Wyprodukowana w 2000 roku romantyczna opowieść zatytułowana Il Mare została bardzo ciepło przyjęta przez widzów nie tylko w Korei, gdzie ją nakręcono, ale i w całej Azji. Twórcy zebrali pochwały zarówno za niekonwencjonalne podejście do tematu miłości na odległość, ale również za grację, z jaką cała historia została poprowadzona – łącznie ze słodko-gorzkim zakończeniem, które sprytnie wybrnęło z problemu ewentualnego paradoksu czasowego. Historia opowiedziana w filmie jest dość kameralna – na ekranie widzimy na przemian głównego bohatera i główną bohaterkę, a całe tło, chociaż wydawałoby się, że trochę zaniedbane, słusznie zostało zepchnięte na dalszy plan. Il Mare to uniwersalna opowieść o potędze miłości, doskonale zagrana przez dwoje młodych koreańskich aktorów, którzy pomimo faktu, że są razem na ekranie zaledwie w kilku ujęciach, stworzyli niezapomnianą, nieszczęśliwie w sobie zakochaną parę – chemia ich uczucia jest wręcz namacalna.
Film Hyun-seung Lee miał swoją premierę w Stanach Zjednoczonych blisko dwa lata po premierze koreańskiej. Dość niezła jak na film romantyczny z Azji sprzedaż DVD zaowocowała wykupieniem przez Warner Bros. praw do realizacji amerykańskiego remake’u. Reżyserem tegoż wybrano Argentyńczyka Alejandra Agresti, a w rolach głównych obsadzono Sandrę Bullock i Keanu Reevesa, co okazało się dość trafnym posunięciem. Dzięki reżyserii Agrestiego film okazał się dość oddalony i jednocześnie odróżniający się od łzawej hollywoodzkiej papki, a dwójka znanych aktorów, która paradoksalnie przypomina z wyglądu koreańską parę znaną z oryginału (zwłaszcza Reeves – urodzony w Bejrucie syn Angielki i Amerykanina z Hawajów), spisała się równie dobrze. Już w filmie Speed widać było, że między granymi przez nich bohaterami coś zaiskrzyło – w Domu nad jeziorem mogli już w pełni rozwinąć swoje romantyczne skrzydła. A sam film, gdyby nie kompletnie zepsuta końcówka, która wyłożyła go zupełnie swoją bezsensownością, okazałby się dziełem równie wartościowym, co oryginał. Niestety, naciskany przez producentów reżyser musiał zakończyć Dom nad jeziorem w sposób, który zniszczył smutną wymowę całości, po to tylko, by amerykańscy widzowie dostali banalny i niewiarygodny happy-end.
Szanujący się widz powinien więc jak najszybciej zapomnieć o amerykańskiej wersji miłosnej historii z magiczną skrzynką na listy w roli głównej i czym prędzej sięgnąć po jej oryginalny odpowiednik. Co prawda The Lake House da się obejrzeć, wyłączając szare komórki i wsłuchując się w mistrzowsko dobrany soundtrack (to jedyna rzecz, która jest lepsza niż w oryginale), ale tylko Il Mare gwarantuje ciekawie spędzone przed ekranem słodko-gorzkie 90 minut. Ostateczny werdykt – remake okazał się zupełnie niepotrzebny, robiony pod typowego amerykańskiego widza oczekującego płynących z ekranu banałów. Tak to jest, gdy za końcową wymowę jakiegoś filmu odpowiadają ludzie nieodpowiedzialni.
Zobacz zwiastun oryginału:
Zobacz zwiastun remake’a:
Tekst z archiwum film.org.pl (21.01.2007)