search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

HAIR Miloša Formana. Widmo wolności

Filip Jalowski

1 grudnia 2016

REKLAMA

Następuje zderzenie dwóch postaw, ludzi pochodzących z dwóch różnych światów, zderzenie dwóch stereotypów. Niemniej zaledwie po chwili, z inteligencją i finezją. Forman pokazuje Claude’a popisującego się przed Sheilą, dziewczyną z wyższych sfer i kolejnym stereotypem na liście płac. Sheila należy do arystokratycznej rodziny zajmującej rezydencję na terenie Nowego Jorku. Bankiety, suknie tonące w falbanach, pończoszki, spineczki i bufonada przy stole. W sypialni, gdy rodzice nie widzą – eksperymenty z narkotykami. W trakcie konfrontacji z bandą hippisów oburzenie, spod którego łatwo dostrzec można uśmiech i aprobatę dla ludzi, którzy nie boją się robić tego, co uważają za słuszne. Dla ludzi, którzy potrafili posłać w diabły może i nieźle uszyty, ale za to cholernie niewygodny gorset konwenansów i przykazań. W hippisowskiej komunie – Berger, Jeannie, Hud i Woof. Pierwszy odgrywa rolę przywódcy (zdaję sobie sprawę, że grzeszę używając tego słowa w takim kontekście). Obdarzony jest niezwykle silną osobowością, sprawia wrażenie szalonego i pozbawionego jakichkolwiek hamulców. Jeannie często się śmieje i jest w ciąży – nie wie, z którym z kolegów. Wie natomiast, że każdy z dwójki potencjalnych tatusiów jest „piękny”, to jej wystarcza. Hud, wyraźnie zainspirowany stylem Hendrixa i Woof – biały chłopak o długich i prostych blond włosach, to kolejne dwie klisze. Hippisi rodem ze zdjęć z czasów Monterey czy Woodstocku.

Mamy zatem grupkę składającą się z człowieka z Południa (Claude), niepokornego indywidualisty i inicjatora większości zajęć grupy (Berger), panny z dobrego domu duszącej się w gorsecie dobrych manier (Sheila) i pozostałej trójki ściśle realizującej najbardziej oklepane postulaty ruchu hippisowskiego. Brzmi bajecznie kiczowato, a zabawa kliszami wcale nie kończy się na budowaniu portretów postaci. Cała idea ruchu pojęta jest jako jeden wielki stereotyp. Zauważmy, że u Formana hippisi na zmianę – synchronicznie pląsają, przyjmują LSD jak komunię świętą (bajecznie przerysowana scena), śpią i kąpią się nago w sadzawkach. Jedynie momentami możemy dostrzec, że czeski reżyser wie, co robi, że cała ta historia jest jedynie formalną zabawą, rozwijającą się aż do wielkiego finału.

hair-4

O jednej ze scen już wspomniałem – popisy Claude’a przed Sheilą. Krótkie ujęcie demaskuje przed nami drugą twarz faceta, który pragnie oddać przysługę ojczyźnie. Pod maską konserwatywnego południowca kryje się młody chłopak poszukujący zabawy i miłości. Możemy powiedzieć dosadniej – gówniarz, któremu nawpychano do głowy wielkich idei, które wkrótce będzie musiał skonfrontować z własnym światopoglądem. Postać pozornie zyskuje drugie dno w finale filmu, kiedy to z pełną świadomością konsekwencji, po przygodzie z bandą Bergera i spotkaniu z Sheilą, mimo wszystko decyduje się na odbycie służby wojskowej.

