GENIALNE filmy słynnych reżyserów, o których NIKT NIE MÓWI
Miloš Forman – Odlot (1971)
Czy Odlot jest najbardziej zapomnianym filmem Miloša Formana? Nie jestem tego pewna. Jednak jest to ten film reżysera Amadeusza, o którym chyba mówi się najmniej. Milczą o nim zarówno znawcy kina europejskiego, zafascynowani czechosłowacką Nową Falą, jak i ci, którzy Formana znają z dzieł kręconych już w Ameryce. Powstanie tego dzieła przypadło bowiem na okres po wyjeździe reżysera z Europy, a przed tym, zanim zadziwił świat Lotem nad kukułczym gniazdem. A jest to film ze wszech miar wart obejrzenia, aktualny również i dziś. Oferuje nam bowiem spojrzenie na młodzieńczy bunt z rzadko spotykanej w kinie strony rodziców, którzy rozpaczliwie usiłują zrozumieć nowy zmieniający się świat, wymykający im się na zawsze z rąk. To też dzieło niezwykle przewrotne, w którym rozpaczliwe poszukiwania zaginionej córki zmieniają się w komedię, a jej na pierwszy rzut oka aspołeczny i obdarty absztyfikant mógłby kupić w całości rodziców swej narzeczonej za tygodniówkę. A absolutną wisienką na torcie jest scena, w której rodzice, żeby lepiej zrozumieć swoje hippisowskie dzieci, uczą się palić marihuanę.
Ridley Scott – Pojedynek (1977)
Debiut fabularny Ridleya Scotta jest zwykle, zupełnie niesłusznie, pomijany milczeniem w zestawach jego najlepszych filmów. Ta autorska adaptacja długiego opowiadania naszego rodaka Josepha Conrada to bowiem nie tylko jedno z najlepszych dzieł późniejszego reżysera Gladiatora czy Łowcy androidów, ale i jeden z najlepszych filmów kostiumowych w historii. Opowieść o dwóch oficerach armii napoleońskiej uwikłanych przez dwie dekady w zaklęty krąg tytułowego pojedynku, którego początków i przyczyn właściwie już nie pamiętają, stanowi nie tylko znakomite podsumowanie ducha epoki, ale także świetne studium zaraźliwego szaleństwa i uwikłania się w konwencje, których absurdalności protagoniści są świadomi, ale których nie mogą porzucić bez utraty twarzy. Scott w sposób wręcz druzgocący rozprawia się tu z pojmowaniem honoru jako głównej zasady życiowej, pokazując, iż jednym służy on tylko jako pretekst do nienawiści i agresji, podczas gdy inni muszą brnąć przez niego w sytuacje głupie i totalnie bezsensowne. Ale zaletą filmu nie jest bynajmniej tylko jego przesłanie. To także głęboko dopieszczona forma, wyrażająca się przez malarskość zdjęć, świetne, żyjące własnym specyficznym rytmem sceny pojedynków, znakomite zgranie obrazu z muzyką, wreszcie świetny dobór aktorów. Zarówno Harvey Keitel, jako owładnięty obsesją Feraud, jak i Keith Carradine w roli na pozór spokojnego, rozsądnego i starającego się unikać bezsensownego starcia d’Huberta na długo zapadają w pamięć.
Hayao Miyazaki – Szkarłatny pilot (1992)
Hayao Miyazaki arcymistrzem animacji jest i basta. Jego twórczość jest pełna prawdziwych perełek. Są wśród nich filmy równie udane jak Księżniczka Mononoke czy Spirited Away. W krainie bogów, ale słabiej kojarzone – mówi się o nich o wiele mniej albo w ogóle. Tak jest ze Szkarłatnym pilotem, znanym też pod tytułem Porco Rosso. Opowiada on o przemienionym w świnię asie przestworzy walczącym z powietrznymi piratami. To znakomity film, skrzący się humorem, zadziwiający lekkością, który pochłania się jednym tchem z uśmiechem na twarzy, nie mogąc oderwać się od ekranu. Jednak im dalej w las, tym mroczniej zaczyna się robić. Na głównego bohatera czają się, wyjęci niemal żywcem z filmów noir, włoscy faszyści, a coraz bliższymi krokami zbliżają się: kres ery dzielnych pionierów lotnictwa, kolejna krwawa rzeź i czasy, kiedy prezydentem USA będzie mógł zostać nawet słaby aktor. Szkarłatny pilot to piękny i zabarwiony fantastyką obrazek z czasów, kiedy dzielni mężczyźni w swoich wspaniałych maszynach byli królami przestworzy; zabawny, a jednocześnie naprawdę wzruszający. Tylko o jeden malutki kroczek od prawdziwego arcydzieła.