Hans Zimmer – genialny samouk
Top 10
10. Incepcja / Interstellar (2010/2014)
Czymże byłyby te moje listy bez drobnych oszustw? Podobnie jednak jak w przypadku poprzednich kompozytorskich topów, tak i u Zimmera miejsce ex aequo się broni. Oto dwa kolejne filmy tego samego reżysera, oba rozpoczynające się na tę samą literkę i oferujące niezwykłą podróż – pierwszy w świat snów, drugi ku odległym galaktykom, lecz oba w głąb siebie.
Obie te prace wywarły duży wpływ na współczesną muzykę filmową – zwłaszcza Incepcja wciąż stanowi pewien wykładnik dla szukających odniesienia producentów oraz nakreśla obecne prace Zimmera. Interstellar z kolei to bardzo ładny, natchniony powrót do lat młodzieńczych mistrza i czasów, kiedy kino sci-fi naprawdę inspirowało. Jeden sprytnie wykorzystuje piosenkę Edith Piaf, drugi majestat organów. Czy zapiszą się w annałach, czas pokaże – nie ulega jednak wątpliwości, że to najświeższe klasyki od tego kompozytora.
9. Król Artur (2004)
Chyba najbardziej kontrowersyjna pozycja na liście, która być może nie zadziwia oryginalnością czy techniką wykonania. Ale za to porywa niesamowitą masywnością dźwięków oraz potężnymi tematami, które bez problemu potrafią zagrzać nie tylko wodę na herbatę, ale i serce do walki z szarą codziennością. Praca to w sumie banalna w przekroju twórczości HZ, lecz jak rzadko która nie kryjąca się ze swoim popcornowym zacięciem, nie udająca czegoś, czym nie jest – a jest po prostu niezwykle dynamiczną, mocarną porcją muzyki, dobrej na każdą okazję.
8. Kod da Vinci (2006)
A tu dla odmiany jedna z bardziej ambitnych pozycji w dorobku Niemca – zwłaszcza gdy przepuści ją się przez pryzmat bardzo słabego filmu. Być może więc nie do końca dobrze spełnia swoją podstawową rolę, gdyż na ekranie często wypada kuriozalnie w połączeniu z obrazem – jest dla niego za dobra. To bardziej quasi-koncertowe dzieło, przypominające niekiedy wręcz operową arię, którego samoistnie słucha się naprawdę rewelacyjnie. Mała perełka w filmografii Zimmera i dzieło, którego sam twórca nie potrafił już potem powtórzyć z taką klasą w powstałym parę lat później sequelu (a wkrótce przekonamy się czy także i w trzeciej części, o tytule Inferno).
7. Hannibal (2001)
Zimmer ponownie wkłada tu całe serce w nie do końca udany film. Adaptacji książki Thomasa Harrisa można wiele zarzucić, ale do muzyki nijak nie da się przyczepić. Co prawda tym razem melodie dobiegające z ekranu nie należą jedynie do Hansa, gdyż ważne cegiełki dołożyli także trzej jego podopieczni, a dużą rolę pełnią również kompozycje Bacha i Patricka Cassidy’ego. Lecz trudno jakkolwiek umniejszyć wkład Zimmera, który dla Hannibala Lectera stworzył jedną ze swoich najdojrzalszych emocjonalnie, niezwykle poetyckich prac, która starzeje się (i którą należy sączyć) niczym dobre wino, niekoniecznie marki Chianti.
6. Ognisty podmuch (1991)
Raz jeszcze kolaboracja z Ronem Howardem – tym razem jednak znacznie starsza, z czasów świetności reżysera. Opowiadający o niełatwym fachu strażaka film to wizualny cymes i zarazem dźwiękowa maestria. Hans doskonale oddał w swojej muzyce potęgę ognia oraz podniosłość potyczek człowieka z tym żywiołem, jednocześnie hołdując w najlepszym stylu zwyczajnym bohaterom tych starć. To zdecydowanie jedna z najlepszych i najbardziej wyrazistych ścieżek dźwiękowych jego wczesnej kariery, okraszona dodatkowo pięknymi balladami rockowymi Bruce’a Hornsby’ego.
