznego odkrycia psa sąsiadów (w powieści odnalazł on łokieć Susie, swoją drogą do tej pory nie mam pojęcia, co autorka tłumaczenia miała na myśli) ani Raya, który o swej szczeniackiej miłości w pewnym sensie zapomniał – u Jacksona ta pierwsza miłość jest szczególnie wyidealizowanym elementem. Między innymi dlatego brak tu też sceny seksu między Rayem a Susie, która na jakiś czas przejęła ciało Ruth – podobnie zresztą, jak wielu rzeczy, jakie w ucieczce od myśli o nieżyjącym dziecku zrobiła Abigail Salmon (staram się nie spoilerować). Te ostatnie oceniam jednak na plus, gdyż podczas lektury odebrałem to jako dość sztampowe zagrania, które nie służyły niczemu, poza szokowaniem.
Powyższe elementy, choć ważne, nie zmieściły się w romantyczno-idyllicznej wizji Petera Jacksona. To trochę tak, jakby Susie chciała nam opowiedzieć swoją historię, ale wiele z jej fragmentów upiększyła – nie pozwoliła sobie, by powiedzieć o najbliższych cokolwiek złego (wyparcie w czystej formie, czyż nie tak działa ludzki mózg?). Nowozelandzki reżyser pominął jednak także wiele innych, nie odnoszących się bezpośrednio do głównego wątku motywów. Najwięcej z nich dotyczyło życia młodszej siostry Susie, Lindsey. W ekranizacji obserwujemy jedynie najważniejsze momenty, wyraźnie brak tu podkreślenia presji, jaką na niej szczególnie wywierało społeczeństwo, stale postrzegając ją jako „siostrę tej zamordowanej”. Nie jestem jednak przekonany, czy filmowa Nostalgia anioła potrzebowała pozostałych wątków z jej życia. To tylko rozbijałoby dość spójną narrację o życiu i śmierci (oraz jej następstwach) Susie Salmon. Jacksonowi oberwało się też za rozbuchane wizualizacje przedsionka Nieba, do których Alice Sebold wcale nie przykładała aż takiej wagi. Na to jednak spuszczę zasłonę milczenia – niektóre elementy można było wykonać z większą starannością (CGI pochłonęło zapewne największą część budżetu), ale ogólne oddziaływanie surrealistycznych wizji odbieram na plus.
Jak wspomniałem we wstępie, nie widzę w tej ekranizacji kompletnej porażki. Patrząc przez pryzmat książki, mógłbym uznać, że Jackson spisał się przeciętnie. Wolę jednak dostrzegać, że jego wizja miała przede wszystkim oddać ciepło domowego ogniska i nieustającą tęsknotę ojca za ukochaną córeczką. Stanowić potężną dawkę pozytywnych emocji, odpowiedź na niesprawiedliwość świata. Nostalgia anioła to dla mnie dobry film, który trafił w mur zbudowany z oczekiwań czytelników, ale w stu procentach zgadzam się z tłumaczeniem, którego Peter Jackson udzielił w wywiadzie dla tygodnika „TIME”:
Nie ma czegoś takiego, jak idealna adaptacja. Głównym dziełem jest „Nostalgia anioła” Alice Sebold i to tam znajdziecie wszystkie postaci oraz wątki – i to w sposób, który przekaże je w najczystszej postaci. Próba przeniesienia jej w całości na język filmu jest czymś niemożliwym do zrealizowania. Nasza wizja [Jackson mówi o sobie i współscenarzystkach, Fran Walsh oraz Philippie Boyens – przyp. red.] wyciąga z tego przede wszystkim aspekty emocjonalne, ale też te pocieszające i mówiące o życiu po życiu. Nie da się stworzyć adaptacji idealnej, ale co najważniejsze – nie można robić jej tylko i wyłącznie z myślą o fanach książki.
Podobne wpisy
Nie ma wątpliwości, że powieść Alice Sebold jest znacznie bardziej złożona, a jej filmowy przekład zdaje się zubożony. Nostalgia anioła w zderzeniu filmu z książką to po prostu ta sama koncepcja, ci sami bohaterowie, ale finalnie dwie różne historie. I pewnie każdy nieco inaczej podchodzi do zestawienia ze sobą wyidealizowanej do granic możliwości opowieści z bardziej życiową, choć wyraźnie odbiegającą od głównego wątku historią, ale nie wydaje mi się, by dało się wycisnąć z tego więcej, nie rujnując przy tym fabularnej spójności filmu. Tego jednak krytycy wizji Jacksona nie zauważają i pewnie nie ulegnie to zmianie, póki ktoś nie zdecyduje się na sześciogodzinną ekranizację, zawierającą wszystkie motywy ujęte w powieści.
korekta: Kornelia Farynowska