KOZIOROŻEC JEDEN (1977). Czterdzieści lat fałszywego lądowania na Marsie
Ponad czterdzieści lat temu wysłaliśmy człowieka na Księżyc. Jeśli wierzyć wizji Elona Muska, musi upłynąć jeszcze kilkanaście lat, by człowiek wylądował na kolejnym ciele niebieskim – Marsie. Należymy do generacji rozdartej między wspomnieniami a marzeniami o kolejnych wielkich podbojach. A science fiction umiejętnie zajmuje nam międzyczas.
***
Fantastyka ma to do siebie, że tak jak nauczyła nas marzyć, tak też nauczyła nas wątpić. Kwestia lądowania misji Apollo 11 na srebrnym globie, które miało miejsce w 1969 roku, nie dla wszystkich jest bowiem oczywista. Są tacy, którzy widzą w tym spisek mający na celu zatajenie przykrej prawdy – że Armstrong ze swą świtą odegrał jedynie teatrzyk i zamiast na księżycu stopę postawił w specjalnie przygotowanym do mistyfikacji studiu. Cóż z tego, że wszystkie zarzuty teorii spiskowej zostały przez NASA obalone. Niesmak wątpliwości pozostał.
Swego czasu do podsycenia, a zarazem popularyzacji owych wątpliwości przyczynił się film Koziorożec jeden – traktujący dla odmiany o fałszywej misji na Marsa. Film w reżyserii Petera Hyamsa miał swoją premierę w grudniu 1977 – uderzyła mu zatem czterdziestka. Do dziś broni się przede wszystkim prowokacyjnym i intrygującym konceptem fabularnym, stanowiącym wodę na młyn dla zwolenników teorii spiskowych. Film wymyka się także jednoznacznej kategoryzacji, gdyż na pierwszy rzut oka bardziej od science fiction przypomina political fiction. Tych, którym z kolei daleko do tego rodzaju dywagacji, być może do seansu przekonają smaczki obsadowe: na planie spotkali się bowiem dwaj mężowie Barbary Streisand (Elliott Gould oraz James Brolin), osławiony O.J. Simpson oraz w epizodzie sam Telly Savalas. Ale do meritum.
Tytułowy Koziorożec jeden to nazwa załogowego statku kosmicznego, który ma zostać wysłany na Marsa. W ten sposób ma dokonać się kolejny etap podboju kosmosu przez człowieka. Gdy ekipa astronautów jest już na statku i czeka na start, w ostatniej chwili i niespodziewanie zostają przeniesieni w inne miejsce. Wyszło na jaw, że system podtrzymywania życia na statku jest wadliwy. W obawie przed blamażem i utratą funduszy na kolejne projekty NASA decyduje się wypuścić w przestrzeń kosmiczną pusty pojazd, a ekipę astronautów przetransportować do opuszczonej bazy wojskowej. Tam, w specjalnie przygotowanym do tego studiu, szantażem zostają zmuszeni do odegrania sceny lądowania na Marsie – jak w najlepszej produkcji filmowej.
Pomysł na film pojawił się w głowie reżysera jeszcze wówczas, gdy pracował dla stacji CBS, gdzie zajmował się – a jakże – transmisjami misji Apollo. Musiało jednak minąć kilka lat, by scenariusz jego został zrealizowany. Momentem zwrotnym była afera Watergate z 1972 roku, która nauczyła widzów nieco podejrzliwiej postrzegać otaczającą rzeczywistość, zwłaszcza ośrodki władzy. Koziorożec jeden powstał na fali teorii spiskowych narosłych wokół programu Apollo. Film nie idzie jednak w kierunku krytyki tej drogi myślenia, a wręcz przeciwnie – obnaża mechanizmy manipulacji. Hyams podsycał zresztą te emocje, tłumacząc, że choć lądowanie na Księżycu jest bezsprzecznie ogromnie ważnym wydarzeniem, to jednak nie posiada żadnych świadków, a jedyna weryfikacja pochodzi z kamery. Zawsze zatem znajdzie się ktoś, kto zdoła podważyć to, co widzi na ekranie.
Po czterdziestu latach od premiery film Haymsa pozostaje do dziś zaskakująco aktualny. Świat niejednokrotnie zdołał już ujawnić przed nami swoje prawdziwe, niezwykle obłudne oblicze. Polityka stała się sposobem podtrzymywania władzy, a nie narzędziem służącym do naprawy otoczenia. Medialna gorączka sprawia, że ludzie stali się o wiele bardziej krytyczni wobec tego, co przyjmują na co dzień. Coraz częściej zdajemy sobie sprawę, że każda informacja może mieć swoje drugie, odmienne przesłanie. Co ciekawe, podczas kręcenia Koziorożca jeden NASA nie bała się otwartości umysłów odbiorców filmu. Choć organizacja pełni rolę głównego czarnego charakteru filmu, to jednak brała ona czynny udział przy jego tworzeniu, zapewniając pomoc techniczną, w tym makiety kosmiczne, zestawy, pojazdy i ekspertyzy. Jakby chciała oczyścić się z wszelkich podejrzeń, pozostawiając ostateczną interpretację widzowi.
Dziś Koziorożec jeden powinien jednak działać przede wszystkim mobilizująco i w tym upatrywałbym jego głównego przesłania. W perspektywie realnych szans na załogową wyprawę w kierunku czerwonej planety, która miałaby odbyć się okolicach roku 2030, powinniśmy zrobić wszystko, by czarny scenariusz zaproponowany przez Haymsa nigdy się nie ziścił. By ludzkość nigdy nie musiała udawać swej wielkości.
korekta: Kornelia Farynowska