search
REKLAMA
Artykuł

JAMES BOND od 60 lat ratuje świat. Wielki przegląd WSZYSTKICH filmów o przygodach agenta 007

James Bond gości na ekranie od 60 lat – w tym tekście przeczytacie o WSZYSTKICH filmach, w których pojawił się w tym czasie.

Piotr Żymełka

28 grudnia 2022

REKLAMA

You Only Live Twice (Żyje się tylko dwa razy), 1967, reż. Lewis Gilbert

Powrót do wyboru

Welcome to Japan, Mr. Bond

W piątej kinowej przygodzie Jamesa Bonda postanowiono wysłać go na Daleki Wschód i prawie cała akcja Żyje się tylko dwa razy rozgrywa się w Japonii. Jednocześnie jest to pierwsza część tak zwanej „Trylogii Blofelda”. Twórcy starają się widza zaskoczyć już w pierwszych scenach, gdy główny bohater, spędzając upojne chwile w Singapurze, zostaje zabity przez wyposażonych w karabiny maszynowe drabów. Oczywiście to tylko przykrywka, by wprowadzić w błąd wrogów 007.

Sean Connery był już wyraźnie zmęczony rolą Bonda i daje się to odczuć. Wprawdzie główny bohater wciąż ma ogromną charyzmę, ale cały czas odnosiłem wrażenie, że aktor nie wkładał w grę tyle serca, co wcześniej. Na jego samopoczucie z pewnością wpływ miały uganiające się za nim tłumy fanów oraz paparazzich, próbujące fotografować go nawet w toalecie (co skończyło się wynajęciem ochroniarzy… którzy sami domagali się autografu Connery’ego). Do tego dochodziły niesnaski z producentami. W tym świetle nie dziwi, że aktor zaczął coraz mocniej przebąkiwać o porzuceniu roli, która przyniosła mu światową sławę.

Sama intryga jest jeszcze bardziej rozbuchana niż poprzednim razem, a efekciarstwo osiąga tu monstrualne rozmiary, czego najlepszą ilustrację stanowi główna baza czarnego charakteru, umieszczona w wygasłym wulkanie. Jej zbudowanie pochłonęło równowartość budżetu Dr. No, a Ken Adam mógł się artystycznie wyszaleć do woli.

Ciekawa sprawa wiąże się z Małą Nelly, czyli „kieszonkowym” helikopterem, którym posługuje się Bond podczas powietrznego rekonesansu japońskiej wyspy. Ken Adam usłyszał w radiu wywiad z konstruktorem maszyny. Udało mu się z mężczyzną skontaktować i producenci postanowili wykorzystać wehikuł w filmie (pilotował go sam twórca).

Ponieważ akcja rozgrywa się w Kraju Kwitnącej Wiśni, kamera znacznie bardziej niż w poprzednich odsłonach skupia się na otoczeniu i ludziach, a także kulturze orientalnego kraju. Odzwierciedla to również ścieżka dźwiękowa, autorstwa jak zawsze Johna Barry’ego, w której wyraźnie pobrzmiewają orientalne nuty.

Film nie ustrzegł się kilku głupot. Po pierwsze, akcja wymaga w pewnym momencie, by Bond podszył się pod skromnego japońskiego rybaka i ożenił się z miejscową dziewczyną. Ucharakteryzowanie Connery’ego na Japończyka wygląda co najmniej dziwnie, by nie powiedzieć idiotycznie. Podobnie jak szkolenie 007 na wojownika ninja – wypada to jak z niezamierzonej parodii. Podobnie zachowanie Blofelda w finale – ma Bonda i jeszcze jednego mężczyznę na muszce, zabija tego drugiego po czym każde 007 iść za nim. Przechodzą przez drzwi, schodzą po schodach i tam czarny charakter próbuje zastrzelić Bonda. Nawet kinem rozrywkowym powinna rządzić wewnętrzna logika. A tak, mamy kolejny przykład lazy writing.

Powyższe wady nie odbierają na szczęście całkowicie przyjemności z seansu, generalnie jednak Żyje się tylko dwa razy momentami nuży. Oglądało mi się go najgorzej z dotychczasowych Bondów. Sytuację z pewnością ratuje Connery (nawet mimo tego, że gra na „autopilocie”) oraz kilka niespodzianek – na przykład świetna sekwencja bijatyki 007 ze zbirami na dachu portowego magazynu, nakręcona z daleka, na jednym ujęciu.

Po zakończeniu zdjęć, Connery oficjalnie ogłosił, że rezygnuje z roli Bonda, więc producenci stanęli przed nie lada problemem – nie chcąc zarzynać kury znoszącej złote jaja, rozpoczęli poszukiwania następcy zadziornego Szkota.

Powrót do wyboru

REKLAMA