Pozostaje oczywiście pytanie – czy zrobiłby to samo, gdyby Berger nie spłoszył Sheili infantylnym żartem w trakcie kąpieli w sadzawce? Dalej, należy zwrócić uwagę na nieco sztampową scenę, w której zdecydowany na wylot do Wietnamu Claude wysyła list do swej niespełnionej miłości (list powoduje przyjazd jego przyjaciół i feralną pomyłkę prowadzącą do śmierci Bergera). Mamy zatem to drugie dno i go nie mamy, bo oto (po prostu) Claude – chłopak z Południa, zmienia się w Claude’a – amerykańskiego bohatera skrobiącego listy do swojej ukochanej. Claude, można powiedzieć, zmienia maskę. Niemniej, scena galopu utwierdza mnie w przekonaniu, że Forman pozostawia obie maski pękniętymi. Gdzieś spod powstałej rysy wciąż przemawia do mnie dzieciak, który nie do końca rozumie, co się dzieje – to ostatecznie ratuje tę postać przed jednowymiarowością i tandetą.

hair-3

Druga scena to kłótnia pomiędzy naszym hippisowskim sobowtórem Hendrixa, Hudem, a jego żoną, która zupełnie niespodziewanie zjawia się na ulicy nawołując go po (prawdziwym) imieniu. Okazuje się, że pod płaszczykiem wyzwolonego hippisa skrywa Hud przeszłość, od której próbuje uciec. Jest żonaty, ma dziecko – wyrzekł się tego. Konfrontacja z kobietą doprowadza go do furii, przyjaciele przestają go poznawać. W akompaniamencie wyśpiewanej przez żonę Huda piosenki przekonują go, że nie może pozostawić rodziny. Żona rusza wraz z komuną na spotkanie Claude’a, który znajduje się na wojskowym obozie przygotowawczym, ale nie ten moment (pojednanie) jest najważniejszym elementem przytoczonej sceny.

Najważniejszy element pada bowiem pomiędzy wierszami, wypływa z ust szlochającej małżonki, która w swej piosence zadaje pytanie o sens troszczenia się o niesprawiedliwość społeczną i obcych ludzi, jeśli nie potrafi się zatroszczyć o najbliższych. Jawne sprzeciwianie się modelowi klasycznej rodziny, częstokroć doprowadzające do sporów, które przekreślały relacje na linii rodzice-dziecko. Ucieczki z domu, porzucanie „starego życia” (w stylu Huda) i wiele innych zachowań godzących w dotychczasowy porządek. Czy to nie egoistyczne? W krótkiej piosence widz zostaje obudzony z kolorowego snu rodem z narkotykowych podróży. Skrajny indywidualizm zawsze prowadzi do wielu małych tragedii. Hippisi nie byli wyjątkiem – w imię ideałów poświęcili ideały innych osób, klasyczne błędne koło. Zawsze w nie wpadamy – widmo wolności w kilkuminutowym ujęciu.

hair-2

Do zburzenia zabawy w kolorowy musical najbardziej przyczynia się oczywiście scena finałowa, czyli fatalna pomyłka, wskutek której na pokładzie samolotu odlatującego do Wietnamu znajduje się zupełnie nieprzygotowany do służby wojskowej Berger, a nie Claude – odwiedzający w tym czasie przyjaciół. Po dwugodzinnej serii kolorowych obrazów i ironicznych mrugnięć w stylu komunii LSD, po przebrnięciu przez zorganizowane bandy zawsze gotowe na synchroniczne co nieco w rytm wesołej muzyczki, widz nastawia się na jakiś wielki finał, w którym do tańca ruszy co najmniej pluton wojska, a helikoptery z nieba – zamiast napalmu – zrzucą confetti. A tu nic z tego.

W koszmarnie krótkim – w porównaniu do tego, ile czasu poświęcono chociażby piosence o zaletach długich włosów – czasie, Forman pokazuje nam odlatujący samolot z Bergerem na pokładzie, grupkę przyjaciół stojących na jego grobie i manifestację pokojową pod Białym Domem. Czar musicalu pryska. Zdaje się, że Forman mówi do nas – jasne, możecie przedstawić hippisów jako bandę dzieciaków tańczących w rytm psychodelicznego rocka w oparach opium (poniekąd mi się to udało). Nie zapominajcie jednak, że każda bajka i każdy musical dobiega końca. Za kolorową fasadą budowaną przez media kryje się coś więcej. W przypadku „Hair” ukryte zostają wszelkie ideologiczne dylematy ruchu hippisowskiego i skrajnie pacyfistyczny wydźwięk całości. Ostatnie kilka minut zamiast „Hair” przypominało mi „The Wall” Floydów.

