KAKTUS JACK (1979). Kirk Douglas + Arnold Schwarzenegger = westernowe dziwadło
Wydawać by się mogło, że są gatunki filmowe, które mięśniakom nie przystają. Taki Arnold Schwarzenegger potrafił nie raz porzucić kino akcji na rzecz komedii, ale gdyby typować go do westernu, sprawa nie jest tak oczywista. Okazuje się jednak, że nawet Arnie był kiedyś kowbojem. I to u boku nie byle kogo, bo samego Kirka Douglasa. Przenieście się do roku 1979 i poznajcie Kaktusa Jacka.
Będąc jednak dokładnym, mowa o filmie The Villain. Po tym jak w amerykańskich kinach film zaliczył klapę (nie bez przyczyny), postanowiono zmienić jego tytuł na bardziej chwytliwy. I tak The Villian ustąpił miejsca tytułowi Cactus Jack (co w recenzji spolszczyłem) ruszając na „podbój” reszty świata. Oba tytuły jednak wskazują, kto w filmie jest głównym bohaterem. A właściwie antybohaterem, bo rzecz tyczy się przygód pewnego typa spod ciemnej gwiazdy. Niejaki Jack „Cactus” Slade przemierza Dziki Zachód w poszukiwaniu intratnych okazji do szybkiego zarobku. Gdy kolejne rabunki kończą się fiaskiem, trafia na ślad pięknej kobiety wyposażonej w dużą sumą pieniędzy jej ojca, eskortowanej przez silnego, przystojnego mężczyznę . Wie, że to może być jego szansa. Nie wie, że czeka go jedynie pech.
Podobne wpisy
Kaktus Jack to drugi, po Frisco Kid, komediowy western wydany w 1979 roku. Co ciekawe, obydwa nie spodobały się ani widowni, ani krytyce. Hal Needham, reżyser filmu Mistrz kierownicy ucieka, jak mniemam zakładał, że staje za sterem oryginalnego konceptu opowieści o Dzikim Zachodzie. Scenariusz autorstwa Roberta G. Kane’a był mocno nasączony charakterystycznym, absurdalnym humorem, wyjętym wprost z amerykańskich kreskówek studia Warner Bros. Kaktus Jack to właściwie forma live-action dla słynnych Zwariowanych melodii. Scenarzyście najwyraźniej spodobała się w szczególności jedna tych z kreskówek. To Wiluś E. Kojot i Struś Pędziwiatr. Zaczerpnięto z niej większość gagów, a z kojota zrobiono ludzką postać. Jeśli ktokolwiek ma wątpliwości, co stanowiło inspirację dla twórców, ostatnia scena powinna je skutecznie rozwiać. Do obrazu energicznie podskakującego Kirka Douglasa dołączona została muzyczka ze Zwariowanych melodii.
Najdziwniejsze w tej historii jest jednak to, że Kaktus Jack nie jest filmem Warner Bros. Został wyprodukowany przez Columbia Pictures. Nie nosi przy tym ani znamion parodii Zwariowanych melodii, ani tym bardziej hołdu dla nich. To raczej film, który po prostu zaczerpnął pewne sprawdzone metody komediowe, związane z konkretną twórczością konkretnego studia, mając nadzieję, że ich adaptacja na język filmu fabularnego odniesie sukces. Niestety, to się nie udało. Wygląda to po prostu słabo, nierzadko czerstwo i sztucznie, ale przede wszystkim nieśmiesznie. Nie winię jednak scenarzysty i reżysera, którym wydawało się, że przeniesienie kreskówkowego humoru do kina będzie śmieszne. Winię producentów, którzy w porę nie wybili im tego pomysłu z głowy.
Najwyraźniej podpalili się jednak perspektywą współpracy z gwiazdami. W filmie prym wiedzie Kirk Douglas, choć z pewnością nie jest to rola, która napawa go dumą. Co prawda aktor nie raz dawał do zrozumienia, że ma do siebie dystans, ale w Kaktusie Jacku włożone mu do ust żarty i sytuacyjne gagi, wypadają w jego wykonaniu, mówiąc delikatnie, mało przekonująco. Znamienne, że najbardziej bawi nie tyle on, co jego koń – Whiskey. Nie da się jednocześnie uciec od wrażenia, że charyzma Douglasa potrafi przyciągnąć do ekranu na tyle skutecznie, by wybaczyć mu pomniejsze dziwactwa. Warto jednocześnie pamiętać, że to ostatni amerykański kinowy western, w jakim wystąpił wówczas sześćdziesięciokilkuletni Kirk Douglas.
Błyskotką filmu jest piękna Ann-Margret. Założenia jej roli były dość banalne – miała przede wszystkim olśniewać swym wdziękiem tak widza, jak i bohaterów. I z zadania wywiązała się znakomicie. Wcielający się w jej kompana Arnold Schwarzenegger wypada z tej trójki najgorzej. Nie od dziś wiadomo, że początki kariery w Hollywood austriackiego aktora były z rodzaju tych, na które lepiej spuścić kurtynę milczenia (vide Herkules w Nowym Jorku). To pierwszy i jedyny western w dorobku Schwarzeneggera. Jego występ jest pozbawiony charakteru. Arnold jest drętwy, to jasne, ale z jego szczerego uśmiechu można przynajmniej wyczytać, że dobrze bawił się na planie.
Kaktus Jack to przedziwny film. Koncepcyjne nieporozumienie. Fabularny komunał. Aktorska, westernowa bajeczka z niedorzecznym, zwariowanym humorem. Kilka atutów w obsadzie nie pozwala przejść obok filmu obojętnie, ale w żaden sposób nie ratuje go przed słusznym zapomnieniem. Co paradoksalne, seans to tak pusty, jak i nie wyrządzający większej krzywdy. Ot, ciekawostka na mapie historii westernu, warta odhaczenia.