search
REKLAMA
Analizy filmowe

Kilka akapitów o niczym, czyli analiza TAJEMNIC SILVER LAKE

Szymon Skowroński

31 października 2018

REKLAMA

Bohater Tajemnic Silver Lake musi być wielkim fanem twórczości Alfreda Hitchcocka. Na ścianach jego pokoju wiszą plakaty Psychozy i Okna na podwórze, a on sam zachowuje się niczym postać Jamesa Stewarta w tym drugim. Spędza całe dnie na podglądaniu sąsiadów, używa do tego nawet podobnej lornetki. I również zauważa coś dziwnego i niepokojącego… idąc jeszcze dalej, można porównać Sama do bohatera Zawrotu głowy, który w poszukiwaniu tajemniczej kobiety wypuszcza się na miasto, błądzi po jego ulicach, zagląda do budynków i lokali, a wszystko to przeżywa spowity atmosferą snu na jawie. Nawet muzyka, zwłaszcza w pierwszej części, ma w sobie charakterystyczny dla twórczości Bernarda Herrmanna pierwiastek niepokoju i – nomen omen – tajemnicy. Obrazy Hitchcocka i znajomość tych tytułów mogą mieć spore znaczenie dla zrozumienia historii lub co najmniej przekazu filmu Mitchella, ale reżyser nie poprzestaje na odwołaniach do mistrzu suspensu. Swoich bohaterów i sytuacje, w których się znajdują, określa lub podkreśla za pomocą odwołań do utworów popkultury. I tak, zaginiona dziewczyna grana przez Riley Keough jest fanką filmu Jak poślubić milionera. Ten fakt nic nie mówi Samowi w momencie ich pierwszego spotkania, ale staje się znaczący, gdy odkrywa on prawdziwe motywacje dziewczyny. Matka bohatera – udzielająca mu rad przez telefon – jest fanką starego, niemego filmu z Janet Gaynor – reliktu przeszłości, uwypuklonego grobem aktorki w jednej ze scen. Kiedy jedna z bohaterek – Millicent – zostaje postrzelona w jeziorze, jej dryfujące ciało przyjmuje pozycję identyczną do tej, jaką na okładce „Playboya” przyjęła Janet Wolf. Wcześniej w filmie widzimy tę okładkę – dowiadujemy się też, że jest to ulubiony numer Sama, jeśli chodzi o ten periodyk. Wreszcie, podczas jednej z eskapad, Sam trafia na imprezę pod hasłem „Noc starej muzyki”. W tle słyszymy utwór zespołu Cornershop pt. Brimful of Asha, który automatycznie uruchamia nostalgiczne wspomnienie lat dziewięćdziesiątych, ale jego tekst mówi nam coś więcej:

She’s the one that keeps the dream alive,
From the morning, past the evening, till the end of the light.

a dalej:

Illuminate the main streets and the cinema aisles.
We don’t care about no government warning,
About the promotion of the simple life and the dams they are building.

Dla Sama zaginiona dziewczyna jest urzeczywistnieniem marzenia, fantazji o byciu kimś więcej niż tylko zjadaczem chleba, palaczem marihuany i konsumentem bezsensownych treści płynących z muzyki, filmów, literatury i komiksów. Zresztą ze światem muzyki wiąże się jeszcze jedna ciekawa scena. W pewnym momencie bohater trafia do biura producenta muzycznego, który okazuje się autorem większości ulubionych utworów Sama. W jednej osobie unifikuje się wszystko, co Sam kocha i uwielbia, a stary muzyk robił to oczywiście tylko dla pieniędzy. Szok poznawczy Sama jest tak wielki, że w akcie desperacji zabija producenta i roztrzaskuje jego głowę na miazgę…

Mitchell wykorzystuje ikonografię filmu noir poprzez odwołania do konkretnych tytułów, ale także do stałych motywów nurtu – wizualnych, dźwiękowych, narracyjnych. Nie tyle składa hołd, ile próbuje na nowo wykorzystać standardowe zagrywki i nadać im drugie życie. Kiedy Sam próbuje zajrzeć do pokoju sąsiadki, odgina weneckie rolety (wykorzystywane przez operatorów do utworzenia charakterystycznych wzorów na wizerunkach bohaterów, ukrywając część postaci w cieniu). Na swojej drodze spotyka wiele pięknych kobiet, z których wszystkie zainteresowane są albo poślubieniem milionera, albo zdobyciem zainteresowania mężczyzny – co prowadzi zwykle do tragedii (od śmierci po zamknięcie w betonowym bunkrze na wieczność). Lodówka bohatera, oblepiona zdjęciami i ogłoszeniami, przypomina policyjną tablicę z siatką zależności między podejrzanymi, znaną z wielu filmowych komisariatów. Wreszcie – samo miasto, tysięczna odsłona Los Angeles jako skomplikowanego labiryntu, w którym większość dróg to ślepe zaułki. Mitchell idzie o krok dalej i pod miastem buduje sieć tuneli, nadając wyrażeniu „podziemie” zupełnie dosłowne znaczenie.

Istnieje ryzyko, że wszystko, co pomyślimy i napiszemy o Tajemnicach..., okaże się jedynie stekiem bzdur, bo reżyser chciał zrobić z widzem dokładnie to, co ze swoim bohaterem – wyprowadzić go w pole i udowodnić, że cała ta mistyczna otoczka wokół dzieł popkultury jest bezsensowna i niepotrzebna. Pytań w Silver Lake jest więcej niż prawdopodobnych odpowiedzi, a tajemnice pozostają tajemnicami na zawsze – bez względu na to, jak blisko jesteśmy ich odkrycia. Jedną z nich na przykład jest to, kto zabijał te nieszczęsne psy? Film nie udziela odpowiedzi, ale można spróbować jej poszukać. Zwróćcie uwagę na relacje głównego bohatera z psami i spróbujcie sobie to wszystko wykminić. Może wam się uda za którymś razem – bo Tajemnice… są filmem, do którego warto wracać.

REKLAMA