5. Helikopter w ogniu (2001)
Paradokumentalna historia wojennych zmagań Amerykanów w Somalii zwyczajnie poraża muzycznym misz maszem, jaki w teorii nie miał prawa się udać. W rzeczywistości otrzymaliśmy jedną z najciekawszych wypraw Zimmera na Czarny Ląd, a już na pewno najświeższą i najmniej oczywistą ze wszystkich, które odbył. Puryści zapewne woleliby zobaczyć na jej miejscu takie tytuły, jak Łzy słońca, Zew wolności lub Świat na uboczu. Je wszystkie również mocno polecam, ich wielkości nie podważam. Bronił będę jednak mocno pozycji wielce niedocenionego Black Hawk Down, gdyż zwyczajnie na to zasługuje.
4. Król Lew (1994)
Inna afrykańska przygoda maestra to dla wielu przede wszystkim kultowa składanka przebojów śpiewanych z dzieciństwa (Hakuna Matata!). Dla Zimmera to natomiast po dziś dzień jedyna statuetka Oscara w karierze. Czy zasłużona? – to zawsze będzie kwestią sporną, ilustracja ta tu i ówdzie zdołała się bowiem niestety postarzeć, stracić część swojej magii. Lecz nawet jeśli lew potrafi obecnie postraszyć nierówno obciętą grzywą, to trudno jest go nie kochać, warto mieć go w domu i miło jest do niego wracać raz po raz. Mimo pewnych mankamentów to nadal niezwykle energiczna, bardzo emocjonalna i niebanalna ścieżka dźwiękowa, której egzotyczny klimat i wielki duch są miejscami nie do podrobienia.
3. Książę Egiptu (1998)
Niespełna cztery lata później artysta powtórnie zmierzył się z animowanymi kadrami i Bóg wie który raz z afrykańską ziemią. Zimmer musiał się o niego zresztą w jakiś sposób otrzeć, gdyż ilustracja do biblijnej przypowieści o Mojżeszu to prawdziwy cud. Przejmujące piosenki (znów Oscar, choć tym razem nie dla Hansa) i przepiękny score zachwycają zarówno w obrazie, jak i poza nim, często tworząc prawdziwie duchowe doznanie, a całościowo niezapomniane przeżycie. Pozycja obowiązkowa dla wszystkich fanów i, zwłaszcza, przeciwników niemieckiego mistrza, który tutaj pokazuje naprawdę wielki kunszt i wyczucie.
2. Gladiator (2000)
Bez wątpienia najpopularniejsza i najbardziej ceniona praca Hansa Zimmera – być może nawet swoiste opus magnum mistrza pod tym względem, które większość fanów widziałoby na samym szczycie podium (szczególnie jeśli na bazie sukcesu filmu, to właśnie od niej zaczęli swą znajomość z jego twórczością). O ile nie jest to jednak najgenialniejsza partytura Niemca, to geniuszu per se odmówić jej nie można. Tu wszystko gra – w filmie zaiste fenomenalnie, na płycie (a nawet i dwóch, bo aż tyle materiału wydano) bez grama fałszu, nutki słabości, cienia zwątpienia co do jakości soundtracku. Wybitne, porywające, pełnokrwiste dzieło, które jak nigdy przybliżyło Zimmera do klasyków złotej ery Hollywood, a wielu widzów do muzyki filmowej.
1. Cienka czerwona linia (1999)
Jeśli jakąkolwiek ścieżkę dźwiękową Hansa Zimmera można nazwać arcydziełem, to jest nim właśnie podkład do fresku Terrence’a Malicka. I to jest nim po dwukroć, zważywszy na trudy współpracy z tym reżyserem, na jakiej wielu innych twórców potrafiło się sparzyć. Zimmer napisał mu jednak prawdziwie czyste, nieskalane złem melodie – totalny absolut, którego sam Malick nie odważył się, jak ma to w zwyczaju, zepsuć muzyką źródłową i chaotycznym montażem. The Thin Red Line – które także i Zimmer uważa za swoje najlepsze dokonanie – porusza do głębi i zarazem przynosi odbiorcy prawdziwe ukojenie. To muzyka refleksyjna, hipnotyzująca, lecz również epicka w swym wydźwięku, niszcząca siłą ekspresji. Nieopisanie piękna praca, bodaj najbardziej inspirująca i wpływowa z tych, które wyszły spod rąk Hansa.
korekta: Kornelia Farynowska