JÓHANN JÓHANNSSON. 10 najlepszych soundtracków
Wybór najlepszych dzieł Jóhanna Jóhannssona (1969–2018) jest zadaniem niełatwym, bo choć jego dorobek nie jest obszerny, to próżno szukać w nim płyt słabych. Islandczyk wprowadził do muzyki filmowej nową jakość i można tylko żałować, że jego błyskotliwa kariera została przerwana przez śmierć w wyniku przypadkowego przedawkowania mieszaniny leków i kokainy. Oto dziesięć najlepszych soundtracków wyjątkowego artysty, który mówił o sobie, że nie jest kompozytorem filmowym, lecz kompozytorem, który czasami tworzy dla filmu.
„And in the Endless Pause There Came the Sound of Bees” (2009)
Muzyka do krótkometrażowego filmu animowanego Varmints Marca Craste’a, opowiadającego o stworzonkach, których sielski żywot w zgodzie z naturą zostaje zagrożony przez obcą cywilizację budowniczych wielkich miast. W filmie nie ma dialogów, więc muzyka odgrywa w nim szalenie ważną rolę dramaturgiczną, płynnie przechodząc od idylli do niepokoju. Powalające piękno tej płyty nie byłoby możliwe bez udziału znamienitej orkiestry i chóru Filharmonii w Pradze ze szczególnym uwzględnieniem sopranistki Michaeli Šrůmovej. Pierwszy wielki soundtrack Jóhannssona.
„The Miners' Hymns” (2011)
Dokumentalny film Billa Morrisona opowiada historię przemysłu górniczego północno-wschodniej Anglii i robi to za pomocą zarówno obrazów, jak i muzyki. Ścieżkę dźwiękową zarejestrowano na żywo w katedrze w Durham we wrześniu 2010 roku, a Jóhannssonowi towarzyszyli: organista, dwaj perkusiści oraz 17-osobowa orkiestra dęta (rożki francuskie, trąbki, kornety, tuby, puzony) pod batutą Guðniego Franzsona. Powstała muzyka monumentalna, szeroka, o symfonicznym rozmachu i żałobnym nastroju – muzyka ilustrująca szczątki tajemniczego świata, którego już nie ma.
„Copenhagen Dreams” (2012)
Filmowa impresja Maxa Kestnera to trochę dokumentalny portret Kopenhagi, a trochę list miłosny do stolicy Danii i jej mieszkańców. Przez blisko półtorej godziny obserwujemy ulice, budynki oraz kopenhażan, którzy spieszą się do pracy, wracają z zakupów i załatwiają inne sprawy. Kamera zagląda do mieszkań, biur i sklepów, czasami zaś wznosi się wysoko ponad miasto, rejestrując ruch samochodowy. Obrazom towarzyszy subtelna muzyka Jóhannssona – zbiór dziewiętnastu uroczych miniatur na kwartet smyczkowy, klarnet, czelestę, instrumenty klawiszowe i elektronikę.
„Prisoners” (2013)
Pierwsza odsłona współpracy Jóhannssona z kanadyjskim reżyserem Denisem Villeneuve’em. Muzyka do Labiryntu jest równie przygnębiająca, jak fabuła filmu o zaginięciu dwóch dziewczynek – i równie jak ona oszczędna w środkach wyrazu. Prym wiodą tutaj orkiestrowe aranżacje z wysuniętymi na pierwszy plan instrumentami smyczkowymi. Ciekawostkę stanowi wykorzystanie nietypowych instrumentów: fal Martenota i organów kryształowych Bascheta. A na wiolonczeli zagrała Hildur Guðnadóttir, przyszła autorka muzyki do Czarnobyla i Jokera.
„The Theory of Everything” (2014)
Biograficzny film Jamesa Marsha o Stephenie Hawkingu to typowy przykład Oscar bait: obliczonej na zdobywanie nagród, sztampowej i przez to nijakiej produkcji, która kładzie nacisk na prywatne życie wybitnego fizyka, a nie na jego osiągnięcia naukowe. Ten nieznośnie sentymentalny obraz zdobył wiele nagród, ale co z tego, skoro nie oddaje sprawiedliwości Hawkingowi? Bodaj jedynym elementem wystającym ponad hollywoodzką średnią jest soundtrack przygotowany przez Jóhanna Jóhannssona – delikatna, pełna wdzięku muzyka, za którą autor otrzymał Złoty Glob.
