JAMES BOND od 60 lat ratuje świat. Wielki przegląd WSZYSTKICH filmów o przygodach agenta 007

Octopussy (Ośmiorniczka), 1983, reż. John Glen
Nobody does him better.
Po nieco poważniejszych klimatach z poprzedniej odsłony, twórcy zastanawiali się, jaką drogą podążyć w coraz bardziej rozpędzających się latach osiemdziesiątych. W końcu zdecydowali się połączyć znane z wcześniejszych filmów efekciarstwo z kinem typowo szpiegowskim, mocno osadzonym w ówczesnej, zimnowojennej rzeczywistości.
Rolę tytułową zachował Roger Moore, choć wyraźnie było już widać, że zaczyna się robić za stary. Zapowiadał, że po Ośmiorniczce zrezygnuje z wcielania się w 007, co okazało się deklaracją nieco przedwczesną. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że aktor wciąż ma w sobie mnóstwo nieodpartego uroku i to w zupełności wystarcza, by przymknąć oko na jego wiek, zawiesić niewiarę i po prostu czerpać przyjemność z seansu.
A jest z czego, bowiem tym razem 007, podążając tropem nielegalnego handlu biżuterią, podróżuje do egzotycznych Indii. Później czeka nas jeszcze wycieczka do podzielonych Niemiec z długim przystankiem w części Wschodniej, gdzie właśnie czuć oddech Zimnej Wojny.
Warto zwrócić uwagę, że to pierwsza odsłona cyklu, w której Q aktywnie uczestniczy w akcji. Ten sympatyczny bohater wreszcie dostał do zrobienia coś więcej niż prezentowanie Bondowi gadżetów i obrzucanie go pełnymi dezaprobaty spojrzeniami oraz uwagami. Należy też wspomnieć o tytułowej postaci kobiecej, odtwarzanej przez Szwedkę Maud Adams. To drugi występ aktorki w cyklu, poprzednio pojawiła się jako kochanka Francisa Scaramangi w Człowieku ze złotym pistoletem. Tutaj odgrywa oczywiście zupełnie inną bohaterkę, a jej rola jest znacznie większa niż za pierwszym razem.
Paradoksalnie fakt, że Ośmiorniczka stoi niejako w rozkroku między radosną zgrywą z najbardziej wydumanych odsłon z Moorem, a zimnowojennym kinem sensacyjnym, stanowi zarazem jej największą wadę, ponieważ zdarzają się fragmenty przyprawiające o uśmieszek zażenowania (jak na przykład ten cholerny cyrk, nie cierpię cyrków!), jak i zaletę, bo sceny rozgrywające się w Niemczech Wschodnich czy też widowiskową finałową potyczkę na dachu lecącego samolotu ogląda się zaskakująco dobrze.
Dodatkowo, po raz pierwszy i jak dotąd jedyny w historii (parodii Casino Royale z 1967 nie liczę), w jednym roku na ekrany kin weszły dwa filmy o Bondzie. Co więcej, w tym drugim, zatytułowanym „Nigdy nie mówi nigdy” główną rolę zagrał Sean Connery, który po raz ostatni powrócił jako 007 (przynajmniej cieleśnie, bo użyczył mu jeszcze raz głosu w grze komputerowej). Prasa ochrzciła ten precedens „bitwą Bondów”. Sami główni zainteresowani nie tylko nie rywalizowali między sobą, ale wręcz spotykali się po pracy i porównywali notatki z planu.
Szósty występ Moore’a jako Jamesa Bonda okazał się sukcesem. Widzowie dopisali, a i krytycy byli dla „Ośmiorniczki” łaskawi, chociaż wytykano palcami niektóre sceny, jak na przykład ubranie 007 w stroje goryla oraz klauna, czy wsadzenie go w łódź w kształcie krokodyla (co jednak może stanowić pewne nawiązanie do Goldfingera, w którym Bond pływał z kaczką na głowie). Osobiście lubię tę część przygód 007. Egzotyczne plenery i dynamiczna sekwencja w Niemczech Wschodnich wraz ze świetnym finałem oraz Stevenem Berkoffem w roli czarnego charakteru stanowią dla mnie główne zalety. Oprócz nich znajdzie się też sporo mniejszych, ale sympatycznych elementów – zjazd 007 po poręczy w trakcie obsypywania przeciwników kulami z karabinu, sceny rozgrywające się podczas londyńskiej aukcji, czy gościnny występ hinduskiego tenisisty Vijaya Amritraja (który okłada bandziorów rakietą).