search
REKLAMA
Artykuł

JAMES BOND od 60 lat ratuje świat. Wielki przegląd WSZYSTKICH filmów o przygodach agenta 007

James Bond gości na ekranie od 60 lat – w tym tekście przeczytacie o WSZYSTKICH filmach, w których pojawił się w tym czasie.

Piotr Żymełka

28 grudnia 2022

REKLAMA

Thunderball (Operacja „Piorun”), 1965, reż. Terence Young

Powrót do wyboru

Look up! Look down! Look out! Here comes the biggest Bond of all!

Po premierze Goldfingera popularność Bonda, już wcześniej spora, wywindowała pod sufit. Właściwie tylko Beatlesi mogli się z nim równać w tym względzie. Producenci nie zamierzali zasypiać gruszek w popiele i błyskawicznie zabrano się do pracy. Harry Saltzman i Albert Broccoli od dawna mieli chrapkę na Thunderball, dziewiątą powieść o przygodach 007, ale zamieszanie związane z prawami autorskimi (którymi dysponował producent i były współpracownik Fleminga – Kevin McClory) uniemożliwiało im jej nakręcenie. Na szczęście udało się w końcu zażegnać ten problem.

Przeciwnikami Bonda ponownie uczyniono członków Widma, którzy tym razem ukradli dwie bomby atomowe i szantażują rząd Anglii. Na trop całej afery przez przypadek wpada 007, ale będzie musiał się sporo napracować, by pokrzyżować draniom szyki. W tym miejscu od razu pojawia się najpoważniejszy problem Thunderball. W pierwszym akcie filmu Bond przebywa w sanatorium. I cudownym zrządzeniem losu (czyli pójściem na łatwiznę scenarzysty), dokładnie w tym samym miejscu jest zwerbowany przez Widmo wojskowy pilot, odpowiedzialny za operację przejęcia bomb. Kino rozrywkowe rządzi się oczywiście swoimi prawami i pewne uproszczenia są na porządku dziennym, ale takie zrządzenie losu wymierza siarczysty policzek logice i kopie w krocze zdrowy rozsądek. Anglosasi mają na podobny zabieg bardzo ładne określenie – „lazy writing”.

Na szczęście później jest już lepiej. Akcja przenosi się do słonecznego Nassau, a Bond będzie musiał często schodzić pod wodę, gdzie również nastąpi wielka kulminacyjna potyczka między siłami dobra, a wysłannikami zła.

Oprócz tego mamy tu wszystkie charakterystyczne już w tym momencie dla serii elementy: egzotyczne plenery, piękne kobiety, gadżety (w tym, prawdziwy jetpack!, tylko ten budzący litość hełm…), przeciwnika z cechą charakterystyczną (przepaska na oku, co w połączeniu z miejscem akcji, a także mocnym akcentem morskim, budzi jednoznaczne skojarzenie z piratami). Sean Connery po raz kolejny wszedł w rolę bezbłędnie (a dodatkowo po raz pierwszy występuje w gunbarell sequence, wcześniej aktora dublował szef kaskaderów Bob Simmons). Jego Bond to człowiek pełen luzu, ale posiadający również szorstką stronę. Tutaj szkocki aktor nie był jeszcze zmęczony odtwarzaniem 007, co stanie się mankamentem przy kolejnej części.

Zdarza się, że film momentami traci tempo. Poszukiwania bomb trwają i trwają, dodatkowo czasami ma się wrażenie, że schodzą całkowicie na dalszy plan. Również finałowa podwodna bitwa mogłaby być odrobinę krótsza – reżyser żałował później, że nie przyciął tej sekwencji. Ogląda się ją jednak nie najgorzej. Standardowe bolączki ówczesnego kina nadal występują – główne grzechy to tylna projekcja (szczególnie podczas bijatyki na jachcie motorowym czarnego charakteru) oraz puszczenie taśmy w przyspieszonym tempie.

Mimo wszystko jednak, całość sprawia bardzo sympatyczne wrażenie. Ogromny wpływ na to ma Sean Connery – po prostu cholernie dobrze patrzy się na Bonda w jego interpretacji. Nawet jeśli na ekranie nic się nie dzieje, tylko 007 chodzi z miejsca na miejsce, Szkot potrafi to na tyle dobrze sprzedać, że nie sposób przerwać seansu.

Thunderball przetoczył się przez kina jak, nomen omen, odgłos grzmotu przez pola podczas burzy i utwierdził status Jamesa Bonda jako ikony popkultury. Co ciekawe, film odniósł błyskawiczny sukces w Japonii, co nie pozostało bez wpływu na kolejną odsłonę cyklu…

Powrót do wyboru

REKLAMA