search
REKLAMA
Książka a film

Książka a film #15 – Niekończąca się historia

Kornelia Farynowska

13 listopada 2017

REKLAMA

Powiem wprost – gorszej ekranizacji nigdy nie widziałam.

Większość z was prawdopodobnie lubi Niekończącą się opowieść (książka Michaela Endego nosi tytuł Nie kończąca się historia, nowsze wydania dodatkowo przyjmują obowiązującą teraz pisownię łączną „nie” z imiesłowami) z czystego sentymentu do filmu z dzieciństwa. Ja jednak nie potrafię obronić tego dzieła ani jako ekranizacji genialnej powieści Endego, ani jako wolnostojącego filmu.

Podobnego zdania był zresztą sam pisarz. Nie wiadomo, co się dokładnie stało: według jednej wersji Ende pracował z reżyserem Wolfgangiem Petersenem nad scenariuszem, lecz dopiero pięć dni przed premierą filmu dostał tekst do ręki i wówczas okazało się, że przepisano go na nowo, wprowadzając tak drastyczne zmiany, że Ende zwołał konferencję prasową i zażądał, by jego nazwisko usunięto z napisów końcowych. Według drugiej wersji Ende w trakcie produkcji zorientował się, że powstaje film skrajnie różny od książki, i zażądał tym razem albo zaprzestania produkcji, albo zmiany tytułu, a ponieważ twórcy odmówili i jednego, i drugiego, wytoczył im sprawę w sądzie, którą ostatecznie niestety przegrał. Według jednej wersji Petersen upierał się, że jego film jest bardzo wierny literackiemu oryginałowi, według drugiej przyznawał, że mocno zmienił jego wydźwięk.

Trudno się Endemu dziwić, prawdę mówiąc. Przede wszystkim Petersen wykorzystał tylko pierwszą połowę powieści, a i tam, co tylko się dało, to zepsuł. W filmie Bastian kradnie książkę, czyta ją, wywrzaskuje jakieś imię prosto w burzę, po czym w nagrodę może przejechać się na smoku i ukarać prześladujących go kolegów ze szkoły. U Endego przygoda Bastiana dopiero wtedy naprawdę się rozpoczyna. Chłopiec – swoją drogą raczej otyły i dlatego gnębiony – nagle staje się wyższy, szczuplejszy, muskularny. Wkracza do Fantazjany, wędruje po tym niesamowitym świecie, nosząc na szyi AURYN, znak Dziecięcia Księżyców – bo takie imię właśnie nadaje Cesarzowej. AURYN spełnia jego pragnienia, lecz w zamian odbiera mu wspomnienia z poprzedniego życia. Nie zdradzę wam, jak się potoczyły dalej losy Bastiana, ale powiem tylko, że przejażdżka na smoku, która filmowego Bastiana tak zachwyciła, dla książkowego bohatera była codziennością.

Jeden z nielicznych ładnych kadrów

Zresztą trudno się dziwić, bo świat przedstawiony u Endego jest niezwykle bogaty, sam J. R. R. Tolkien by się nie powstydził. Każde najmniejsze stworzonko ma swoją nazwę – skały, miniludek, śnieżnicy, kałużowce – nawet jeśli pojawia się tylko na chwilę. Ende opisywał zazwyczaj także chociaż pokrótce pochodzenie i zwyczaje tych gatunków. Do tego posługiwał się dojrzałym językiem, wyczuł granicę między krótkimi zdankami a długimi, skomplikowanymi, wielosylabowymi sformułowaniami. Właśnie dlatego Niekończąca się historia to taka wyjątkowa powieść – czyta się ją znakomicie zarówno w wieku lat dziesięciu, jak i trzydziestu. Dziesięciolatek pochłonie książkę niczym film akcji, czekając w napięciu, co się stanie dalej, chcąc się dowiedzieć, jak wiele wspomnień AURYN odbierze Bastianowi. Trzydziestolatek dodatkowo zwróci uwagę na pomysłowość Endego, który wykorzystał wiele interesujących motywów literackich, jak na przykład wiara w słowo i nazywanie rzeczy („Tylko właściwe imię nadaje wszystkim istotom i rzeczom ich realność (…) Fałszywe imię czyni wszystko nierealnym. Dzieje się tak za sprawą kłamstwa”). Ende w drugiej połowie książki postawił Bastiana przeciwko temu, o co walczył w pierwszej, i w ten sposób odwrócił wydarzenia z pierwszej części powieści. Nie doszukacie się tego nigdzie w filmie Petersena – właśnie dlatego to tak zła ekranizacja. Niszczy wszystko to, co najlepsze w książce, spłyca ją i porzuca, gdy zaczyna robić się naprawdę ciekawie.

Ale w porządku, sam fakt, że Petersen zaadaptował jedynie połowę powieści Endego, mogłabym mu jeszcze wybaczyć i po prostu potraktować ekranizację jako inne dzieło. Mogłabym, gdyby nie to, że ten film tak okropnie wygląda i jest tragicznie zagrany.

