JAMES BOND od 60 lat ratuje świat. Wielki przegląd WSZYSTKICH filmów o przygodach agenta 007

For Your Eyes Only (Tylko dla twoich oczu), 1981, reż. John Glen
BOND at his best…and there’s nobody better!
Po wystrzeleniu Bonda w kosmos, dla wszystkich stało się jasne, że znaleziono się pod ścianą i jedyna droga, to trochę się cofnąć. Ponadto, nadchodziła nowa dekada, co niosło ze sobą niepewność odnośnie do cyklu i tego, jak 007 odnajdzie się w latach osiemdziesiątych. Tak więc, zarówno dosłownie, jak i w przenośni, James musiał wrócić na ziemię.
Pod względem fabularnym postanowiono sięgnąć do korzeni i zaprezentować widzom historię klasycznie niemalże szpiegowską. Oto bowiem u wybrzeży Grecji tonie brytyjski okręt, wyposażony w zaawansowane urządzenie do szyfrowania rozkazów. Rozpoczyna się wyścig między agencjami wywiadowczymi o to, kto pierwszy dotrze do nadajnika. Główny wątek nie przez przypadek przywodzi na myśl Pozdrowienia z Rosji, które były chyba najbardziej osadzonym w realizmie odcinkiem cyklu. Oprócz nieco poważniejszej intrygi (aczkolwiek bez przesady, to w końcu Bond z Rogerem Moorem!) w oczy rzuca się również niemalże całkowity brak gadżetów (nie licząc zabezpieczenia antywłamaniowego w aucie należącym do 007 oraz urządzenia do sporządzania portretów pamięciowych). Że tym razem będzie trochę bardziej na serio, filmowcy mówią już w pierwszej scenie, w której Bond odwiedza grób swojej żony, co stanowi oczywiste nawiązanie do „W tajnej służbie jej królewskiej mości”, dodatkowo podkreślone przez kilka taktów, skomponowanych na potrzeby tamtej odsłony przygód 007.
Mimo ponad pięćdziesięciu lat na karku, Moore zachował główną rolę i trzeba przyznać, że aktor trzymał się nieźle. Wprawdzie coraz mniej wiarygodnie wypadał w karkołomnych ewolucjach (oczywiście w większości wykonywanych przez dublerów), ale wciąż nie dało się odmówić mu uroku i arystokratycznej maniery z jaką właściwie od początku odgrywał rolę Bonda.
Ta odsłona należy do moich ulubionych, a za jej największą zaletę uznaję niesamowicie widowiskową sekwencję pościgu na nartach. Kaskaderzy mieli tu pełne ręce roboty, gdy 007 najpierw szaleje na nartach, potem oddaje na zjazdówkach skok ze skoczni, a później pędzi na nich po torze bobslejowym. Ogląda się to świetnie również dzisiaj i aż żal, że, bohater tak rzadko gości w ośnieżonych krajobrazach. Oczywiście to niejedyna dynamiczna scena, od tych bowiem aż się w filmie roi. Mamy tu pościg samochodowy po hiszpańskiej prowincji, z użyciem klasycznego Citroena 2CV (kłania się seria Żandarmów z Louisem de Funèsem), wspinaczkę po pionowej skale, bójkę podwodną, a w pewnym momencie Moore pokazuje najbardziej chyba bezwzględne oblicze 007 w filmach ze swoim udziałem oraz jedno z najbrutalniejszych w całej serii (czemu zresztą aktor był przeciwny).
Na początku filmu pojawia się pewien nienazwany łysy mężczyzna na wózku, który jest oczywiście Blofeldem (John Hollis). Na skutek wspomnianych w poprzednich recenzjach zawirowań prawnych twórcy nie mogli jednak wymienić z imienia ikonicznego przeciwnika Bonda ani w żaden sensowny sposób wykorzystać go w fabule. Postać powróciła do cyklu dopiero w słabym Spectre, po zażegnaniu problemów legislacyjnych. Pojawiła się wcześniej w nieoficjalnej części cyklu, zrealizowanej przez Kevina McClory’ego.
Znajdzie się też kilka słabszych elementów, jak na przykład wyjątkowo niepasująca do sekwencji akcji dyskotekowa wręcz muzyka, irytująca młoda łyżwiarka pragnąca wskoczyć Bondowi do łóżka, czy prawdziwe aktorskie drewno pod postacią głównej bohaterki kobiecej (co jeszcze pogłębia fakt, że jest dubbingowana), ale ogólnie warto dać się porwać, bo Tylko dla twoich oczu stanowi jedną z najlepszych przygód Bonda, zestarzała się bardzo dobrze i świetnie się ją ogląda.