Kiepskie filmy SCIENCE FICTION, które świetnie poradziłyby sobie jako SERIALE
Film się nie udał lub potwornie zestarzał. Opierał się na ciekawym pomyśle, ale forma przerosła treść. Znamy te przypadki w kinie science fiction aż za dobrze. Oto kilka przykładów nieudanych bądź niedopracowanych filmów SF, dla których metraż telewizyjnego serialu, być może byłby kołem ratunkowym.
„Wing Commander”
W ostatnim czasie można zauważyć ewidentny trend zwyżkowy w przypadku filmowych adaptacji gier komputerowych. Już to kiedyś przerabialiśmy, w latach 90. był pierwszy boom filmów na podstawie gier, ale od tamtego czasu przylgnęła do nich łatka kiczowatych produkcji, które pod kątem dostarczanej rozrywki nijak się mają do pierwowzoru. Gdyby jednak podejść do zapomnianego już Wing Commandera na poważnie? Tytuł odsyła do bijącej rekordy popularności gry (przynajmniej swego czasu), więc na starcie na pewno wzbudziłby uwagę rzeszy fanów. Motyw walki z rasą obcych być może jest już wyświechtany, ale przy założeniu, że elitarna grupa pilotów stałaby się postaciami z krwi i kości, a sceny walk powietrznych byłyby bliskie temu, co odczuwaliśmy w Top Gun, może byłby tu potencjał na długą, zapierającą dech, może nawet romantyczną historię?
„Misja na Marsa”
Problem tego filmu leżał w proporcji. Najpierw byliśmy bardzo powoli przygotowywani do tego, że w finale nastąpi coś niezwykłego, by wszystko popsuło rozwiązanie niczym deus ex machina, tłumaczące wszystko, aż za bardzo. Nie czepiam się sensowności tego, co zostało ukazane, i samego spotkania z kosmitami. Uwielbiam Dänikena, więc tego rodzaju pomysły pobudzają moją wyobraźnię. De Palma zrobił to jednak zbyt łopatologicznie. Szczerze mówiąc, najlepsze w tym filmie było więc samo czekanie na finał. A jeśli tak jest, to może dałoby się owo czekanie wydłużyć do rozmiarów jakiejś intrygującej miniserii, traktującej o kosmicznej ekspedycji, przepisując finał tej historii tak, by nie urągał on naszej inteligencji? To mogłoby zadziałać, zwłaszcza że Mars, jako planeta nieodkryta, powoli staje się celem naszych kolejnych kosmicznych eksploracji (choć najpierw mamy wrócić na Księżyc…). To, co było więc w sferze marzeń, myślę, że w przeciągu lat stanie się autentyczną przygodą. Zróbmy o tym serialową historię, spekulując przy tym, co takiego moglibyśmy na Marsie zobaczyć.
„Aleja potępionych”
Nikt już o tym filmie nie pamięta, a szkoda. Bo to dobry materiał na remake, nawet w postaci serialu. Wyobraźcie sobie drużynkę rozbójników, którzy przetrwali apokalipsę i podróżują przez zniszczony świat pancernym samochodem wyposażonym w konkretne uzbrojenie. Ten pomysł w filmie wybrzmiał dość koślawo, z racji niskiego budżetu i małych możliwości na zadzianie się prawdziwej magii kina. Nie zmienia to jednak faktu, że ta przygoda w postapokaliptycznym świecie spokojnie poradziłaby sobie w serialowej formule pod warunkiem, że wydano by na realizację konkretną sumkę pieniędzy i dokoptowano do zespołu scenarzystów, którzy wiedzieliby, co zrobić, by historię tę oderwać od jej b-klasowej, kiczowatej aury. Źródłem inspiracji mogłaby w tym wypadku być nie tyle pierwotna wersja filmowa, ile książkowa – Aleja potępionych to także powieść Rogera Zelaznego, guru SF.
„Wyścig z czasem”
Czego nie powiedzieć o filmie Andrew Niccola, zwraca w nim uwagę ciekawy pomysł, na jakim został oparty. Pomysł, który przy dobrym podejściu mógłby sprawdzić się w rozciągnięciu do rozmiarów dłuższej fabuły. Mowa o czasie jako walucie, który staje się przyczyną konfliktów. Ten świat i ten pomysł można rozszerzyć, dokładając kryminalną intrygę. Oryginał był nieco zbyt „letni”, komunikował się raczej skrótami myślowymi, dawał rozrywkę głównie jednorazowego użytku. Był przystępny, w tym niekoniecznie dobrym rozumieniu. Zmyślna głowa wykorzystałaby najwdzięczniejsze motywy do tego, by wydłużyć ciekawość obcowania z tym dystopijnym światem i jego przedziwną walutą. Niekoniecznie z Justinem Timberlakiem na pokładzie.
„Ucieczka Logana”
Od razu mówię, że w przypadku klasycznej już Ucieczki Logana epitet „kiepski” przypisuje się głównie do względów realizacyjnych, które po latach trącą myszką boleśnie. Ten film zestarzał się w sposób bijący po oczach, także z punktu widzenia drewnianego aktorstwa. Nie zestarzał się natomiast niezwykle intrygujący pomysł, odsyłający do antyutopijnych tradycji science fiction. Logan buntuje się wobec kontroli populacji, która polega na eliminacji ludzi po trzydziestce podczas rytualnej i przeprowadzanej za zgodą osobnika eutanazji. Uwiarygadniając tę historię, odrywając ją od lateksowego kostiumu oryginału, dałoby się wycisnąć z tego coś angażującego, stanowiącego paralele do współczesności. Swego czasu był pomysł na filmowy remake, może więc serial okazałby się dla tego projektu kołem ratunkowym?
„A.I. Sztuczna Inteligencja”
Należę do tych, którzy uznają film Spielberga za artystyczną i ambitną porażkę. Chciał dobrze, ale wyszło wyjątkowo nieprzekonująco. Już pal licho motyw sprowadzania na świat syntetycznego dziecka, który z punktu widzenia etycznego budzi spore wątpliwości. Mnie ta historia umęczyła swą pompatycznością. Mam wrażenie, że jeśli miałbym się zaangażować w los tego chłopca lub zrozumieć pobudki, jakimi kierowali się rodzice, poznać lepiej świat, w którym Sztuczna Inteligencja tak silnie zaistniała, to nie tyle chciałbym tę historię skrócić, ile raczej pozwolił jej na popłynięcie w szersze rejony. Film jest najzwyczajniej męczący. Gdyby podzielić fabułę na odcinki, zrobić z tego miniserię, poszerzyć konteksty, mogłoby wyjść z tego coś lepiej przemawiającego. Taki Westworld, ale w familijnym wydaniu. Zwłaszcza że motyw Pinokia, sztucznego chłopca łaknącego człowieczeństwa, jest w pełni uniwersalny i wciąż bardzo wymowny (patrz Oscar dla del Toro).
„Forteca”
Wiele było telewizyjnych seriali osadzonych akcją w więzieniu. Niewiele jednak było takich, w których więzienie było osadzone gdzieś w kosmosie, w międzygalaktycznej kolonii karnej. Myślę, że Forteca mogłaby posłużyć za inspirację do serialowej historii więziennej, utrzymanej właśnie w futurystycznym duchu, wypełnionej akcją, intrygą i testosteronem. Forteca to nie był specjalnie kiepski film, tylko film spełniający wymogi konwencji. Jego tandetny sznyt mógłby jednak zostać zastąpiony nieco bardziej realistyczną realizacją. Casting musieliby jednak wygrać wyjątkowo charyzmatyczni aktorzy, by dorównać niezrównanemu Christopherowi Lambertowi i jego zawadiackiemu uśmieszkowi. Jeśli jeszcze macie wątpliwości, zachęcam do prześledzenia kilku odcinków serialu Andor, którego tytułowy bohater na moment ląduje w kosmicznym więzieniu.
BONUS: Reboot „Parku Jurajskiego”
Mnie pierwsza trylogia w zupełności wystarczyła. Dwa podejścia Spielberga, potem jeszcze całkiem udany Park Jurajski III i na tym koniec. Reboot nakręcony po latach, niestety, ale uznaję za wysokobudżetową i wyjątkowo nadętą porażkę. Nie jestem tymi trzema nowymi odsłonami zawiedziony. Jestem wręcz zażenowany ich niską jakością. W tym wypadku analogicznie postrzegam też nowe Gwiezdne wojny, które przy Skywalker. Odrodzeniu obnażyły twarz jako filmy zaprojektowane w kalkulatorze. Podobnie jest tutaj – zero ducha przygody, jeno wykalkulowana rozrywka. Życzyłbym sobie to zaorać i zrobić coś nowego. Nie filmowego, a serialowego. Nie animowanego, jak w przypadku Obozu Kredowego. Coś aktorskiego, poważnego, realistycznego. Z napięciem umiejętnie rosnącym i scenami zapierającymi dech. Budżety seriali dziś rosną, więc perspektywa serialowego Parku Jurajskiego nie jest tak… fantastyczna.