Od Wikinga do szefa gangu motocyklowego. WYWIAD z MARCO ILSØ, gwiazdą seriali „BULLSHIT” i „WIKINGOWIE”

Choć karierę rozpoczynał od drugoplanowych ról w produkcjach telewizyjnych już jako czternastolatek, światowa publiczność poznała go dopiero za sprawą słynnego serialu Wikingowie, w którym przez trzy sezony wcielał się w postać Hvitserka. Marco Ilsø, jeden z najbardziej obiecujących duńskich aktorów młodego pokolenia, z każdym kolejnym projektem stawia sobie coraz większe fizyczne i emocjonalne wyzwania. W 2024 roku zachwycił krytyków swoją pierwszą główną rolą – w miniserialu Bullshit wciela się w szefa gangu motocyklowego, który dla utrzymania pozycji lidera zrobi absolutnie wszystko.
O kolejnej znakomitej roli, fizycznej transformacji i aktorskich autorytetach, Marco Ilsø opowiedział w wywiadzie dla redakcji Film.org.pl.
Mary Kosiarz: Marco, polscy widzowie już wkrótce zobaczą Cię w Twojej największej dotychczasowej roli – w miniserialu Bullshit wcielasz się w lidera gangu motocyklowego Henninga Knudsena. Gdy byłeś dzieckiem, ciągnęło Cię do jazdy na motocyklu?
Marco Ilsø: Absolutnie nie! Po raz pierwszy wsiadłem na motocykl, mając pewnie dwadzieścia, dwadzieścia kilka lat. Były dla mnie zwyczajnie za głośne i irytujące, bo przez większość życia mieszkałem w dużym mieście. Poza tym w mojej okolicy faktycznie kręcili się goście z gangów motocyklowych i działo się tam sporo nieciekawych rzeczy. Ale w chwili, w której dowiedziałem się, że zagram w Bullshit, wyrobiłem sobie kartę motocyklisty, zdałem wszystkie egzaminy, a potem wszystko potoczyło się już swoim torem. Zrozumiałem, o co w tym chodzi, i zaczęło mi się to podobać.
Mary Kosiarz: Kiedy wygrałeś casting do roli Henninga, orientowałeś się w temacie wojny między duńskimi gangami Bullshit i Hells Angels? Czy to wszystko było dla Ciebie zupełnie nowe?
Marco Ilsø: W szkole wspominano nam, że taka wojna miała miejsce, ale to była tylko krótka wzmianka, po której szybko przechodziło się do czegoś innego. Nie zgłębialiśmy tej kwestii ani trochę. Dlatego, gdy tylko pojawiła się szansa zagrania Henninga, zrobiłem naprawdę spory research – czytałem książki o członkach gangu Bullshit, oglądałem też ich wywiady sprzed lat. Dużo rozmawiałem z osobami, które znały Henninga w prawdziwym życiu. To był wymagający proces, ale ostatecznie jestem z niego bardzo dumny. Zrozumiałem, kim on tak naprawdę był. Oczywiście, mógłbym czerpać wiedzę wyłącznie z wywiadów czy artykułów, ale wtedy byłaby to tylko jedna strona Henninga. Nie wyobrażałem sobie nie poznać jego żony czy przyjaciela, bo wówczas nie miałbym pełnego obrazu jego osoby. Chciałem przygotować się do tego tak dokładnie, jak to tylko możliwe.
Mary Kosiarz: Co było dla Ciebie najbardziej ekscytującym, a co najtrudniejszym elementem w odgrywaniu prawdziwej postaci? Takiej, do której możesz dotrzeć chociażby poprzez jej bliskich?
Marco Ilsø: Najciekawsze jest bazowanie na materiałach, dzięki którym poznajesz to, jak dana osoba się zachowywała, jaka w rzeczywistości była. Co innego o kimś czytać, dowiadywać się wyłącznie historycznych faktów. Za to, gdy obserwujesz, w jaki sposób mówił Twój bohater, jak poruszał rękami, jak chodził i jakim akcentem się posługiwał – zbierasz drobne elementy, studiujesz je jak kujon i jest to niesamowicie ekscytujące doświadczenie.
Z drugiej strony, trudne było dla mnie zaakceptowanie części jego poglądów. Tego, jak traktował kobiety, co sobie tatuował czy jak postępował ze swoją matką. To było bardzo dalekie od zasad, którymi ja sam się kieruję.
Mary Kosiarz: Mówisz o sposobie, w jaki Henning podchodził do kobiet obecnych w swoim życiu. Wraz z Albą August, wcielającą się w serialu w żonę Henninga Pię, mieliście do odegrania wiele intymnych, ale i bardzo brutalnych scen. Jak poradziliście sobie z połączeniem obu tak skrajnych emocjonalnie stron tej relacji?
Marco Ilsø: Korzystaliśmy na planie z pomocy koordynatorów intymności i razem z Albą musieliśmy poniekąd przełamać barierę poznania dwójki bohaterów. Ich pierwszego dotyku czy rozmowy. Zawsze jesteśmy bardzo ostrożni, gdy po raz pierwszy stykamy się z daną osobą. A my mieliśmy na to przygotowanie naprawdę mało czasu. Dlatego podczas każdej próby musieliśmy otworzyć się przed sobą nawzajem. Tańczyliśmy razem, odrzucaliśmy poczucie zażenowania i po prostu się tym bawiliśmy. To było konieczne, bo gdyby Henning bał się uderzyć Pię w twarz, widzowie zobaczyliby to na ekranie i nie uwierzyli w naturalność tej sytuacji. Aby to wszystko się udało, musieliśmy w pełni się temu poświęcić, ale też poznać siebie i pokochać także na gruncie prywatnym.
Mary Kosiarz: Mnóstwo osób z otoczenia Henninga, z którymi się kontaktowałeś, nadal żyje w Danii i dobrze pamięta wybuchową osobowość Twojego bohatera. Jego najbardziej przemocową i najbardziej bezbronną, pogubioną życiowo wersję. Ty w krótkim czasie wniknąłeś w jego obie wyjątkowo sprzeczne natury.
Marco Ilsø: Trudno zauważyć w groźnie wyglądającej osobie elementy wrażliwości. Nigdy nie dostrzegamy na przykład tego, jak wielką miłością taki ktoś obdarowuje swoją dziewczynę. Jedyne, na co zwracamy uwagę, to jego surowa aparycja. Nieodzowne dla całego serialu było pokazanie, że Henning z jednej strony potrafi być okropnym dupkiem, ale przemawia przez niego miłość do ukochanej. To dwa totalnie odseparowane od siebie stadia, ale oba dość dobrze pokazują zróżnicowanie jego charakteru. Mamy szansę obserwować najlepsze i najgorsze uczynki zwykłego człowieka.
Mary Kosiarz: Choć to porównanie może wydawać Ci się dziwne, osobiście dostrzegam dużo powiązań między Henningiem a Hvitserkiem – synem Ragnara z serialu Wikingowie, którego portretowałeś w trzech ostatnich sezonach. To niesamowicie silne osobowości i bohaterowie, dla których przeszedłeś ogromną fizyczną transformację. Zawsze starasz się dobierać postaci, które będą dla Ciebie wyzwaniem także pod kątem fizycznego przygotowania?
Marco Ilsø: To cholernie dobre pytanie. Trochę tak jest. Uwielbiam sięgać po bohaterów totalnie niepodobnych do mnie. To bardzo interesujące, wcielać się w postać, z którą nie masz absolutnie nic wspólnego. Na planie ani przez chwilę nie możesz być wtedy sobą. Całkowicie przenosisz się do świata swojej postaci. Henning i Hvitserk nie pasują do swoich środowisk, obaj są kompletnie popieprzeni, ale łączy ich wspólna podróż. Dotarcie do miejsca, do którego nareszcie będą pasować. Ja też dostrzegam w nich te podobieństwa i uwielbiałem wcielać się w jednego i drugiego. Poza tym w obu produkcjach wystąpiłem nago. To staje się już w pewnym sensie moim nawykiem (śmiech).
Mary Kosiarz: Jeszcze z innej strony – w Bullshit ponownie masz okazję wcielić się w nastolatka. Sam zresztą w podobnym okresie stawiałeś swoje pierwsze kroki w zawodzie. Jak czułeś się, mogąc jeszcze raz wniknąć w świadomość tak młodej osoby?
Marco Ilsø: To było świetne, bo znów eksplorowałem mnóstwo niepewności kłębiących się w głowie nastolatka. Utrudnieniem było to, że nie kręciliśmy wszystkich scen po kolei, dlatego jednego dnia byłem dorosłym Henningiem, a następnego powracałem do tej nastoletniej mentalności. Przejście z miejsca, w którym Henning jest już pewny swego, do miejsca, gdzie jest jeszcze pogubiony i wrażliwy, było bardzo wymagające. Czasem musiałem sobie przypominać, że jesteśmy w konkretnym przedziale czasowym i muszę panować nad tym, co zrobiłby młody, a co trochę starszy Henning.
Mary Kosiarz: Kilka lat temu podczas trasy promocyjnej Wikingów powiedziałeś, że przygotowując się do konkretnej roli, nie stosujesz żadnych sprawdzonych technik, ale całkowicie oddajesz się swojej postaci. Dziś patrzysz na to w ten sam sposób?
Marco Ilsø: Nigdy nie chodziłem do żadnej duńskiej szkoły aktorskiej i chyba wiem, co miałem na myśli, wypowiadając te słowa. To nie było żadne aktorstwo metodyczne, ale mimo to bardzo starałem się faktycznie „być” bohaterem, w którego się wcielałem. Nie stosuję żadnych specjalnych narzędzi, pozwalających mi wniknąć w pewne sfery emocjonalne. Ale zawsze muszę w 100% wierzyć, że to, co robi moja postać, jest słuszne. Tak więc nie jest to może konkretne narzędzie, ale pewnego rodzaju taktyka.
Mary Kosiarz: Kiedy zaczynałeś przygodę z aktorstwem, miałeś poczucie, że jeśli niemal wnikniesz w ciało i umysł swojego bohatera całkowicie, udowodnisz tym starszym i bardziej doświadczonym, na co Cię stać?
Marco Ilsø: Tak właśnie było. Teraz, jeśli mam problem z jakąś sceną, znam już na to różne sposoby od innych aktorów. Podłapałem to. Od nastoletniej gry przeszedłem naprawdę długą drogę. Zdecydowanie się rozwinąłem.
Mary Kosiarz: Za rolę Henninga w Bullshit otrzymałeś zresztą najważniejsze duńskie nagrody telewizyjne. To dużo zmieniło w Twoim myśleniu o pracy? I czy spodziewałeś się, że tak może się zakończyć Wasza wspólna przygoda?
Marco Ilsø: Zupełnie nie. Nie myślałem o tym i nie dbam o takie rzeczy. Nie przepadam za chodzeniem na gwiazdorskie eventy. Podoba mi się ich idea, ale nie za bardzo widzę tam siebie samego. Takie wyróżnienia niesamowicie mnie peszą. To, kiedy ktoś ciągle komentuje i ocenia moją pracę. Chociaż najczęściej to ja jestem swoim największym krytykiem. Złoszczę się na siebie, gdy oglądam swój występ, bo nie mogę wrócić do tego momentu i go poprawić. Nie jestem aktorem dla nagród. Interesuje mnie wniknięcie w życie innych ludzi, bo tych historii jest w końcu tak wiele. Kiedy byłem młodszy, zazdrościłem ludziom tego, jakie życie wiodą. Zazdrościłem piłkarzom, zazdrościłem członkom gangów motocyklowych, bo chciałem przez chwilę przenieść się do ich życia. A teraz wreszcie mogę to zrobić. Staram się o to w mojej grze. Mogę spróbować być prawdziwym wikingiem czy szefem gangu. A kiedy nie ma mnie już w tym momencie, robię się niecierpliwy i czekam na więcej.
Mary Kosiarz: Podzielasz obawy i frustracje tysięcy innych znakomitych artystów. W pozycji największego osobistego krytyka rzadko dochodzisz do miejsca szczerej satysfakcji i przypisania sobie pełnej zasługi.
