search
REKLAMA
Fantastyczny cykl

GODZILLA. Narodziny ikony popkultury

Jakub Piwoński

17 stycznia 2018

REKLAMA

W każdym z nas tkwi głęboko skrywana potrzeba destrukcji. Choć wiążące nasze ręce normy społeczne nie dają możliwości do burzenia otaczającego nas ładu, to jednak obserwując zachowanie małego dziecka podczas zabawy klockami da się dostrzec, że tak jak lubimy tworzyć, lubimy także niszczyć. I tu pojawia się kino z obrazami wszelkiej maści katastrof. Ich bezkarna i bezpretensjonalna obserwacja dostarcza widowni specyficznego uczucia – rozładowuje napięcie, oswaja z lękiem.

Godzilla, czyli gigant o aparycji prehistorycznego gada, na destrukcji zna się jak mało kto. Niejeden statek przecież zatopił, niejeden budynek zburzył. Jego pochód zniszczenia trwa zresztą do dziś – filmy z jego udziałem produkowane są nieprzerwanie. Nie bez powodu okrzyknięty został najsłynniejszym potworem w historii kina, którego sława przypieczętowana została nawet gwiazdą na hollywoodzkiej alei. Godzilla to popkulturowy fenomen, zbudowany na bazie kilkudziesięciu filmów i nieco mniejszej, acz równie imponującej bazie książek, seriali telewizyjnych, gier komputerowych oraz komiksów. Każda legenda ma jednak swój początek. By lepiej poznać gigantycznego jaszczura, musielibyśmy przenieść się do roku 1954. Wtedy właśnie powstał pierwszy film z serii.

Ishirô Honda oraz Eiji Tsuburaya. To duet twórców odpowiedzialnych za powołanie do życia Godzilli. Mowa oczywiście o reżyserze oraz specu od efektów specjalnych. Pierwszy miał ideę, a drugi znał sposób, by ją plastycznie zademonstrować. Połączenie ich sił dało spektakularny efekt. Honda, absolwent Akademii Sztuk Pięknych, we wstępnych etapach swej kariery filmowej współpracował z Akirą Kurosawą, od którego uczył się rzemiosła. Dopóki nie powstała Godzilla, zachodni świat kojarzył kinematografię japońską głównie za sprawą filmów Kurosawy. Honda to zmienił, czyniąc Godzillę, w momencie realizacji, najdroższym filmem w historii japońskiej kinematografii, a za sprawą sukcesu – najbardziej rozpoznawalnym na świecie tworem japońskiej kultury popularnej. Lecz, co ciekawe, inspiracja przyszła ze świata zachodniego.

Bestia z głębokości 20.000 sążni – film z 1953 tak bardzo spodobał się japońskim producentom, przedstawicielom słynnej wytwórni Toho, że postanowili przełożyć jego idee na własną modłę. Zatrudniono pisarza sci-fi – Shigeru Kayama – by stworzył opowieść, która miałaby stanowić podstawę dla scenariusza. Jego napisaniem wkrótce zajął się sam Honda wespół z Takeo Muratą. Imię potwora – „Gojira” – jest zlepkiem japońskich słów gorira i kujira, oznaczających goryla oraz wieloryba. Pierwotnie bowiem tak właśnie miał wyglądać potwór – miał bardziej przypominać współczesne zwierzęta, a jego chęć destrukcji miała być spowodowana poszukiwaniem pożywienia (oraz… dziewicy). Według innego z planów miał być gigantyczną ośmiornicą. Ostatecznie jednak, idąc za myślą Bestii z głębokości 20.000 sążni, postawiono na prehistorycznego gada, którego wygląd jest wynikiem połączenia trzech dinozaurów – tyranozaura, iguanodona oraz stegozaura – w jedno ciało.

Efekty specjalne zamieniły koncept w materię. Choć w Hollywood bardziej popularna była animacja poklatkowa (zastosowana chociażby w King Kongu), w Japonii nikt nie znał się na niej na tyle dobrze, by z jej możliwości skorzystać. Dlatego Tsuburaya do ożywienia potwora wykorzystał technikę suitmation, polegającą na przebraniu aktora w kostium (swoją drogą, ponoć w kostiumie Godzilli było tak gorąco, że aktorowi znajdującemu się w jego wnętrzu zdarzyło się zemdleć). Ponadto do dziś bardzo realistyczny efekt bije od miniaturowych dekoracji, które zostały stworzone po to, by potwór miał co widowiskowo burzyć. Wiśnią na torcie był oczywiście ryk Godzilli, czyli bodaj najbardziej charakterystyczny efekt dźwiękowy filmu. Choć wydawać by się mogło, że powstał na skutek zmiksowania głosów różnych zwierząt, to jednak przez lata strzeżona prawda okazała się być o wiele bardziej prozaiczna – przeszywający ryk jest niczym innym jak nasączoną w żywicy rękawicą, pocieraną o struny kontrabasu.

