KONIEC DEFILADY. Rebecca Hall i jacyś inni aktorzy
Koniec defilady, saga Forda Madoxa Forda, to jedna z tych serii, które uważano za niemożliwe do sfilmowania. Akcja czterech powieści ciągnie się przez ponad dziesięć lat, historia jest drobiazgowa i szczegółowa, a bohaterów sporo. W 1964 ukazał się krótki trzyodcinkowy serial z Ronaldem Hinesem i Judi Dench w jednej z jej pierwszych ról… A kolejną próbę zekranizowania powieści Forda podjął niemal pięćdziesiąt lat później Tom Stoppard, współpracując z BBC i HBO.
Choć serial sklasyfikowano jako dramat wojenny – rzeczywiście akcja trzech z pięciu odcinków po części dzieje się podczas pierwszej wojny światowej – na pierwszy plan jednak wysuwa się trójkąt miłosny. Sylvia Satterthwaite (Rebecca Hall) uwodzi w pociągu poznanego przed chwilą Christophera Tietjensa (Benedict Cumberbatch), genialnego statystyka, ale przede wszystkim nienagannego, porządnego angielskiego dżentelmena. Dwa miesiące później okazuje się, że zaszła w ciążę, i para szybko bierze ślub, ale i oni, i ich bliscy wiedzą, że Tietjens najprawdopodobniej nie jest ojcem dziecka, a Sylvia po prostu wykorzystała jego poczucie obowiązku, by uniknąć skandalu. Tymczasem Tietjens poznaje pannę Valentine Wannop (Adelaide Clemens), młodziutką sufrażystkę, która od razu go oczarowuje.
Podobne wpisy
Christopher Tietjens jest zupełnie inny niż jego żona. Sylvia nie interesuje się polityką, bardziej ciekawią ją lokalne ploteczki. Robi i mówi, co jej się żywnie podoba. Mężczyźni za nią szaleją, ale na zmianę ich lekceważy, wyśmiewa albo łaskawie pozwala się adorować; noc przedślubną spędza z kochankiem. Nie znosi swojego męża, z którego próbuje wycisnąć jakieś uczucia, jakąkolwiek reakcję. Próbuje nim manipulować, a to udając chorobę, a to wdzięcząc się do swojego adoratora na przyjęciu, Tietjens jednak w milczeniu i z godnością znosi jej wyskoki. Mąż – hobbystycznie poprawiający podczas śniadania Encyklopedię Britannica – tak ją nudzi, że w pewnym momencie rzuca w niego filiżanką i mówi z goryczą: „Gdybym go zabiła, żaden sąd by mnie nie skazał!”. Szybko opuszcza Tietjensa i wyjeżdża razem ze swoim kochankiem, Pottym Perowne’em (Tom Mison).
Christopher cierpi, ale jest tak szlachetny i uczciwy, że gdy Sylvia go zostawia, stara się podtrzymywać pozory: żona przebywa za granicą, opiekuje się matką, to prawdziwy anioł, nie kobieta… Rozwód nie wchodzi w grę – Tietjens uważa, że małżeństwo jest na zawsze. Nie rozwiedzie się, nawet gdyby poznał kogoś, z kim rzeczywiście chciałby się związać. I oczywiście poznaje kogoś, z kim chciałby się związać.
Ten ktoś to Valentine Wannop, młodziutka sufrażystka. Imponuje Tietjensowi swoim tupetem i zaradnością, ona z kolei jest zachwycona jego szlachetnością i oczytaniem. Podczas przejażdżki konno cytują sobie Romea i Julię, omawiają obecną sytuację polityczną na świecie. Stopniowo rodzi się między nimi czysta miłość, porozumienie dusz.
Nie da się ukryć, że postać Valentine Wannop jest po prostu przeraźliwie nudna. Idealna, nieskazitelna, oczytana, inteligentna, naturalna, uosobienie cnót, tylko aureoli nad głową jej brakuje. Ale jest w niej sporo sprzeczności – walcząca o prawa kobiet sufrażystka jest zszokowana, gdy przychodzi do niej starsza przyjaciółka i pyta, czy wie, jak pozbyć się dziecka, bo Valentine nie wiedziała, że można „robić »to« i nie mieć dziecka”. Sylvia Tietjens to bez porównania bardziej interesująca bohaterka.
Adelaide Clemens musiała sprostać nie tylko Benedictowi Cumberbatchowi, lecz także Rebecce Hall… i niestety kompletnie jej to nie wyszło. Cumberbatch, który przecież również potrafi zagrać, wypada nieźle – mimo że chwilami jego aktorstwo zalatuje chwilami trochę Sherlockiem – ale ten serial to jednak przede wszystkim popis Rebeki Hall. Jest w Sylvii Tietjens niesamowity urok, smutek i autodestrukcja. Ona ciągle chowa się za maską, która rzadko opada – nigdy nie wiadomo, kiedy Sylvia po prostu się droczy, kiedy rzeczywiście się martwi, kiedy naprawdę coś ją dręczy. Rebecca Hall zagrała to z lekkością i wdziękiem, wykorzystując każdą daną jej sekundę czasu ekranowego. Adelaide Clemens w zestawieniu z nią wypada wyjątkowo blado, bezbarwnie i po prostu źle.
Dla jasności, nie samym romansem serial stoi. Mówi się też o okropieństwach wojny, o obłudzie polityków i społeczeństwa, o dwulicowości, o małżeństwie, o tym, co dobre, a co złe. Jednak te wątki są często sugerowane, zaznaczane raczej mimochodem. Fabułę trzeba było gdzieniegdzie poskracać i poprzycinać, żeby zmieścić się w przedziale czasowym wyznaczonym przez oryginał książkowy, więc nie było kiedy wgryźć się w inne historie. Trochę szkoda, bo widać, że postać Tietjensa mogłaby sporo zyskać, gdyby mówił mniej o polityce, za to więcej robił.
Podobne wpisy
Obsada również jest dobra – poza wymienionymi już Hall, Cumberbatchem i nieszczęsną Clemens grają też tutaj Miranda Richardson, Rupert Everett, Janet McTeer… A to tylko część z tych znanych nazwisk, choć mało kto miał okazję pokazać, co potrafi (chociażby Richardson, która jest przecież fenomenalną aktorką, a miała skandalicznie mało czasu do wykorzystania). Serial wygląda przepięknie – w którym momencie by się nie zatrzymało filmu, można zrobić zdjęcie i oddać do drukarni.
To bardzo dobra produkcja, choć polemizowałabym, czy „dramat wojenny” to najlepsze określenie. Zdarzało mi się wywracać oczami przez słodkie, melodramatyczne momenty w rodzaju Valentine myślącej o Tietjensie i patrzącej na niebo przez dziurę w kształcie serca. Rekompensowała mi to Sylvia Tietjens, złośliwa, sarkastyczna manipulatorka. Koniec defilady ma wiele zalet – na przykład zdjęcia, aktorstwo, kostiumy – ale jeśli chodzi o mnie, to właśnie Rebecca Hall i jej Sylvia Tietjens pozostanie największym atutem serialu.