Marco Ilsø: Wiem to doskonale. Nie chodzi nawet o nagrodę dla najlepszego aktora. Najpiękniejszy komplement otrzymałem od moich przyjaciół, którzy widzieli mnie w serialu. Zazwyczaj, kiedy oglądają produkcję z moim udziałem, mówią: „Patrzcie, to Marco!” Ale tym razem stwierdzili, że kompletnie mnie nie poznali. Dostajesz od takich słów gęsiej skórki. Wspominam o tym dlatego, bo najwyraźniej chociaż przez chwilę faktycznie udało mi się stać kimś innym. Przeżyć ten konkretny, wyjątkowy moment. Więc tak, to jest najlepszy komplement, jaki kiedykolwiek aktor może dostać.
Mary Kosiarz: Nie byłabym sobą, gdybym nie spytała Cię o pracę z innymi wspaniałymi artystami, jakich poznałeś na planie. Polska aktorka Dorota Pomykała była Twoją ekranową mamą. Victoria Carmen Sonne dopiero co zachwyciła nas w Dziewczynie z Igłą. Jak wspominasz czas, który razem spędziliście?
Marco Ilsø: Dorota jest niesamowitą aktorką. Kręciłem z nią właściwie moje najtrudniejsze sceny. Naprawdę czułem, że stała się moją mamą. Jej gra była kompletna. Było nam trudno tak paskudnie się wobec siebie zachowywać, kłócić się. To było bardzo bolesne. Ale to właśnie jej przypisuję zasługi za nasze sceny, bo była po prostu genialna. Cala reszta obsady również była cudowna i praktycznie wszyscy otrzymali za swoje role prestiżowe nagrody: Victoria, Clint Ruben czy Alba August. To było naprawdę perfekcyjne. Victoria i Alba są cholernie utalentowane. Nie wiem, co więcej dodać. Byliśmy na planie jedną, wielką rodziną i każdy dawał z siebie wszystko.
Mary Kosiarz: Jakie wyzwania stawiasz sobie na przyszłość? W jakiej roli widzisz siebie obecnie?
Marco Ilsø: Nie mam swojej wymarzonej roli. Kiedy dostaję scenariusz, nie zakochuję się w danej epoce czy w konkretnych scenach. Zakochuję się w postaciach. Dla mnie nie ma czegoś takiego jak rola marzeń. Nie powiem, że chciałbym wcielić się w kogoś z dawnych czasów, z przyszłości czy zagrać zawodnika MMA. To bardzo trudne pytanie, bo znacznie większą uwagę przywiązuję do historii danej postaci niż samej fabuły produkcji.
Mary Kosiarz: To do jakiego typu postaci ciągnie Cię najbardziej?
Marco Ilsø: To musi być nieoczywisty bohater. Dla przykładu, w Bękartach wojny Quentina Tarantino Christoph Waltz wciela się w pułkownika Hansa Landę chcącego wymordować wszystkich Żydów. To niezwykle interesująca postać, jeden z moich ulubionych filmowych złoczyńców, o którym zawsze wspominam. Waltz przemyca podobne fragmenty w różnych swoich rolach i jest w tym po prostu najlepszy.
Mary Kosiarz: W takim razie teraz pozostaje Ci tylko czekać na propozycję castingu u Tarantino!
Marco Ilsø: Chciałbym w to wierzyć (śmiech).
Mary Kosiarz: Zanim to nastąpi, gdzie zobaczymy Cię w najbliższym czasie?
Marco Ilsø: Pracuję teraz nad duńskim serialem o policjantach. Mój bohater może nie jest tak oryginalny, jak wszyscy poprzedni, ale skupiam się przede wszystkim na jego relacji z pewną osobą. Sam serial opowiada o ojcu, który po raz pierwszy spotyka swoją 13-letnią córkę. To dla mnie niezwykle interesująca rzecz, bo głównie chodzi tu o emocjonalne zróżnicowanie postaci, na którym tak mi zależy.
Mary Kosiarz: Czekamy zatem, aż i ta produkcja trafi do polskich widzów!
Wszystkie odcinki serialu Bullshit obejrzycie już 25 kwietnia w serwisie Viaplay.