Mieszkańcy Fantazjany wyglądają jak resztki znalezione na złomowisku, które ktoś w ostatniej chwili posklejał byle jak ze sobą. Argument, że to przecież lata osiemdziesiąte i nie było wówczas takich możliwości jak dzisiaj, w ogóle do mnie nie trafia. W Niekończącej się historii w zasadzie wszystkie stworzenia, które zostały sztucznie zrobione, poruszają najczęściej albo tylko głową, albo tylko głową i ustami. Wystarczy spojrzeć na Ciemny kryształ, gdzie istoty potrafią się normalnie przemieszczać, a ich ruchy nie wyglądają wcale na nienaturalne. Albo na Legendę Ridleya Scotta – abstrahując od ogólnej śmieszności tego filmu, przecież jego scenografia bije na głowę to wszystko, co się pojawiało u Petersena. Który, co warto odnotować, miał zbliżony budżet do Scotta, bo dwadzieścia siedem milionów dolarów (Scott nakręcił Legendę za dwadzieścia cztery miliony). Tamte filmy, choć też się trochę zestarzały, wciąż wyglądają solidnie. Jeśli patrzysz na goblina w Legendzie, nie masz wątpliwości, że to goblin. Patrzysz na smoka w Niekończącej się historii i do dziś myślisz, że to pies.

Jeżeli to smok to adoptowany Smaug by obok niego nie usiadł na zjeździe rodzinnym

Nie twierdzę, że nikt się nie starał zrobić tego dobrze – bo o efektach specjalnych można akurat w sieci sporo poczytać – ale po prostu nie udało się osiągnąć zamierzonego celu. Film wprawdzie nakręcono w RFN, ale liczono na to, że odniesie spory sukces w Stanach Zjednoczonych, co się zresztą stało. I najwyraźniej nikt nie zauważył, że Niekończąca się opowieść nie wytrzymuje porównania. Podejrzewam, że gdyby nie sukces w Stanach, do dziś mówiłoby się „A, jest jakaś tam ekranizacja, ale straszne badziewie, nie oglądaj tego”. W ten film zainwestowano wiele pieniędzy, a wygląda rzeczywiście fatalnie – stąd też gniew Endego, którego książka także była bardzo popularna, a pisarz prawdopodobnie obawiał się, że amerykańscy czytelnicy mogą pomyśleć, że być może to wierna adaptacja, a powieść pewnie wcale nie jest lepsza.

Jakby tego było mało, od „aktorstwa” dzieciaków, które mają tylko jeden grymas aktorski do dyspozycji, i wszystkie swoje kwestie wypowiadają ODPOWIEDNIO PODNIESIONYM GŁOSEM, ŻEBY ZASYGNALIZOWAĆ EMOCJE, naprawdę może rozboleć głowa. Obsadzenie dziecka nie należy do łatwych zadań, ale jest wykonalne. Nie szukając daleko, Natalie Portman zadebiutowała w Leonie zawodowcu, mając trzynaście lat – czyli tyle samo, co grający Atreju Noah Hathaway… dla którego nie była to pierwsza rola. To samo dotyczy zresztą Barreta Olivera.

Sześć lat później nakręcono drugą część, Niekończącą się opowieść II: Następny rozdział, która miała stanowić ekranizację pozostałej połowy książki… Lecz oczywiście inspirowano się nią wyrywkowo, film George’a T. Millera to zasadniczo nowa historia. Cztery lata później wyprodukowano jeszcze Niekończącą się opowieść III, która dla odmiany nawet nie udawała, że ma cokolwiek wspólnego z twórczością Endego. W 2001 roku wyemitowano jednosezonowy serial W krainie Niekończącej się opowieści, który podobno wykorzystuje elementy książki, ale miesza je ze sobą i zmienia kolejność wydarzeń – więc prawdopodobnie ekranizacją również nie jest najlepszą. Podobno i prawdopodobnie, bo serial trudno zdobyć, więc seans wciąż jeszcze przede mną.

Sporo osób podchodzi do filmu bezkrytycznie, bo ma do niego sentyment z dzieciństwa. Rzecz w tym, że dziecko chłonie obraz i nie kwestionuje jego jakości. Prawdziwą miarą filmu jest to, że ogląda go dorosły i stwierdza, że to naprawdę dobry film. Ja obejrzałam Niekończącą się opowieść w wieku lat dwudziestu pięciu i choć nikomu nie odmawiam prawa do sentymentu do filmu z dzieciństwa, nie potrafię zrozumieć, jak dorośli przecież krytycy mogli kiedykolwiek stwierdzić, że to rzeczywiście całkiem niezłe kino. Nawet w oderwaniu od powieści Endego, która do dziś pozostaje jedną z najmądrzejszych książek, jakie przeczytałam.

REKLAMA
https://www.moto7.net/ https://www.perkemi.org/ Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor