KIDDING. Recenzja 1. sezonu serialu z Jimem Carreyem
Po pierwszych zwiastunach Kidding zapowiadało się nie tylko na potencjalnie ciekawy serial o tragikomicznym zacięciu, lecz także jako szansa dla Jima Carreya na udany powrót do świata filmu. Kanadyjczyk w ostatnim czasie znany był nie z występów na wielkim bądź małym ekranie, lecz niepokojących, egzystencjalno-depresyjnych wypowiedzi na temat polityki, show-biznesu oraz życia w ogóle i poza kilkoma niewiele znaczącymi rolami w niewiele znaczących filmach praktycznie zniknął z kina. Na dodatek reżyserią większości odcinków Kidding zajął się Michel Gondry, który poprowadził Carreya do bodaj najlepszej roli w karierze w Zakochanym bez pamięci. Czy aktor sprawdził się w serialu? Mało powiedziane. Czy pierwszy sezon Kidding wart jest obejrzenia? To już kwestia sporna.
Głównym bohaterem jest Jeff, znany większości ludzi jako pan Pickles. To prowadzący emitowanego od wielu lat programu edukacyjno-rozrywkowego dla dzieci. Jeff jest uśmiechnięty, niezwykle pozytywnie nastawiony do świata i ludzi, zawsze gotów podzielić się jakąś uniwersalną mądrością. Życie prywatne mężczyzny oraz jego stan psychiczny znajdują się jednak w znacznie gorszym stanie. Żona bohatera, Jill (Judy Greer), odeszła od niego, a wszystko zaczęło się sypać w momencie tragicznej śmierci jednego z dwóch synów małżeństwa (w obu rolach Cole Allen). Jill i nastoletni Will próbują ułożyć sobie życie w nowej rodzinie, ale Jeffowi przychodzi to znacznie trudniej. Podchodzący dotąd z niezachwianą pogodą ducha i otwartością dosłownie do wszystkiego pan Pickles coraz częściej przekonuje się, że życie nie jest kolorowe, przyjemne i mięciutkie jak marionetki, którymi posługuje się w swoim programie. A taki stan rzeczy jest dla jego psychiki szalenie trudny do zaakceptowania.
Podobne wpisy
Narracja serialu skupiona jest na postaci Jeffa oraz jego zmaganiach z brutalnością i skomplikowaniem prawdziwego życia. Pickles, zawsze wiodący żywot spokojny i optymistyczny, traci grunt pod nogami, a twórcy serialu pokazują, jak bolesne jest dla idealisty i niepoprawnego marzyciela zderzenie z rzeczywistością. Jeff, niespodziewanie wyrzucony ze swojej ochronnej bańki, zdaje się niemalże nie rozumieć ludzkiej nieuprzejmości, średnio radzi sobie też z takimi kwestiami jak śmierć, seks czy bezlitosne prawa przemysłu medialnego. Mimo nauczania o ważnych życiowych sprawach za pośrednictwem telewizji sam nie do końca potrafi się w nich odnaleźć; w pewnym sensie przypomina nieuświadomione dziecko, docelowego odbiorcę swojego programu.
Pickles to postać intrygująca, rozdarta pomiędzy tym, kim chce być — uprzejmym, uczynnym, odpowiedzialnym — a tym, czego wymaga świat zewnętrzny. W jednym z odcinków Jeff słyszy pytanie: „Nie męczy cię czasem robienie ciągle tego, co właściwe?”. Choć nie odpowiada twierdząco, widzimy, że męczy. Coraz częściej przejawia on oznaki tego, że coś w jego wnętrzu zaczyna się buntować, że lada chwila wybuchnie. W takiej roli Jim Carrey odnajduje się lepiej niż dobrze. A nawet lepiej niż świetnie, bo, powiedzmy sobie szczerze, pan Pickles to jeden z jego najlepszych występów w karierze, jeśli nie najlepszy. Nie wiadomo, na ile troski Jeffa przekładają się na prawdziwe życie Carreya, który, jak wspomniano we wstępie, mógł ostatnimi czasy wzbudzać obawy o swoją kondycję psychiczną. Fakt jest jednak taki, że aktor prezentuje się w Kidding doskonale. Każdy jego uśmiech wyraźnie podszyty jest cierpieniem, za każdą światłą maksymą kryje się rozgoryczenie. Ból Jeffa jest niemal namacalny, a kiedy nie chowa się on za fasadą publicznej persony, robi się jeszcze boleśniej. Wówczas Carrey bywa albo osowiały i zagubiony, albo sprawia wrażenie, że za moment wyjdzie z niego diabeł. Czasem mówi się, że aktor dźwiga na swoich barkach cały film — Kidding jest tego najlepszym przykładem.
