HORRORY, które najbardziej PODZIELIŁY WIDZÓW
Kino grozy to bardzo wdzięczny gatunek dla filmowców – mnogość stylów i konwencji, w ramach których mogą się poruszać, daje reżyserom duże pole do popisu. Ale jednocześnie horror jest gatunkiem, który wyjątkowo często polaryzuje widownię. Bardzo łatwo jest przekroczyć cienką linię tolerancji widzów na odchylenia od gatunkowej normy. Oto horrory, które podzieliły widownię w największym stopniu.
The Blair Witch Project (1999), reż. Eduardo Sánchez, Daniel Myrick
Premiera The Blair Witch Project jest do dziś jednym z ważniejszych wydarzeń w historii horroru, nie tylko ze względu na to, że to właściwie od tego filmu zaczął się boom na technikę found footage w kinie grozy (choć próby w tym względzie były podejmowane już wcześniej). Projekt Sáncheza i Myricka był też jednym z najciekawszych przykładów filmowej kampanii marketingowej (a pamiętajmy, że internet wtedy jeszcze raczkował), a już po premierze podzielił zarówno krytyków, jak i widzów. Świetnym przykładem ilustrującym tę polaryzację jest ocena występu głównej aktorki, Heather Donahue, która za swoją kreację otrzymała zarówno nagrodę Online Film & Television Association, jak i Złotą Malinę. Podobnie było zresztą z samym filmem, który bardziej postępowych widzów zachwycał, a ortodoksyjnych miłośników horroru irytował i zniechęcał. Bez wątpienia jednak premiera The Blair Witch Project była jednym z najważniejszych momentów w kinie grozy ostatnich 20 lat.
Hostel (2005), reż. Eli Roth
Wraz z nadejściem Piły (2004) w kinach zaczęła panować moda na „torture porn”, w którą to konwencję idealnie wpasował się Hostel Eli Rotha. O ile jednak w filmie Jamesa Wana dużą rolę odgrywał element gry i pewnej perwersyjnej kreatywności, o tyle Hostel stawiał przede wszystkim na epatowanie obrazami okaleczania i sadystycznych praktyk. Właśnie dlatego horror Rotha spotkał się ze znacznie bardziej spolaryzowanym odbiorem niż Piła. Jedni krytykowali brak fabularnego pomysłu i przesadnie dosłowne sceny przemocy, innych fascynowało kreatywne podejście do kwestii uśmiercania poszczególnych bohaterów. I choć w box offisie Hostel poradził sobie wyjątkowo dobrze (80 milionów przy 5-milionowym budżecie), to na portalu IMDb wciąż ma więcej „jedynek” niż „dziesiątek”.
Dziedzictwo. Hereditary (2018), reż. Ari Aster
Choć pełnometrażowy debiut Ariego Astera spotkał się z niemal powszechnym zachwytem krytyków, którzy wymieniali go wśród najlepszych horrorów nie tylko 2018 roku, ale i dekady albo całego XXI wieku, przeciętny widz nie podzielał ich entuzjazmu. Nic zresztą dziwnego – Hereditary daleko do „standardowego” horroru, zarówno pod względem narracyjnym, jak i strukturalnym. Aster miesza konwencje, bawi się z oczekiwaniami widza, przyspiesza w niespodziewanych momentach, by spowalniać akcję tam, gdzie widz chciałby docisnąć pedał gazu. Nie jest zatem zaskakujące, że w systemie ocen CinemaScore, w ramach którego widzowie badani są tuż po wyjściu z kina, Hereditary otrzymało średnią ocenę D+, czwartą najgorszą w trzynastostopniowej skali. Nieco lepiej jest na portalu IMDb, choć i tam oceny 4/10 i poniżej stanowią aż 10% wszystkich ocen.
Mother! (2017), reż. Darren Aronofsky
Choć raczej mało kto spodziewał się po Darrenie Aronofskym klasycznego horroru, mother! to dzieło zdecydowanie najbliższe kinu grozy. Już sam plakat sugerował, że będzie to jawne nawiązanie do Dziecka Rosemary, ale w porównaniu z arcydziełem Romana Polańskiego Mother! jawi się jako film znacznie bardziej chaotyczny i pozbawiony spójności, zarówno na poziomie fabularnym, jak i symbolicznym. Dzieło Aronofsky’ego podzieliło i krytyków, którzy poczęstowali Mother! zarówno brawami, jak i solidnym buczeniem podczas premiery w Wenecji, i widzów – doskonale widać to na portalu IMDb, gdzie film Aronofsky’ego zgarnął niemal tyle samo najgorszych, co najlepszych ocen. W skali CinemaScore natomiast otrzymał notę F, najniższą z możliwych, stając się dopiero 19. filmem od 1986 roku mogącym poszczycić się tym „osiągnięciem”.
To przychodzi po zmroku (2017), reż. Trey Edward Shults
Film Treya Edwarda Shultsa, wówczas reżysera niespełna 30-letniego, był przykładem głównego grzechu A24, wytwórni, która może pochwalić się niesamowitą intuicją we wprowadzaniu arthouse’u do mainstreamu, ale która też bardzo często promuje swoje filmy grozy w sposób nie do końca pokrywający się z prawdą. Dość powiedzieć, że wiele z artystycznych horrorów produkowanych i/lub dystrybuowanych przez A24 promowanych jest jako „najstraszniejsze filmy roku”, a w rzeczywistości są to dzieła dość wymagające i skierowane do tych bardziej otwartych widzów. Nic dziwnego, że na portalu IMDb To przychodzi po zmroku może „pochwalić się” niemal trzykrotnie większą liczbą „jedynek” niż „dziesiątek”, zaś oceny amerykańskiej widowni przebadanej dały średni wynik D, trzeci najgorszy spośród możliwych do osiągnięcia. To wszystko przełożyło się na słaby, w porównaniu z innymi horrorami A24, wynik finansowy.