Berger a Randle Patrick McMurphy

Tych dwóch panów nie łączy jedynie postać Formana. Obaj w pewnym sensie stanowili materializację ruchu hippisowskiego z jego plusami i minusami. McMurphy w sposób bardziej dosadny, bo i film na dosadność pozwalał – on nie musiał kręcić piruetów i śpiewać o włosach i fellatio. W zestawieniu chodzi mi o to, że zarówno jeden, jak i drugi byli skrajnymi indywidualistami poszukującymi swojego miejsca na świecie. Obaj zmienili losy grup ludzi skoncentrowanych wokół ich postaci.

Berger był pewnego rodzaju drogowskazem dla swej skromnej komuny, McMurphy człowiekiem, który wniósł w smutne życie szpitalnych pensjonariuszy cień nadziei na lepsze dni. Ofiarą – zarówno w przypadku Bergera, jak i McMurphy’ego – było życie. Co więcej, poświęcenie rzeczy najcenniejszej w obu przypadkach było przypadkowe, a zatem pozbawione chociażby znamiona łopatologicznego heroizmu. Szczerze wątpię, że którykolwiek z nich zdecydowałby się bezinteresownie poświęcić życie wtedy, gdyby mógł dokonać świadomego wyboru. W tym samym aspekcie tkwi tragedia całego ruchu hippisowskiego – ruchu skrajnych indywidualistów, wojujących ze światem za pomocą widowiskowych wieców i pacyfistycznych haseł. Przekształcenie filozofii beatników, fascynacja myślą wschodnią, odważne wystąpienia przeciw konserwatywnie nastawionemu społeczeństwu (tu znów: Berger – taniec na stole w rezydencji klasy wyższej, McMurphy – noc schadzek w szpitalu), może i doprowadziły do osiągnięcia wyznaczonych celów, ale jakim kosztem?

Hippisi zaczęli eksperymentować z coraz cięższymi środkami psychodelicznymi, ideologowie ruchu zaczęli odcinać się od swoich dzieci, które momentalnie stały się dla nich brudnymi narkomanami bezczeszczącymi prawdziwe hasła subkultury. Ruch umarł – tak jak Berger i McMurphy. Niemniej cała trójka pozostawiła po sobie pewne nadzieje na lepsze jutro. Żeby posłużyć się Formanem – symbolem nadziei pozostawionej przez ludzi pokroju Bergera, czyli przez członków ruchu hippisowskiego, będą te kilkusekundowe urywki z manifestacji pokojowych, w przypadku McMurphy’ego, oczywiście, pewien Indianin forsujący żelbetową ścianę budynku wyrwaną z podłogi umywalką. Widmo wolności…

hair-1

W podsumowaniu muszę, chociaż na moment, powrócić do wstępu i zaznaczyć, że nie chciałem nim udowodnić, jakoby „Hair” było jakąś dziwną reminiscencją wojennych wspomnień Formana – nie, nie i jeszcze raz nie. „Hair” jest dla mnie dowodem, że mimo tak silnie osadzonej w wojennych realiach przeszłości i mimo tego, że ruch hippisowski skrajnie sprzeciwiał się temu, co doprowadziło do tragedii Formana, Szpilmana, itd. Forman potrafi zachować dystans. Nie decyduje się na grożenie palcem i krzyk z ambony. Robi po prostu pełen śpiewu i tańca musical.

Jest to, w moim odczuciu, rzecz niezwykła. Rzecz, o której w Polsce, skażonej widmem Auschwitz, nie możemy nawet myśleć. U nas ilekroć podchodzi się do tematu wolności, sprzeciwu antywojennego i historii, musi być poważnie. Nie można pomarzyć jak Forman. Nie można podać bajki z demaskatorskim morałem. To niewskazane, za to dostałoby się ocenę niedostateczną. Czechowi się udało. Pobawił się stereotypami, poromansował z brodwayowskim kiczem, ale i pozostawił w nas część swoich przekonań, które z tego morza tandety wyłaniają się wtedy, gdy najmniej się tego spodziewamy. W tym tkwi dla mnie urok opowieści o bandzie hippisów i nieśmiałym kolesiu z Południa.

Tekst z archiwum film.org.pl (2009).

REKLAMA