KORONA KRÓLÓW. Polsko, ojczyzno moja…
Niestety, ale trudno zapomnieć o technicznych słabostkach, kiedy de facto trudno jest się przejąć losem postaci. Owszem, zdarzają się odcinki gęste i dynamiczne (co należy traktować jako lekką hiperbolę), ale większość z nich jest bardzo nierówna. Znaczna część akcji rozgrywa się w dialogach, mało jest rzeczywistego ekranowego dziania się. Prawem telenoweli i z zasady wiele się widzowi dopowiada, objaśnia, wyjaśnia i przedstawia postaci w ten jakże realistyczny sposób podawania ich pochodzenia. Niemniej jeszcze gorzej skonstruowano wszelkie wątki wokół spisku/nie-spisku (to się jeszcze wyjaśni) Węgrów, bowiem trudno nie uśmiechnąć się pobłażliwie, widząc kilkoro zakapturzonych mężczyzn wałęsających wokół zamku i szepczących po kątach. Wszelkie okołokrólewskie intrygi radzę sobie podarować i pójść na przykład zaparzyć herbatę. Warto jednak wrócić na momenty stricte romantyczne. Da się wyczuć melodramatyczny rodowód Korony królów, gdyż te momenty są najsprawniej poprowadzone. Nawet jeśli generalnie można mieć dużo zarzutów do aktorstwa w tej produkcji – chociaż przesadnie nie zamierzam się pastwić – to sceny miłosne są niczym powrót do przeszłości, do czasów, gdy z wypiekami na twarzy oglądało się kłótnie małżonków. Najczęściej jednak następuje jakieś tąpnięcie i wówczas prawdopodobnie ktoś zza kamery krzyczy, by „okazywać więcej uczuć”, więc Kazimierz zaczyna robić dziwnie chmurne miny, Anna mówić z zaciśniętymi zębami i tyle zostaje z nastroju.
Nietrudno dziwić się aktorom, jeśli nie mają tego przysłowiowego mięsa do grania. Postacie zwykle określa jedna, dominująca cecha i raczej trudno spodziewać się ich ewolucji. Kazimierz, który ostatecznie okaże się dobrym królem (jak mówi historia), obecnie jest maminsynkiem i bawidamkiem, jednak o szlachetnej, wojowniczej duszy. Anna o hardym, słowiańskim charakterze zamierza walczyć o koronę, której nie chce oddać na wskroś religijna, prawie już święta, matka jej małżonka, czyli Jadwiga. W tym emocjonalnym trójkącie Władysław nie miał znaczenia, bowiem przez całe swoje ekranowe życie (co nie jest spoilerem!) jego funkcja ograniczała się do dawania dobrych porad. Podejrzewam, iż z samych jego wypowiedzi można stworzyć kilkutomową księgę sentencji o byciu dobrym władcą. Z rozwojem akcji trochę się zmienia i robi ciekawiej, jednak raczej nie będzie dramatycznych przemian bohaterów. TVP nie porzuciło jeszcze myślenia, iż trzeba dogodzić widzowi, który porzucił serial na kilka odcinków, by po powrocie wciąż czuł się bezpiecznie i swojsko w jego ramach.
Wytykając po kolei wszystkie niedoróbki i prowizorki tej produkcji, nie należy jednak pobłażliwie potraktować jej wydźwięku. Nawet jeśli technicznie i czysto filmowo jest to serial po prostu słaby i wsteczny (nawet na tle rodzimych produkcji), to może stać się naprawdę groźny. Trzeba zachować dużo krytycyzmu wobec galerii stereotypów, którą fundują widzowi twórcy. Epokowe uproszczenia związane chociażby ze strojami czy scenografią, chichoczące po kątach dziewoje czy inne dwórki bądź „zły” biskup krakowski to naprawdę nic w porównaniu do wizji całościowej. W Koronie królów Polska jest krajem wyniszczonym wojnami (tak mówią bohaterowie), ale wciąż istotnym graczem na arenie politycznej, a Kazimierz odważa się stawiać swoje warunki Krzyżakom, mimo że straszą go krucjatą na Kraków. Przede wszystkim Polska jest jednak krajem cywilizowanym, czyli lepszym niż państwa sąsiedzkie. Przyszły król wierzy w układ zawarty z Węgrami, chociaż dotychczas wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, iż to ledwie sztafaż spisku, a przez swoje małżeństwo z litewską księżniczką Anną/Aldoną niejako podnosi polityczny status swojego nowego sojusznika. Głęboko katolicka Polska być może jeszcze nie stała się przedmurzem chrześcijaństwa, natomiast bez wahania i krzty poczucia krzywdy wyparła się swoich niechrześcijańskich korzeni. Jak mówi historyczne porzekadło, Kazimierz zastał Polskę drewnianą, a zostawił murowaną… Cóż, być może gdzieś tam, poza kadrem, Polska wciąż stoi drewnem, natomiast te kilka komnat na Wawelu, jedyna karczma i kilka schodków ewidentnie są murowane. Podczas gdy Polacy chadzają po stolicy w swoich „pięknych” strojach, Litwini są z ducha słowiańscy, pierwotni, odziani w futra, czyli: pogańscy.
Co ciekawsze, w kraju, w którym, jak podaje Główny Urząd Statystyczny, 92% obywateli jest wyznania rzymskokatolickiego, Korona królów prawdopodobnie jest pierwszym serialem chrystianizującym własną publiczność. Religia niewątpliwie stanowi jeden z najważniejszych wątków produkcji. Wszystko przesycone jest głęboką, niezachwianą aurą wiary. Skrajny przykład stanowi królowa Jadwiga, pierwsza cnotka w całym królestwie, natomiast wszyscy bohaterowie po kolei straszą siebie wzajemnie grzechem. Jednym z najczęściej używanych słów jest „post”, a złote myśli typu „Czy może być coś pilniejszego od modlitwy?” padają średnio kilka razy na odcinek. Nawet jeśli traktować to prześmiewczo, to twórcy doskonale zdają sobie sprawę, do kogo i w jaki sposób należy mówić o budowaniu silnej, niezależnej i głęboko religijnej Polski z mocnym władcą na czele, który chociaż niepozbawiony wad, podniesie cały naród z kolan albo chociażby zakończy epokę drewna.
Nawet jeśli zdarzają się w serialu wątki humorystyczne, to raczej przez przypadek. Być może dlatego tak trudno porzucić prześmiewczą konwencję beki, gdy w każdej sekundzie czuje się powagę oraz istotność tej produkcji. Korona królów po ledwie kilku odcinkach stała się jednym z ulubionych tematów internautów, jednak śmiejąc się z twórczej nieudolności, nie należy zapominać o siedzących przed telewizorami widzach, którzy bez względu na opcję polityczną właśnie otrzymują zremasterowaną i poprawioną lekcję historii. Memiczność Korony królów wkrótce wygaśnie, a telewizja publiczna pozostanie równie cierpliwa, jak dotychczas, w opowiadaniu społecznie aktualnych bajek.
Uwaga: zwiastun nie do końca oddaje charakter serialu!
korekta: Kornelia Farynowska