HORRORY dla osób, które NIE LUBIĄ strasznych filmów
Horrory o wampirach
Zombie to bezmyślne stwory, u których doprawdy trudno doszukiwać się innych niż głód motywów działania. Trochę inaczej jest z wampirami. To zdecydowanie bardziej szlachetne horrorowe monstra. Wyśmianie ich nie jest już tak proste i wymaga rzetelnej wiedzy. Horrory o wampirach – poza komedią – wpisują się również nierzadko w gotycką konwencję kina grozy, którego nie tak straszne przykłady podam później. Zacznijmy jednak od terapii śmiechem.
Co robimy w ukryciu Waititiego to tak zwany mockument, czyli fikcja udająca film dokumentalny, a żeby było jeszcze dziwniej – mockument o wampirach żyjących pod jednym dachem we współczesnym Wellington. Nie jest to bynajmniej horror, lecz zwariowana komedia, której bliżej do słynnych parodii Mela Brooksa niż głupkowatej serii Straszny film. Wampiry kłócą się o to, kto ma zmywać naczynia oraz sprzątać zabrudzone krwią i walającymi się kośćmi mieszkanie, portretują siebie nawzajem przed wyjściem na imprezę, bo przecież nie mają odbicia w lustrze, szukają na eBayu narzędzi tortur. Słowem: groteska. Historia Viago, Vladislava, Deacona i Petyra została zbudowana na inteligentnym, nienachalnym żarcie, który powinien rozbawić każdego widza. Ze względu na mockumentalny charakter filmu możemy uznać głównych bohaterów za „prawdziwe” wampiry, wzorujące się na przedstawieniu samych siebie w popkulturze, a to z kolei oznacza, że współczesna popkultura nie działa wyłącznie destrukcyjnie. Co robimy w ukryciu to wreszcie opowieść o przyjaźni, w której uwidacznia się tendencja Waititiego do portretowania niedorastających nigdy mężczyzn i przede wszystkim film zrealizowany z miłości do kina.
Podobne wpisy
Po śmiechu przychodzi jednak płacz, spowodowany być może strachem. Ażeby zapobiec łzom, przedstawię pokrótce horrory wampiryczne, które nie śmieszą, ale również przesadnie nie straszą i jednocześnie uważane są za znakomite. Na początek klasyka podgatunku, czyli Nosferatu – symfonia grozy (1922) Murnaua. Jeden z najważniejszych obrazów niemieckiego ekspresjonizmu to zarazem jeden z najdoskonalszych tytułów filmowego gotyku. Wspaniałe operowanie światłem, niezwykle pomysłowe sztuczki techniczne, wyjątkowa scenografia i przede wszystkim grający wampira Max Schreck – symbol i wzór dla kolejnych odtwórców tej ważnej roli. Nosferatu oczywiście już nie straszy tak, jak pewnie robił to kiedyś, ma jednak niezaprzeczalny urok grozy, którego odczuwanie i odkrywanie dostarczają poczucia obcowania z dziełem sztuki kinematograficznej. Podobnie ma się rzecz z najsłynniejszym remakiem filmu Murnaua, czyli Nosferatu wampirem (1979) Wernera Herzoga. Znów nie chodzi tu wcale o wampirze dylematy natury żołądkowej, lecz o sprawy sercowe. Magiczna, klimatyczna, celowo delikatnie pastiszowa historia hrabiego-krwiopijcy (wspaniały Klaus Kinski) to opowieść o miłości i samotności. Niewyobrażalnie smutna, zimna, piękna i brzydka zarazem opowieść. Takie filmy już niestety nie powstają, dlatego warto do nich wracać i je odkrywać.
Poza klasyką gatunku osobom, które nie przepadają za krwiożerczymi wampirami, należy polecić jeszcze tytuły, które zrywają ze standardami i schematami, aby odświeżyć konwencję. Jeśli zatem dany „boidudek” lubi lata 80., to można zaproponować mu Straconych chłopców (1987) Joela Schumachera. Kultowy, zręczny mariaż gatunkowy, który atakuje widza głośną muzyką, kiczem, młodzieżowym buntem i oczywiście wampirami. Jeśli wasz cykor woli jednak bardziej leniwe i hipsterskie klimaty, to można mu zaproponować wyciszoną, acz poruszającą baśń o samotności Alfredsona zatytułowaną Pozwól mi wejść (2008) lub też czarno-białą, zaskakującą mieszankę stylów i przesuwającą granicę konwencji opowieść O dziewczynie, która wraca nocą sama do domu (2014) Any Lily Amirpour.