search
REKLAMA
Analizy filmowe

KING KONG. Chłopięce marzenie Petera Jacksona

Adrian Szczypiński

3 września 2020

REKLAMA

Ann Darrow w interpretacji Fay Wray nienawidziła i bała się Konga od początku do końca. Nie dostrzegała (podobnie zresztą jak twórcy filmu) jego samotności na Wyspie Czaszek, a finałowy upadek Konga był dla niej wybawieniem. Natomiast Ann Darrow pod postacią ślicznej Naomi Watts przejęła pewne cechy Dwan z King Konga z 1976 roku. Jej przerażenie powoli ustąpiło miejsca desperacji, ciekawości, wreszcie współczuciu i przyjaźni. Choć dysponowała krzykiem nie gorszym niż jej pierwowzór, nie jest to już na szczęście ta sama bezbronna blondyneczka, wypatrująca tęsknym wzrokiem Jacka Driscolla. Jak widać, wzór silnej kobiety w filmach Jamesa Camerona i Ridleya Scotta nadal działa nad wyraz skutecznie, a wrzeszczące biuściaste blond głupietki nadają się tylko do tanich horrorów. Szczytem desperacji Ann AD 1933 była kradzież jabłka, jej nowa wersja zrobiła to samo niejako z nakazu chwili. Ją desperacja zaprowadziła pod witrynę lokalu ze striptizem, a oznaką charakteru w imię godności była rezygnacja z szybkiego zarobku. Taka kobieta nie mogła się poddać, nawet wobec wieloaspektowej przewagi Konga. Co tu dużo mówić – Peter Jackson i jego współscenarzystki Fran Walsh i Philippa Boyens, w przeciwieństwie do poprzednich filmów z Kongiem, stworzyli pełnokrwistą postać Ann Darrow, w którą widz uwierzy, której będzie współczuł, za którą będzie trzymał kciuki i z którą zapłacze w finale. W tymże finale miała wystąpić sędziwa Fay Wray, podając słynną kwestię „To nie samoloty… To Piękna zabiła Bestię”. Jackson i Watts spotkali się z Wray, by poprosić ją o zagranie epizodu i przeżyć nieco filmowej magii u boku legendy jednego filmu. Od niej Naomi sporo dowiedziała się o kondycji aktorów w latach amerykańskiego kryzysu lat 30. i została zaakceptowana do roli Ann Darrow (choć oczywiście nawet dezaprobata nie zrodziłaby żadnych skutków). Królowa Krzyku nie zdążyła wystąpić u Jacksona, zmarła 8 sierpnia 2004 roku z przyczyn naturalnych, a jej tekst, zgodnie z pierwowzorem, podał ekranowy reżyser Carl Denham. Wracając do Watts – właściwie tylko jedno nie pasowało w znakomicie granej przez nią postaci – finał miał miejsce pośród śnieżnej i mroźnej zimy, a Ann przez cały finał w plenerze była ubrana tylko w zwiewną sukienkę. Tymczasem jej naturalnych oznak zimna, nawet na szczycie ESB, nie wypatrzy chyba nawet najbardziej uważny widz…

Carl Denham to najlepiej zagrana postać ludzka w filmie. Pucołowata, chłopięca twarz Jacka Blacka na pierwszy rzut oka nijak nie pasowała do roli dojrzałego faceta, który wie co robi (pierwotnie Denham miał być starszy, jak w oryginale), choć jego ucieczka przed wierzycielami to z jednej strony dowód bardzo dziecięcego uniku przed kłopotami, a jednocześnie świadectwo dorosłego sobie z nimi radzenia. Robert Armstrong w oryginale był tylko cynicznym, nie budzącym większych emocji wyrobnikiem, którego Carl Denham był mechanicznym, fabularnym środkiem do celu, jakim była Wyspa Czaszek. Jack Black natomiast dał prawdziwy popis gry, wymykający się prostym interpretacjom. Patrząc na jego płonące szaleńczym blaskiem oczy, nie sposób uniknąć porównania z prawdziwym geniuszem filmu, który w roku 1933 miał zaledwie 18 lat – Orsonem Wellesem. Denham/Black to ten sam żywioł, ta sama determinacja i pomysłowość (Welles kręcił Obywatela Kane’a, wmawiając szefom RKO, producentom pierwszego King Konga notabene, że to tylko zdjęcia próbne). Peter Jackson doskonale uchwycił opętańczą misję Carla Denhama, na przykład w scenie podpływania szalupą do Wyspy Czaszek. Denham z twarzą artysty dostępującego mistycznego spełnienia kręci korbką kamery, patrząc jednocześnie na upiorny ląd wyłaniający się zza ściany mgły, nie bacząc na kołysanie łodzi. Wśród prehistorycznej zwierzyny jego misja również ma absolutny priorytet. Uciekając przed stadem spłoszonych brachiozaurów, taszczy kamerę z bezcennym materiałem zdjęciowym. Kilka razy plecie od rzeczy o zabitych towarzyszach, którym poświęci film, a zyski odda wdowom i sierotom. Oczywiście stek bzdur. Denhama nie obchodzi nikt poza nim samym, ale nadużyciem byłoby nazwanie go ostatnim sukinsynem. To opętany swą idee fixe maniak, budzący na przemian fascynację własną determinacją i współczucie, wynikające z zaślepienia na niedolę pozostałych członków wyprawy, o Kongu nie wspominając. Denham nie jest zły, on tylko podejmuje błędne decyzje. Wielka kreacja Jacka Blacka. W jednym z jego dialogów umieszczono sympatyczną aluzję do twórców pierwowzoru – kiedy Denham dowiaduje się, że aktorka o imieniu Fay (Wray) jest nieuchwytna, bo kręci film dla RKO, reżyser cedzi przez zęby „Cooper!”.

Na dobrą sprawę udział w filmie Adriena Brody’ego można wyjaśnić chwytliwym nazwiskiem zdobywcy Oscara i znakomitymi warunkami zewnętrznymi (pomimo malowniczo powyginanego nosa). Ten utalentowany aktor, choć był pierwszym kandydatem do roli Jacka, nie miał zbyt wiele do zagrania. Jego Jack Driscoll (w oryginale marynarz, tutaj scenarzysta), jako sercowa przeciwwaga dla Konga wobec Ann Darrow, jest zepchnięty na drugi plan i jako taki był potrzebny tylko do umotywowania dwóch decydujących momentów – decyzji Ann o angażu do filmu Denhama i jej uratowaniu z opiekuńczych łap Konga na wyspie. Przez resztę filmu działania Driscolla nie mają większego znaczenia, a z jego bohaterstwa w finale właściwie nic nie wynika. Uczuciowy punkt ciężkości reżyser zdecydowanie przesunął w stronę relacji Ann i Konga. Adrien Brody po raz drugi spotkał się na planie z niemieckim aktorem Thomasem Kretschmannem (kapitan Englehorn). Obaj wystąpili w pamiętnym przedostatnim akcie Pianisty Romana Polańskiego. Kretschmann zagrał tam niemieckiego kapitana Wilma Hosenfelda, ratującego Szpilmanowi życie pośród warszawskich ruin. W załodze statku Venture widać Colina Hanksa. Aktor mało znany (miał być Anakinem u Lucasa, ale przegrał z Christensenem), ale nazwisko owszem. To 28-letni syn Toma Hanksa z jego pierwszego małżeństwa (i tu pytania w rodzaju „to Hanks już taki stary jest?!”).

REKLAMA