Kilka rzeczy, które wypadły w nowym BATMANIE wyjątkowo SŁABO, i kilka WPROST GENIALNYCH

Udało się: kto tu właściwie jest zły, a kto dobry?
To oczywiste, że Batman to od zawsze historia o walce ze złem. Cały myk polega jednak na tym, że prócz tego, że główny bohater konfrontuje się z mrokiem świata, jednocześnie musi zwalczyć mrok własny. Dlatego jest postacią tak cholernie intrygującą i osobliwym przykładem superbohatera. Czyszczenie Gotham pozwala mu zajrzeć w głąb swej duszy. Jestem jednak przekonany, że jeszcze nigdy na wielkim ekranie nie otrzymaliśmy tak zniuansowanej postaci Batmana i tak zniuansowanej definicji zła. Popatrzmy na głównego antagonistę – facet jest opętany żądzą odwetu, zabija, nie przebiera w środkach. Jednocześnie jednak przyświeca mu złoty cel, gdyż chce uzmysłowić ludności Gotham, w jak wielkim gównie żyją. Chce ostatecznie obalić autorytety, wykazać, ile fałszu mają w sobie prorocy trzęsący tym miastem. Przypomina się w tym miejscu Fincherowskie Siedem, a także seria Piła. John Doe, Jigsaw – oni także działali w dobrej wierze, posługując się jednak przepoczwarzoną definicją dobra, w której cel uświęca środki. Postać samego Batmana także jest niejednoznaczna, bo raz, że pozostaje do końca wyjątkowo tajemnicza, nawet jeśli bohater postanawia dzielić się swymi myślami jako narrator z offu, a dwa, że postać Batmana zdaje się nie do końca jeszcze rozumieć zasady świata, w którym funkcjonuje i o który walczy. Jego pobudki są dalekie od prawości, wydaje się bliższy potrzebie odwetu, a sam określa siebie mianem „zemsty”.
Nie udało się: ciemność, ciemność widzę
Nie mam zamiaru przeczyć temu, że mroczny klimat się w Batmanie udał. W jednym punkcie wychwalam przecież projekt miasta, to, w jaki sposób ciemność, deszcz oraz zmyślna scenografia zdołały oddać unikalną atmosferę. Ale jedocześnie dochodzę do wniosku, że twórcom bardzo łatwo przyszło przekroczenie pewnej cienkiej granicy przesady. Mówiąc wprost, Batman Matta Reevesa jest momentami zbyt ciemny, ot co. Pamiętam, jak dawno temu pewien gniot pod tytułem Obcy kontra Predator 2, którego jakości do dziś nie mogę przeboleć, był filmem tak ciemnym, że w pewnych momentach nie można było mieć pewności, na co tak właściwie patrzymy. Doszedłem wówczas do wniosku, że ciemność jest czasem na rękę twórcom, ale tylko tym, którzy nie są pewni swego dzieła i chcą coś ukryć. Broń Boże, nie podejrzewam Matta Reevesa o taki zamysł i taką partacką praktykę, ale nie da się ukryć, że w niektórych ujęciach, nawet tych kręconych za dnia, barwa obrazu jest aż nienaturalnie przyciemniona, nieustannie nastawiona na mrok, co mimo wszystko buduje wrażenie sztuczności, nie mówiąc już o wpływaniu na jakość obrazu. Zapalcie światło!
Udało się: powrót głównego nemezis
Powieje banałem, ale jednak. Podoba mi się to, że w nowym Batmanie jest Joker, będąc postacią wprowadzoną do tego świata niejako tylnymi drzwiami (choć zasugerowaną już w pierwszych scenach, za sprawą charakterystycznego makijażu rzezimieszków). Podoba mi się to, że twórcy odrobili pracę domową, wiedząc, że nie da się budować tego świata, nie da się opowiadać o ewolucji Batmana bez udziału jego głównego nemezis. Podoba mi się w końcu to, że udało się utrzymać w tajemnicy fakt, czy Joker w Batmanie będzie, oraz to, kto go zagra. Ja Barry’ego Koeghana znam doskonale, chociażby z genialnego występu w Zabiciu świętego Jelenia Lathimosa. Wątpię jednak, by kojarzyła go też szeroka widownia. Niemniej trafny był kierunek myślowy, że nie ma co się ścigać z Ledgerem i Phoenixem, tylko trzeba iść świeżym tropem. Powiadam wam, ten Joker może być strzałem w dziesiątkę, gdyż po raz pierwszy może być czymś zaskakującym. Ta jedna cholernie subtelna, ale rewelacyjnie poprowadzona scena z filmu to potwierdza. Czuć tu inspiracje źródłami, które wydają się źródłami słusznymi – serialem Gotham oraz ponownie grami komputerowymi (mam na myśli głównie fryzurę Jokera, ale także jego wiek). Jak obejrzałem z kolei scenę wyciętą w montażu, to doszedłem do wniosku, że Koeghan już teraz zjadł na śniadanie pretensjonalną kreację Jareda Leto z Legionu samobójców. Zacieram ręce na myśl o tym, w jaki sposób twórcy pokierują tą postacią dalej. Patrząc, jak aktor wygląda, jaką buduje formę fizyczną, można przypuszczać, że w końcu doczekamy się Jokera, który będzie potrafił wymierzyć Batmanowi soczysty cios – jestem za.
Nie udało się: finał to balon, z którego uchodzi powietrze
Cenię sobie w Batmanie to, że nie jest nastawiony na wysokie tempo i wartką akcję. Nie o to chodzi w tej wersji przygód Mrocznego rycerza. Matt Reeves chciał stworzyć wciągający i intrygujący dreszczowiec detektywistyczny. Klimat jest tak gęsty, że potrafi pochłonąć, skutecznie odwracając uwagę od faktu, że film trwa bagatela trzy godziny. Nie zmienia to jednak faktu, że od czasu do czasu otrzymujemy od twórców ciekawie zaaranżowane sceny akcji, z których moją ulubioną jest chyba samochodowy pościg za Pingwinem. Nie było innej możliwości, by film tego rodzaju zakończyć z przytupem adekwatnym do tematyki filmu – to w końcu Batman, więc wypada mu w kulminacyjnym momencie zmierzyć się ze złem. Niestety, finałowa scena akcji kompletnie mnie nie przekonała, tak jak nie przekonała mnie cała ta nadęta intryga Człowieka Zagadki. Pal licho wybuch bomb, który jest aktem terrorystycznym tak dalece oklepanym, że już bardziej się nie da. Akceptuję to jednak, bo jakieś zamieszanie przecież musiało się w finale wywiązać, jakiś bałagan musiał nastąpić, by było co sprzątać. Ale już bijatyka na rusztowaniach z sojusznikami, lub ściślej wypadałoby rzec „followersami” Człowieka Zagadki, oparta została na jednym, dość dziwnym, kruchym założeniu. Twórcy chcieli mi wmówić, że pod wpływem fascynacji tym, co gada jakiś szaleniec na YouTubie, zwykli, nieznani sobie ludzie poprzebierali się według ustalonego dress code’u, chwycili za broń i ruszyli w miasto, będąc gotowymi do konfrontacji z kimś, kto po stokroć przewyższa ich umiejętnościami walki? Przecież Batman powinien tupnąć i odstraszyć ich samym głosem, a nie wdawać się w jakąś żenującą bijatykę i – co gorsza – obrywać.
Udało się: perfekcyjna niedoskonałość
Perfekcyjna niedoskonałość to tytuł jednej z książek Jacka Dukaja, jednego z bardziej znanych i cenionych polskich pisarzy SF. Nie będę odnosił się do jej treści, wystarczy mi, że jej tytuł idealnie określa jedną z ciekawszych cech Batmana. Mam na myśli wrażenie szorstkości, które – jak mniemam – zostało wprowadzone umyślnie i szczerze. Cholernie mi się podoba, że mamy tu Batmana osadzonego w świecie, w którym rządzą technologie na poły analogowe, na poły cyfrowe. Kapitalny jest ten retro sznyt, te niejednokrotnie wręcz nonszalancko swobodne pomysły na kostiumy, w których Mroczny Rycerz zakłada na siebie coś, co nie jest doskonałe i superodporne, supertrwałe. Ale widać, że jest to jego. Podoba mi się ta urocza kominiarka na głowie Kobiety-Kot, jakby uszyta przez jej babcię, a nie zaprojektowana przez opłaconych projektantów. Jednocześnie właśnie to mnie wkurzało w trylogii Nolana. Tam wszystko było wymuskane. Silące się na perfekcjonizm i realizm, przez co wyszło kompletnie nieautentyczne. Zawsze, ale to zawsze należy brać pod uwagę umowność tego świata, pamiętając, że to w końcu historia faceta przebranego w kostium nietoperza. Powiedzieć wam, jaka jest moja ulubiona scen w tym filmie? Żadnej akcji nie wymienię. Moją ulubioną sceną jest moment, na który czekałem od dawna, śledząc filmowe inkarnacje tej postaci. Gdy Batman pojawia się po raz pierwszy przy Gordonie, rozpoczyna się śledztwo, bo policjant i jego tajemniczy wspólnik stoją przy zwłokach wysoko postawionego człowieka. Co się dzieje wówczas? Policjanci nie zachowują się tak, jakby obecność człowieka w pelerynie pośród nich była czymś oczywistym. Bo nie jest i nigdy nie będzie. Drwią z Gordona, że słucha rad przebierańca. I to jest świetne, bo jest prawdziwe.
Batman jest postacią, która tak długo budowała swój mit, że wąż zdołał zjeść swój ogon. Teraz wypada zacząć od zera. Nim jednak ponownie stanie pomnik Człowieka Nietoperza, ten musi popełnić kilka błędów. Musi wyglądać niepoważnie, musi zapisywać swoje spostrzeżenia długopisem, musi ulec kobiecej manipulacji, musi dostać w ryj tak, że ledwo uratuje się przed upadkiem z wysokości, musi zawahać się podczas skoku z budynku. Bo na razie daleko mu do ideału. Na razie… Mam wrażenie, że taki też w istocie jest ten film. Dlatego tekst ten proszę traktować z odpowiednią dozą dystansu. Nie było moim celem wskazanie, że Batman to głośne dzieło, którym niesłusznie się zachwycamy, bo posiada błędy. Jest dokładnie odwrotnie – zachwycamy się nim właśnie dlatego, iż jego niedoskonałość, szorstkość w końcu splata się z wizją świata, który reprezentuje. Nie wiem jak wy, ale ja to kupiłem.