„End of Summer” (2014)
Jóhannsson w podwójnej roli reżysera i kompozytora. End of Summer to krótkometrażowy film dokumentalny o podróży na Półwysep Antarktyczny i wyspę Georgia Południowa. Nakręcone na czarno-białej taśmie Super 8 dzieło przypomina zaginiony klasyk z epoki kina niemego lub jeden z eksperymentalnych tytułów Billa Morrisona (Decasia). Surowym krajobrazom towarzyszy muzyka powstała we współpracy z Hildur Guðnadóttir i Robertem Aiki Aubreyem Lowe. Całość cechuje się aurą adekwatną do obrazu – zimną jak lód, posępną i zarazem zachwycająco majestatyczną.
„Sicario” (2015)
„Dokonałem bardzo świadomego wyboru, aby unikać wszystkiego, co kojarzy się z tym regionem i przywołuje kulturę regionu na południe od granicy” – komentował Jóhannsson pracę nad kolejnym filmem Villeneuve’a. Zamiast czerpać inspirację z muzyki tejano, sięgnął po spektralizm Gérarda Griseya oraz industrial Throbbing Gristle i Test Dept. W rezultacie skomponował zrytmizowaną muzykę pełną kontrastu i dynamiki, gdzie wyciszone partie smyczków przerywane są grzmotem bębnów i basowymi pomrukami. Soundtrack, który potęguje napięcie na ekranie.
„Arrival” (2016)
Trzeci i ostatni wynik kooperacji z Villeneuve’em. Nowy początek to science fiction dla myślącego człowieka, w którym – jak w najlepszych dziełach literackich Dicka i Lema – fantastyka naukowa służy jedynie jako nadbudowa do filozoficznej zadumy nad ludzkim losem. Ten nastrojowy film został zilustrowany wspaniałą ścieżką dźwiękową z pogranicza ambientu, modern classical i elektroniki. Jest to też tour de force Jóhannssona i pokaz najbardziej charakterystycznych cech jego muzyki: dysonansowych struktur, przejmujących smyczków i miarowej rytmiki.
„Mandy” (2018)
Oto album, którym Jóhannsson ostatecznie potwierdził swój status kompozytora wszechstronnego, odrębnego, oryginalnego i po prostu wielkiego. Muzyka do doskonałego filmu Panosa Cosmatosa skrzy się wieloma barwami, a wśród chmury tagów przewijają się: dark ambient, industrial, heavy metal i syntezatorowe soundtracki do tandetnych horrorów z lat 80., którym zresztą Mandy wiele zawdzięcza. Dodatkową atrakcję stanowią gitarowe partie Stephena O’Malleya z grupy Sunn O))). Jeden z ostatnich soundtracków artysty i zarazem skończone arcydzieło.
„Last and First Men” (2020)
Ostatni kompletny autorski projekt artysty. Wydany pośmiertnie soundtrack do eksperymentalnego filmu w reżyserii Jóhannssona – czarno-białej produkcji na podstawie powieści science fiction Ostatni i pierwsi ludzie Olafa Stapledona. Jest to swoiste requiem dla gatunku ludzkiego z narracją Tildy Swinton, wizerunkami sowieckich pomników wojennych na terenach byłej Jugosławii oraz hipnotyzującą muzyką podpisaną przez Jóhannssona i Yaira Elazara Glotmana. Połączenie obrazów, muzyki i słów robi oszałamiające wrażenie. Wspaniałe zwieńczenie olśniewającej kariery.
Suplement: Warto sięgnąć po solowe płyty IBM 1401, A User’s Manual (2006), Fordlândia (2008) i Orphée (2016), a także po album Drone Mass (2022) z Paulem Hillierem, Theatre of Voices i American Contemporary Music Ensemble.