Niestety największą zaletę serialu mamy już za sobą, bo to, w jakim kierunku rozwijają się i fabuła, i sama postać Picklesa wymaga poprawy. Twórcy jawnie obiecują, intrygują, budują napięcie, ale koniec końców przez większość czasu niewiele z tego wynika. Dochodzenie do przełomu zwykle zdaje się stać w miejscu, a widz rzadko kiedy odbywa podróż do psychiki Jeffa — zamiast tego zatrzymuje się w pół drogi, bo pan Pickles ani nie wybucha, ani szczególnie się nie socjalizuje. Oczywiście nie sugeruję tu, iż Kidding powinno być rozbuchanym rajdem po psychozach i załamaniach bohatera, ale Dave Holstein, showrunner serialu, stoi w rozkroku pomiędzy tym a subtelną historią o godzeniu się ze sobą i światem. Chociaż momentami towarzyszenie Jeffowi w trudnych chwilach jego życia bywa zajmujące, to przez niezdecydowanie twórców całość potraktowana jest raczej powierzchownie i szybko staje się mocno przeciętną opowieścią obyczajową. Kidding nabiera charakteru dopiero w ostatnich odcinkach i to daje nadzieję na lepszy, zapowiedziany już sezon drugi.
Tło historii Jeffa, które, jak zresztą cały serial, miało niemały potencjał dramaturgiczny, również potrzebuje dopracowania. Wątki poboczne z reguły sprawiają wrażenie doklejonych, by rozbudować fabułę, ale im samym przydałoby się pogłębienie. Kłopoty rodzinne siostry bohatera, Deirdre (Catherine Keener), żałoba przeżywana przez Jill, dojrzewanie Willa, relacje wewnątrz całej rodziny — wszystkie zaczynają się rozkręcać dopiero pod koniec sezonu, podczas gdy w jego pierwszej połowie nie mają specjalnego znaczenia. Jedyną drugoplanową kwestią, która wybrzmiewa w pełni, jest temat szeroko pojętego wpływu telewizji. Jeff zostaje sprowadzony do roli odgrywanej przez siebie postaci za sprawą własnego ojca i jednocześnie producenta, Seba (Frank Langella). Dla niego liczy się przede wszystkim dobro programu i planowanie, jak zastąpić Picklesa, gdy temu puszczą nerwy. Kidding pokazuje też jednak pozytywną stronę telewizji — często oglądamy bowiem bohaterów drugoplanowych albo nawet epizodycznych, niepowiązanych z główną osią fabularną, którym program Jeffa pomógł w przezwyciężeniu kłopotów (wśród nich są nawet narkomani i więźniowie). Ci, którzy wspierają innych, często sami potrzebują wsparcia.
Tym, czym powinno być od samego początku, Kidding staje się dopiero w trzech czy czterech ostatnich odcinkach. Wówczas dostajemy naprawdę wciągającą opowieść o balansowaniu na granicy kryzysu tożsamości i cierpliwego przepracowywania problemów, z rozwijającymi się wątkami pobocznymi i pomysłowym podejściem formalnym (taki potencjał zdradza już trzeci odcinek i mistrzowsko zainscenizowana scena przemiany jednej z bohaterek). Pierwszy sezon stoi pod znakiem niewykorzystanych szans, oczywiście poza wybitnym Jimem Carreyem, ale jest nadzieja, że kolejny będzie znacznie ciekawszy i spójniejszy. Wszystko w rękach Dave’a Holsteina.