Z tworzeniem filmu wiąże się zabawna anegdota. Godzilla jako pierwszy japoński film został całkowicie rozplanowany w storyboardzie. Ponoć duet Honda i Tsuburaya tak dobrze chciał przygotować scenę pochodu Godzilli przez ulice Tokio, że rozmowy o tym postanowili przeprowadzić w realnych warunkach, w plenerze, pośród tokijskich drapaczy chmur. Gdy podsłuchano ich dialog, w którym zdradzali plany destrukcji budynków znajdujących się w otoczeniu, ich słowa wzięto zbyt dosłownie. Musieli przez to trafić na policję i złożyć stosowne wyjaśnienia… Na szczęście ich praca nie poszła na marne. Destrukcja, jej wyjątkowa estetyka, w której bez reszty zatracić się może widz, stała się znakiem firmowym Godzilli.

Ale opowieść o wielkim potworze powołana została przede wszystkim po to, by pełnić rolę przestrogi. Jak wiemy, Godzilla wybudza się z morskich głębin za sprawą testów atomowych. Ma to stanowić czytelne odniesienie do tragedii, jakiej dostąpiła Japonia za sprawą ataku na Hiroszimę i Nagasaki, który miał miejsce raptem dziesięć lat wcześniej. Godzilla jest niczym innym jak odzwierciedleniem lęków i obaw Japończyków, w tym przeżyć samego reżysera, który dobrze pamiętał obraz zniszczonego Tokio. Potwór, który ma symbolizować bezwzględny pochód wojny, jest ostrzegawczym komunikatem wysłanym w świat, dającym do zrozumienia, jak wielkim zagrożeniem dla ludzkości były przeszłe oraz mogą być przyszłe działania wojenne, w tym trwające po drugiej wojnie światowej atomowe przepychanki i próby sił. Godzilla w swym wydźwięku działa także jako remedium (w filmie z 1954 potwór ginie), dostarczając widzowi kojącego uczucia okiełznania i neutralizacji zła.

To, co wyróżnia oryginalną Godzillę na tle swej spuścizny, to także tonacja. Ishirô Honda poprowadził opowieść o wielkim potworze niezwykle poważnie, nadając jej realistycznego charakteru. Ciekawym punktem dramatu jest postać naukowca, który odkrywa nowy rodzaj broni, zdolnej do pokonania potwora. Jego moralne dylematy uwiarygadniają historię, gdyż dają do zrozumienia, jak cienka jest granica między wynalazkiem stanowiącym dla cywilizacji korzyść, a tym, który może przyczynić się do jej upadku. Charakterystyczny, pobrzmiewający w tle dźwięk bębna, zapowiadający nadejście potwora, pomaga z kolei w wywołaniu trwałego i hipnotyzującego napięcia, podkreślając tym samym przenikliwą atmosferę grozy. Atmosferę, którą tak trudno było zaszczepić w kolejnych, kolorowych produkcjach prominentnej serii.

W 1956 roku na rynek amerykański trafiła przerobiona wersja oryginału. Do materiału nakręconego przez Hondę wplecione zostały sceny z udziałem amerykańskiego aktora, Raymonda Burra. Zabieg ten miał ułatwić widzowi zachodniemu wejście w historię. Choć wyszedł z tego twór pokraczny, jedno z niego pozostało. Dopisek w tytule – Król potworów – stał się mianem, które do dziś trafnie określa słynnego giganta. Trudno bowiem wyobrazić sobie by jakiekolwiek inne monstrum zdołało zrzucić Godzille z zasłużonego tronu. 

Jakub Piwoński

Jakub Piwoński

Kulturoznawca, pasjonat kultury popularnej, w szczególności filmów, seriali, gier komputerowych i komiksów. Lubi odlatywać w nieznane, fantastyczne rejony, za sprawą fascynacji science fiction. Zawodowo jednak częściej spogląda w przeszłość, dzięki pracy jako specjalista od promocji w muzeum, badający tajemnice początków kinematografii. Jego ulubiony film to "Matrix", bo łączy dwie dziedziny bliskie jego sercu – religię i sztuki walki.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA