Kim byliby BOHATEROWIE TOLKIENA we współczesnych filmach
Może i to karkołomnie zadanie znaleźć odpowiedniki tolkienowskich postaci w dzisiejszym kinie fantastycznym. Z drugiej jednak strony Tolkien w swoich książkach niczego nowego nie wymyślił. Niekiedy nawet w sposób zbyt oczywisty wykorzystał i zarysował podział między dobrem i złem, identycznie jak to robią niektórzy dzisiejsi twórcy kina superbohaterskiego. Niemniej różnica jest taka, że autor Władcy pierścieni był pisarzem aktywnym w czasach, kiedy nie przywiązywało się aż takiej wagi do celów marketingowych, zwłaszcza w literaturze, zatem mógł się bardziej postarać. Natomiast współcześni filmowcy są częścią machiny reklamowej, która działa z całą premedytacją, mylnie zakładając, że widzowie są raczej głupsi niż mądrzejsi. U Tolkiena zadziałała więc usilna potrzeba chrystianizacji poprzez stosowanie w tekście niekiedy zbyt banalnych metafor, natomiast u dzisiejszych producentów bezsprzecznie panoszy się dolar. Nie mam więc żadnych obiekcji, żeby poprzez wizualizację filmową Petera Jacksona samego Tolkiena z nimi sparować, bo przecież i tak chodzi o taki czy inny elektorat, kupiony albo za dającą nadzieję ideologię, albo za pieniądze.
Upiory Pierścienia – Dementorzy (Harry Potter i więzień Azkabanu, 2004, reż. Alfonso Cuarón)
Podobne wpisy
Kiedyś byli ludźmi, królami dysponującymi ogromną, despotyczną władzą. Dali się jej zwieść, dlatego zapragnęli mieć jeszcze więcej. Widząc ich skłonności i poszukując łatwych do uzależnienia od siebie sług, Sauron podarował im 9 pierścieni, bo wiedział, że się im nie oprą. Wtedy na dobre stali się niewolnikami, upiorami nienawidzącymi wody i światła. W ich obecności człowiek zapadał na tzw. czarny dech – tracił zmysły, radość, wolę życia, w końcu umierał – zupełnie jak w obecności dementorów. Co do nich, to J.K Rowling nigdy nie wyjaśniła, kim dokładnie byli. Można tylko zakładać, że ludźmi zmienionymi przez nienawistne moce w potwory karmiące się jakimikolwiek przejawami nadziei i szczęścia. Upiory Pierścienia i dementorzy nawet wyglądają jak istoty ze sobą głęboko spokrewnione. Światło jest ich wrogiem. Wszelkie dobro również.
Zguba Durina (Balrog) – Sultur (Thor: Ragnarok, 2017, reż. Taika Waititi)
W bezpośrednim starciu zapewne Balrog nie miałby szans z Sulturem, który jest nordyckim bogiem ognia. Balrog zaś był Majarem (Ainurem stworzonym przez Eru Ilúvatara), czyli duchem, który stał się Balrogiem z chwilą, gdy uległ mocy Melkora (Morgoth). Zguba Durina był właśnie jednym ze złych duchów ognia. Jego projekt we Władcy pierścieni, gdy pojawia się w kopalni Moria, jest łudząco podobny do postaci Sultura, chociaż znacznie mniejszy. Obydwaj władają ognistymi mieczami, służą siłom ciemności i są nieśmiertelni. W przypadku Zguby Durina, jak to zawsze bywa w bajkowych opowieściach, pokonać go może tylko najwyższej klasy dobro (moralna czystość). Gandalfowi się więc udaje i za to awansuje na zupełnie inny poziom wtajemniczenia w jego magicznej hierarchii – tam, gdzie do niedawna był Saruman. Natomiast wezwany przez Lokiego Sultur z łatwością niszczy Asgard swoim ognistym mieczem. Nikt, nawet Thor, nie może temu zapobiec. W końcu Sultur jest Bogiem.
Legolas – Hawkeye (Avengers, 2012, reż. Joss Whedon)
Obydwaj są mistrzami sztuk walki i łuku. Zawsze trafiają do celu i, co ciekawe, rzadko kiedy kończą im się strzały w kołczanach. Ich dzieciństwa nie można ze sobą porównać, chociaż na późniejszym etapie życia Legolas popadł w konflikt z ojcem, Thranduilem, władcą Mrocznej Puszczy, co na zawsze wypchnęło go z rodzinnych stron i elfiego dworu. Za to Hawkeye doświadczał życia trampa od zarania. Najpierw dom dziecka, potem cyrk i funkcjonowanie na uboczu społeczeństwa. Z jednej strony w niezwykłej chwale, jaka otaczała grupę Avengers, jednak z drugiej z obciążającym bagażem odpowiedzialności za miliony słabych ludzi i za swoją przeszłość (pranie mózgu zrobione przez Lokiego w Avengers 2012). Z Legolasem są więc po trochu banitami, jak i charakterami w swoich uniwersach traktowanymi niekiedy drugoplanowo. Tworzą tło dla najważniejszych superbohaterów kosztem własnej sławy i nadludzkich zdolności. Może też dlatego paradoksalnie mogą być bliżsi widzom, bo czasem przegrywają. Legolas i Hawkeye to cenni towarzysze uzupełniający skład przeróżnych wypraw po niesamowite przygody, natomiast nie sprawdzają się jako samodzielni bohaterowie, na których może oprzeć się cała historia. To ich również łączy.